FALANGA

Oficjalny blog publicystyczny Falangi

Przeszukaj blog

czwartek, 28 stycznia 2010

Przemyślenia po dyskusji "Czym jest legitymizm ?" *

27 stycznia br. w warszawskiej restauracji „Świętoszek” odbyła się dyskusja prof. prof  Jacka Bartyzela i Adama Wielomskiego Czym jest legitymizm ? Dyskusja była kolejną odsłoną ciągnącego się od pewnego czasu sporu o treść i zasadność legitymizmu, którą toczą obydwaj adwersarze, a w który zaangażowane jest też szersze środowisko monarchistyczne.

Spotkanie rozpoczęło się wprowadzeniem Jacka Bartyzela, w którym przedstawił on interpretację legitymizmu opartą na ustaleniach poczynionych w doktrynie hiszpańskiej i francuskiej a rozróżniającej pomiędzy legitymizmem wykonywania i legitymizmem pochodzenia, czy też legitymizmem teologicznym a legitymizmem naturalnym, które to rozróżnienia łączą się, najogólniej rzecz ujmując, odpowiednio z treścią władzy i wyłonieniem jej podmiotu w zgodzie z historycznie ukształtowanymi prawami zwyczajowymi danego narodu. Obydwa wymiary legitymizmu, zdaniem Jacka Bartyzela, pozostają ze sobą integralnie związane nadając w równym stopniu treść temu pojęciu, przy czym reguły określające sukcesję władzy pozostają w służbie zasad wskazujących na powinności władców.

Adam Wielomski zakwestionował tak szeroką definicję legitymizmu, argumentując że jest ona oparta na bezzasadnym przeniesieniu w realia polskie siatki pojęciowej specyficznej dla języka hiszpańskiego i zachowującej sens tylko w jego ramach. Zdaniem prezesa KZ-M, rozróżnienie na legitymizm teologiczny i naturalny w nauce francuskiej jest stosunkowo nowe, sięga najprawdopodobniej nieledwie roku 2006, gdy ukazał się drukiem Manifest legitymistyczny , będący zbiorowym opracowaniem teoretyków związanych z Unią Kręgów Legitymistów Francji, nie znajduje jednak uzasadnienia w całościowo traktowanej tradycji francuskiego legitymizmu, którego praktyka kazałaby raczej skonstatować przyznawanie w nim pierwszeństwa zasadzie „pochodzenia” niż „treści” władzy przy określaniu jej prawowitości. W przypadku tradycji hiszpańskiej, dopuszczającej pozbawienie praw do tronu władcy niewypełniającego powinności nakładanych nań przez dziedziczenie korony, istotnym momentem jest iż – w przeciwieństwie do języka polskiego – w języku hiszpańskim, dużo mniej popularne jest rozróżnienie pomiędzy „legitymowalnością” władzy, którą Wielomski utożsamia z hiszpańskim pojęciem „legitymizmu wykonywania”, a prawowitością jej pochodzenia, dla której określenia używa z kolei, podpierając się przy tym definicją Bartyzela podaną w opracowaniu jego autorstwa Legitymizm. Historia i teraźniejszość, właśnie terminu legitymizm. Argumentując następnie służebność tak zawężonego pojęcia legitymizmu wobec legitymowalności czy też prawowitości wykonywania władzy, odmówił Wielomski bycia rzeczywistym legitymistą każdemu zajmującemu podobne stanowisko, a więc również sobie samemu, prof. Bartyzelowi i przywoływanym przez niego a określającym się mianem legitymistów, hiszpańskim tradycjonalistom-karlistom, niejako domyślnie ograniczając tym samym zjawisko legitymizmu do tradycji francuskiej.

Z konkluzją taką nie z godził się Jacek Bartyzel, stwierdzając ze legitymizm można pojmować zarówno jedynie jako ustalone prawem zwyczajowym i specyficzne dla danego narodu zasady sukcesji tronu, jak i szerzej – w powiązaniu z wartościami, które winny przyświecać panującym i służba którym winna być kryterium uznania ich władzy za prawowitą.

Obydwaj dyskutanci zgodzili się, że niecelowa byłaby uniwersalizacja konkretnych dla danego narodu reguł sukcesji tronu, gdyż te nawarstwiają się stopniowo w procesie rozwoju historycznego i zazwyczaj odpowiadają szczególnym warunkom i tradycji, w środowisku których,przyszło im się kształtować. Obaj zgodzili się także w swym odrzuceniu politycznego konstruktywizmu, w przypadku legitymizmu mogącego przybierać formę „dekretowania” reguł następstwa tronu, nie będących wówczas tworem historii i tradycji w które wciela się „mądrość narodowa”, lecz efektem swoistego rodzaju inżynierii. Odpowiadając na jedno padłych z sali pytań, Jacek Bartyzel poczynił rozróżnienie pomiędzy zasadami określającymi dziedziczenie a zasadami przekazywania czy tez sukcesji tronu, elementów tych pierwszych doszukując się w polskiej tradycji z czasów panowania władców z dynastii piastowskiej. Obydwu dyskutantów, w pewną konfuzję wprawiło zagadnienie „prawa do oporu” i wskazanie podmiotu uprawnionego do przesądzania o tym, czy w danym przypadku, doszło już do naruszenia praw Boskich i praw królestwa, a zatem czy władca stał się tyranem przeciw któremu można zastosować „prawo do oporu”. Dla prof. Wielomskiego autorytetem uprawnionych do rozstrzygania w podobnych sytuacjach może być Kościół katolicki (z czym, jak się należy domyślać, zgadza się oczywiście prof. Bartyzel), ani jednak on ani jego adwersarz, nie odpowiedzieli jednoznacznie, jak należy oceniać przypadki, gdy panujący zostaje uznany uzurpatorem i pozbawiony praw do tronu decyzją świeckiego ciała zbiorczego uzasadniającego swą decyzję łamaniem przez uznanego pozbawionym praw do tronu spisanych lub ujętych w tradycji narodowej  praw królestwa, czy nawet – jak niekiedy się to zdarzało – zagrożenia stwarzanego przez niego dla racji stanu. Żaden z uczestników dyskusji nie wyjaśnił przekonująco, jak uniknąć w takim kontekście subiektywizmu i czym właściwie podobna sytuacja różni się od klasycznego demokratycznego głosowania.

Jeśli miałbym się pokusić o własne przemyślenia na ten temat, to wskazałbym chyba na szczególnego rodzaju ograniczenia wyobraźni i percepcji, którym podlega choćby nawet mający konserwatywne czy tradycjonalistyczne przekonania współczesny politolog lub w ogóle osoba zainteresowana polityką. Dla większości z nas, świat Tradycji znany jest jedynie z nielicznych dostępnych pism samych tradycjonalistów, częściej zaś z poświęconych ich myśli opracowań lub z dzieł historycznych. Naszą codziennością jest społecznie zatomizowany świat demoliberalny, w którym tradycyjne pojęcia dobra wspólnego, powinności, Tradycji, nawet narodu czy społeczeństwa pozbawione zostały znaczenia oddającego organiczny, wspólnotowy, ukierunkowany ku sacrum charakter ich rzeczywistych desygnatów. Terminami tymi zaczęto opisywać „nie-rzeczywistość” demoliberalną, co sprawiło że tradycyjnie uformowane społeczeństwo wraz z duchową konstytucją i mentalnością ludzi żyjących w składających je wspólnotach, stały się dla nas w dużym stopniu niezrozumiałe. To z kolei sprawia, iż ahistorycznie przenosimy mentalność i mechanizmy społeczne miotające współcześnie żyjącymi wypranymi z kultury i zbuntowanymi przeciw Tradycji masami, na żyjące dawniej w ideowym kosmosie Tradycji społeczności Starej Europy. Oczywiście, jak w przypadku każdej ustrukturyzowanej wewnętrznie grupy,  także trwałość tamtych społeczeństw uwarunkowana była funkcjonalnością i adaptacyjnością spajających je instytucji, jednak właśnie wielość i długotrwałe oddziaływanie tych instytucji, wywierało skutek, iż społeczeństwa takie, nawet w wypadku przejściowych owych instytucji zaburzeń, a takim mogło być pojawienie się na tronie uzurpatora, niejako siłą inercji, na zasadzie homeostazy, powracały do pierwotnego stanu uporządkowania relacji pomiędzy ich elementami. Społeczeństwo tradycyjne, interpretowane przez pryzmat teorii systemowej, byłoby więc systemem samo organizującym się, czyli zdolnym do utrzymania i podnoszenia stopnia swego uporządkowania, także w obliczu zaburzeń procesów transformacji, za które uznać by należało pojawienie się na tronie uzurpatora. W praktyce człowiek Tradycji, którego świat ideowy i sposób myślenia nasiąknięte były ową Tradycją, będącą jedyną znaną mu rzeczywistością, działał konstruktywnie,  porządkując i ukierunkowując swoją aktywność tak, by przybliżała do Ładu zarówno jego samego jak i cały znany mu świat, którego to Ładu obraz odciśnięto w jego duszy.  Zupełnie inaczej zachowuje się człowiek współczesny, nie znając już ani idei Ładu, ani też nie rozumiejąc Tradycji, kieruje się ideologicznymi złudzeniami, partykularnymi interesami lub mniej lub bardziej uświadamianymi sobie instynktownymi popędami. Oczywiście, także ludzie  Tradycji nie byli wolni od takich słabości, gdyż skłonność do grzechu istnieje w człowieku zawsze in potentia, tym niemniej w rzeczywistości, w której wciąż żywą była kultura, ubezpieczała ona człowieka przed aktualizacją tej potencji. Dlatego właśnie, wszystko to, co we współczesnym społeczeństwie jest trudne do wyobrażenia, czyli na przykład wystąpienie jakiejś korporacji czy innego rodzaju ciała zbiorczego w obronie zagrożonych praw i porządku, w świecie Tradycji w ograniczonym stopniu staje się możliwe. W wypadku ewentualnej restauracji monarchicznej,  obdarzenie współczesnych parlamentów czy jakiejkolwiek zorganizowanej zbiorowości „prawem do oporu”, byłoby czynnikiem zdecydowanie zagrażającym stabilności królestwa, podczas gdy w rzeczywistości niespustoszonej jeszcze niszczycielskim huraganem Rewolucji, mogło ono , będąc obwarowanym stosownymi zastrzeżeniami, spełniać funkcję  regulacyjną.

Na koniec tej części wywodu warto wyciągnąć więc konsekwentnie narzucający się w nim wniosek; w warunkach restaurowania czy też kształtowania na powrót uprzednio zniszczonego  (w sferze materialnej rzecz jasna wyłącznie, gdyż w sferze idealnej trwa on niewzruszenie) Ładu, konieczna staje się nieograniczana ani „prawem do oporu”, ani żadną podobną barierą , „dyktatura królewska”, która dopiero wraz ze stopniowym porządkowaniem społeczeństwa, ewolucyjnie mogłaby przekształcać się w spajaną zasadami legitymizmu tradycyjną monarchię stanową, jaką znamy z podręczników historii i która wówczas byłaby oczywiście ograniczana przez nawarstwiające się z upływem lat kolejne  pokłady odkrywanej na nowo Tradycji.

Po wysłuchaniu dyskusji, nasuwają mi się jeszcze dwa pytania, zadowalających odpowiedzi na które nie usłyszałem. Z obydwoma tymi kwestiami w zasadzie skierować się powinienem raczej do prof. Wielomskiego, gdyż to jego wypowiedź, będąc krytyczno-polemiczną wobec koncepcji legitymizmu, zobowiązuje go poniekąd do wyjaśnienia rodzących się w związku z tym problemów. Z tego właśnie powodu, nie chciałbym, aby spotkanie będące inspiracją dla napisania tego tekstu, zakończyło dyskusję o legitymiźmie.

Otóż po pierwsze, jeśli przyjmiemy definicję legitymizmu proponowaną przez Adama Wielomskiego, czyli ograniczającą go do określonych zwyczajem praw następstwa tronu, to czym on się w zasadzie będzie różnił od legalności ? Można oczywiście odpowiedzieć, że władza legitymistyczna to władza wyłoniona w zgodzie z prawem zwyczajowym, podczas gdy władza nielegitymistyczna, czyli nie dająca się uzasadnić prawem zwyczajowym, może być zarazem legalna w świetle prawa pozytywnego, pozostającego rozłącznym lub sprzecznym z prawem naturalnym i mogącego być stanowionym na przykład przez organ nie posiadający do tego stosownych uprawnień lub powstały na sposób samozwańczy. Byłby jednak taki wniosek chyba powierzchownym, bo cóż jeżeli prawo zwyczajowe okaże się sprzeczne z prawem naturalnym, zaś prawo narzucane „odgórnie” i z pominięciem partykularnej tradycji danej wspólnoty z nim zgodne ? Czy legitymizm nie jest więc w przyjętej przez prof. Wielomskiego interpretacji, jedynie legalnością odnoszoną do sfery następstwa tronu ? Idąc tropem argumentacji samego prof. Wielomskiego, czy w takim wypadku jest sens „mnożyć byty ponad potrzebę” i wprowadzać pojęciowy zamęt zastępując w tym jednym konkretnym przypadku termin „legalność”  terminem „legitymowalność” ?

Kolejne zagadnienie, chciałem podnieść nie tyle w formie pytania ile zastrzeżenia. Tak więc pozostając na gruncie zawężającej znaczenie legitymizmu definicji prof. Wielomskiego, i tak nie sposób, jak zrobił to kilkukrotnie jej Autor, nazwać tego zagadnienia „nieistotnym”, „mrzonką” czy „chimerą”. Jeżeli bowiem myślimy poważnie o restauracji monarchii dziedzicznej – a jako dla monarchistów-tradycjonalistów powinno być to dla nas celem – nie da się pominąć rozstrzygnięcia koniecznego dla trwania takiej monarchii zagadnienia następstwa tronu. Nie potrafię wyobrazić sobie dziedzicznego monarchy, który wobec perspektywy następstwa tronu po swojej śmierci nazywałby legitymizm „mrzonką” i choćby sam przed sobą traktował go jako coś zupełnie nieistotnego. Z tego samego powodu, trudno mi zrozumieć monarchistę, który w swojej publicystyce wyśmiewa się z legitymizmu. Jak zatem prof. Wielomski wyobraża sobie restaurację monarchii dziedzicznej, która pozbawiona swego legitymistycznego rdzenia (czyli wedle własnej interpretacji Wielomskiego, historycznie wykształconych w prawie zwyczajowym danego ludu reguł następstwa tronu) nie przeszłaby do historii wraz ze śmiercią pierwszego władcy ?  Czym taka monarchia różniłaby się od konserwatywnych autorytaryzmów, spełniających, podobnie jak ona, warunek „legitymowalności”, lecz podobnie jak owe dyktatury, nie wykształciwszy zasad sukcesji władzy ?

Choćby więc z powodu wskazanych wyżej komplikacji rodzących się przy kwestionowaniu zasadności legitymizmu, ja sam uważam legitymizm za nieodzowną komponentę prawdziwego monarchizmu i osobiście za legitymistę się uznaję, podporządkowując oczywiście to, co Jacek Bartyzel nazywa "legitymizmem pochodzenia", temu co nazywa on "legitymizmem wykonywania", zaś co Adam Wielomski woli nazywać "legitymowalnością" .


Ronald Lasecki


* Z góry przepraszam za ewentualne przeinaczenia lub nieścisłości w przywoływanych wypowiedziach obydwu Dyskutantów. Przebieg spotkania odtworzyć mogę niestety wyłącznie z pamięci, nie dysponując notatkami ani nagraniem.