tag:blogger.com,1999:blog-87889064365508976372024-03-05T17:00:49.061-08:00FalangaOficjalny blog Falangi.Falangahttp://www.blogger.com/profile/10753279996315792791noreply@blogger.comBlogger55125tag:blogger.com,1999:blog-8788906436550897637.post-54022317695742302262012-01-10T01:40:00.000-08:002012-01-10T01:46:06.070-08:00Zapraszamy na XPORTAL.PL!<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiGycAWBpCK_jYTBO3OVImfRXy6oUZnjVmm9oy4oNDfi3raJyLlvQhtK7sOppAlHCXZJHI4ITnSykWeT7uMxA9rsmcJzixMSvqMmOiKBn8rAcQInXZZFOFa0J0aUhYldaYJpYUexxzmXkGq/s1600/nag%25C5%2582owek_wersja_ostateczna.png"><img style="display:block; margin:0px auto 10px; text-align:center;cursor:pointer; cursor:hand;width: 400px; height: 100px;" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiGycAWBpCK_jYTBO3OVImfRXy6oUZnjVmm9oy4oNDfi3raJyLlvQhtK7sOppAlHCXZJHI4ITnSykWeT7uMxA9rsmcJzixMSvqMmOiKBn8rAcQInXZZFOFa0J0aUhYldaYJpYUexxzmXkGq/s400/nag%25C5%2582owek_wersja_ostateczna.png" border="0" alt=""id="BLOGGER_PHOTO_ID_5695937106699469858" /></a><br /><br /><br /><br />Blog publicystyczny Falangi nie będzie dłużej aktualizowany, zostanie zachowany w obecnej formie jako archiwum publikacji. Wszystkie teksty związane ze środowiskiem Falangi będą odtąd publikowane na <a href="http://www.xportal.pl">Xportal.pl</a>. <br /><br />Zachęcamy do lektury.<br /><br />Czołem Wielkiej Polsce!M. P.http://www.blogger.com/profile/07458607382952845100noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-8788906436550897637.post-22917279494787998702011-09-11T11:14:00.000-07:002011-09-11T11:23:00.831-07:00Przemówienie Przywódcy Falangi w 328. rocznicę Victorii WiedeńskiejŚwiętujemy dziś rocznicę wydarzenia, które przeszło do historii jako Bitwa pod Wiedniem. Przypomnijmy: w 1683 roku Jan III Sobieski, król Polski, przybył na odsiecz broniącej się resztkami sił załodze Wiednia i stając na czele połączonych sił Świętego Cesarstwa Rzymskiego i wojsk polskich, rozgromił największą armię muzułmańską jaka kiedykolwiek wdarła się do Europy. Pamięć tamtych wydarzeń jest dzisiaj ważna dla Polski z wielu bardzo istotnych względów. <br /><br />Nasza rodzima historiografia utrwaliła i wciąż utrwala w Polakach przekonanie, że piękna przegrana jest czymś wspaniałym. Polacy są rozkochani w szlachetnych nieudacznikach i uwielbiają wciąż na nowo przeżywać ich klęski podczas różnych martyrologicznych celebracji. Owszem, czcimy zwycięstwa, ale „zwycięstwa moralne” – czyli porażki. Zwycięstwem moralnym było Powstanie Styczniowe, Kampania Wrześniowa, Powstanie Warszawskie… Lista naszych zwycięstw moralnych, a więc klęsk, jest bardzo długa i nie ma sensu jej przytaczać, bo grafik narodowego świętowania „chwalebnych przegranych” jest bardzo napięty i co roku odtwarzany aż do znudzenia. Należy postawić sobie jednak pytanie: czy tak powinna wyglądać umysłowość zdrowego psychicznie narodu? Wzorem godnym naśladowania są przede wszystkim bitwy wygrane i to na nich powinna koncentrować się zbiorowa pamięć narodu, który chciałby w swojej historii osiągnięcia jeszcze wielkich rzeczy.<br /> <br />Nie chciałbym zawieść zawodowych tropicieli antysemityzmu, dlatego wychodzę z założenia, że każda dobra „opowieść” musi posiadać swój wątek żydowski. Otóż według teorii komunikowania międzynarodowego i międzyetnicznego, dwie zbiorowości zamieszkujące przez długi okres czasu ten sam obszar zaczynają się wzajemnie naśladować, podglądać, przejmować niektóre swoje cechy. Niczyjej uwadze nie uszedł zapewne fakt, że to właśnie umysłowość żydowska posiada raczej nieskrywane skłonności do rozpamiętywania narodowych tragedii i prowadzenia polityki przez pryzmat swojej martyrologii. Uprawianie polityki z Oświęcimiem, lub Katyniem w tle posiada wiele wspólnych cech, lecz należy zauważyć, że naśladowanie prac mistrza nie jest prawdziwą sztuką. Izrael umiejętnie wykorzystuje martyrologię do prowadzenia agresywnej polityki międzynarodowej, Polakom natomiast chodzi jedynie o pokazanie światu jak brutalnie i niesprawiedliwie obeszła się z nami historia. Co gorsza – zdaje się, że nikt polskiego biadolenia nie chce wysłuchać.<br /><br />Polska historia, wbrew pozorom, bogata jest w wiele autentycznych zwycięstw w oparciu o które można kształtować poczucie dumy zdrowego, europejskiego narodu. Bitwa pod Wiedniem jest bez wątpienia jednym z takich zwycięstw. Należy je przypominać nie tylko z uwagi na triumfalny wydźwięk i sławę polskiego oręża, ale także z uwagi na szerszy kontekst – w 1683 roku Polska walczyła nie tylko o własne bezpieczeństwo, ale w obronie całej Europy i chrześcijaństwa. Jan III otrzymał od papieża Innocentego XI tytuł Defensor Fidei, a wieść o wspaniałej odsieczy dokonanej przez polskiego króla, odbiła się potężnym echem w całym ówczesnym świecie. <br /><br />Świętowanie Victorii Wiedeńskiej stwarza także okazję do symbolicznych analogii – tak jak w XVII wieku Europa była zagrożona przez muzułmańską ekspansję Imperium Osmańskiego, tak i w XXI wieku muzułmanie zagrażają Europie. Tym razem nie będą musieli zdobywać żadnych miast, oni już w tych miastach są – w wielkich, kosmopolitycznych stolicach Europy Zachodniej. Choć żyjemy w czasach względnego dobrobytu, muzułmanie i tak wywołują społeczne niepokoje, raz na jakiś czas puszczając z dymem przedmieścia Paryża, Londynu, lub Sztokholmu. Jak zachowają się w przypadku głębokiej recesji i upadku zachodnich welfare states, który w dłuższej perspektywie jest nieunikniony? Z punktu widzenia przetrwania narodów, demografia znaczy więcej, niż największy sukces militarny. <br /><br />Polsce, na chwilę obecną, nie zagraża masowa imigracja. Nie boimy się jej także jako Europejczycy. Tymi, którzy najbardziej powinni się jej bać, to członkowie establishmentu – i powoli zaczynają to rozumieć. Cywilizacja Praw Człowieka, jeśli tak możemy ją nazwać, opiera się o dwa filary. Pierwszy filar to dobrobyt – odejdzie on razem z pierwszą głęboką recesją, która, jak twierdzi zgodnie większość ekonomistów, jest nieunikniona, tak jak nieuniknione musi być fiasko każdego życia na kredyt. Drugi filar to poczucie bezpieczeństwa - odbiorą je imigranci, którzy po upadku zachodnich państw dobrobytu ruszą palić i plądrować. Europejczycy, gdy poczują nóż na gardle, przebudzą się i wyniosą do władzy odpowiednich ludzi, którzy przywrócą im poczucie bezpieczeństwa. Tak zrobiłby każdy człowiek, który zobaczyłby w ogniu własny dom. Jak domek z kart rozpadną się wszystkie kłamstwa, którymi go karmiono, a jego wściekłość będzie tym większa, im bardziej w nie wierzył. Pewien mądry profesor powiedział kiedyś, że faszyzm to ideologia wkurzonego Europejczyka. <br /><br />Nie bez przyczyny establishment przywiązuje poprzez swoje media znacznie więcej uwagi tzw. „ekstremistom”, niż na to obecnie zasługują. Dzieje się tak właśnie dlatego, że już teraz podskórnie wyczuwa, jak będzie wyglądał epilog opowieści pt. „Wielokulturowe społeczeństwo”. Jego nienawiść, ufundowana na strachu przed nieznanym, powinna nas zawsze nobilitować. Choć ciężko przewidzieć kiedy historia wreszcie przyśpieszy i czy stanie się to naszym udziałem, nas, ludzi Tradycji, głęboko zakorzenionych w metafizyce i wszystkim tym, co transcendentne, nie powinno to zniechęcać. Nasza działalność jest obiektywnie słuszna i konieczna. To co czynimy za życia, odbija się echem w wieczności.M. P.http://www.blogger.com/profile/07458607382952845100noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-8788906436550897637.post-88506367335316166792011-08-26T16:45:00.000-07:002011-08-26T16:48:46.005-07:00Ku doktrynie społeczeństwa zamkniętego. Metapolityka i metafizyka sojuszu ekstremów<p>Koncepcja sojuszu ekstremów podnoszona była w Polsce dotychczas przede wszystkim przez doktora Jarosława Tomasiewicza. Doceniając prekursorski charakter takich klasycznych już dziś jego tekstów jak <em>Anty-Fukuyama</em> czy <em>Front Antyimperialistyczny</em> stwierdzić musimy, że interesujące nas tu zagadnienie omawiane jest w nich z zupełnym pominięciem jego wymiaru metapolitycznego, wyłącznie na płaszczyźnie socjoekonomicznej. Polska początku lat 90-tych była dla Tomasiewicza krajem trzeciego świata, kolonizowanym i eksploatowanym przez zachodni kapitalizm. Wyzyskiwana i uzależniania przez zachodni imperializm Polska potrzebowała jego zdaniem <em>frontu wyzwolenia narodowego i społecznego na trzecioświatową modłę</em>. Tomasiewicz rewidował marksistowską tezę o konflikcie pomiędzy światowym kapitałem a światowym proletariatem jako podstawowej sprzeczności współczesnego świata. Zauważał, że o ile miała ona moc wyjaśniającą w odniesieniu do społeczeństw i gospodarek XIX-wiecznych, o tyle jej przydatność słabnie wraz z narastaniem dystansu czasowego i przestrzennego wobec tamtej rzeczywistości. <em>Marksistowskie recepty nie są po prostu przydatne zarówno na postindustrialnym Zachodzie, jak i w preindustrialnych krajach III Świata!</em> - tłumaczył swoim czytelnikom Tomasiewicz. Wszystkie grupy społeczne zamieszkujące wysoko rozwinięte państwa Zachodu są profitentami faworyzującej je nierównowagi światowej, natomiast w krajach peryferyjnych – do których zaliczona została Polska – także grupy inne niż proletariat powinny być zainteresowane w zrzuceniu obcej dominacji. Czynnikiem integrującym i zarazem emancypującym miał być nacjonalizm; <em>Na Peryferiach przeciwstawiający się zachodniemu imperializmowi nacjonalizm ma rewolucyjny charakter</em>. Walka przeciw zachodniemu imperializmowi, podobnie jak w krajach takich jak Brazylia, powinna być prowadzona na płaszczyźnie wewnętrznej. Dlatego właśnie, choć w Polsce jako kraju przemysłowym budowa partii robotniczej w 1993 r. miała zdaniem Tomasiewicza sens, partia owa powinna <em>w interesie zarówno własnym, jak i polskich ludzi pracy, stawiać sobie nie tylko cele społeczne, ale też narodowe</em>. Jak sam później przyznawał, Tomasiewicz nie próbował dokonywać doktrynalnej syntezy integralnej prawicy i integralnej lewicy; stawiał sobie za cel nakreślenie <em>pluralistycznej wizji przyszłości, by mieścili się w niej wszyscy krytycy Systemu.</em> Przeciwników demoliberalizmu z prawicy i z lewicy łączyć miały nie tylko wspólny wróg i postawa buntu wobec <em>status quo</em> ale też frazeologia i część postulatów programowych. Pomimo tego, w opublikowanym w 1997 r. tekście <em>Zbieżne prostopadłe. Rozrachunek z koncepcją sojuszu ekstremów</em>, Tomasiewicz przyznał się do porażki;<em> idea „koalicji antysystemowej” nigdy nie została urzeczywistniona, a dziś </em>(…) <em>dalej chyba do jej realizacji niż kiedykolwiek</em> (…) <em>stwierdzić muszę, ze z ekstremów nie wyjdzie już nic odżywczego</em>. Ruchy ekstremistyczne wchodzą w koleiny wyznaczone dla nich przez demoliberalizm, walczą ze zmistyfikowanym, urojonym wrogiem, walkę ze sobą nawzajem uznają za walkę z Systemem, podczas gdy w rzeczywistości pełnią rolę wentyli bezpieczeństwa, kanalizując aktywność ludzi niepokornych i niezadowolonych w kierunku bezpiecznym dla panującej klasy polityczno-medialnej. Ich członkowie poruszają się w mentalnych i środowiskowych gettach, utracili kontakt z odczuciami społecznymi, pogrążyli się w doktrynerstwie, przeszkadzającym im w rozpoznaniu kulturowych i technologicznych megatrendów, rozwijających się niezależnie od naszej woli, ale możliwych do wykorzystania i ukierunkowania przez tych wszystkich, którzy poważnie myślą o przekształceniu społeczeństwa. Niepowodzenie sojuszu ekstremów ma jednak zdaniem Tomasiewicza i bardziej fundamentalne przyczyny; zanik rewolucyjnego ascetyzmu i autorytarnej mentalności „starej lewicy” zastąpionej przez wydarzenia Maja '68 roku hedonizmem i humanizmem „nowej lewicy”. Wyraża się to między innymi w odmiennym stosunku do przemocy i cierpienia; prawica stara się przywrócić im pierwotny, heroiczny sens, podczas gdy „nowa lewica” pragnie anihilacji instytucji stwarzających warunki dla rozwijania się i konserwacji alienacji i cierpienia.</p>
<br />
<br /><p>Rozważając na nowo sens koncepcji sojuszu ekstremów powinniśmy wyjść poza ramy zastosowanej przez Tomasiewicza analizy społecznej i ekonomicznej. Ma ona charakter kontekstualny, odnosząc się do współczesnych piszącemu realiów, te tymczasem przecież ulegają ciągłym zmianom, co zauważył sam Tomasiewicz. By rozstrzygnąć o zasadności i przydatności sojuszu ekstremów musimy sięgnąć tego poziomu rzeczywistości, który kluczowy jest dla możliwości zbliżenia przedstawicieli różnych tradycji politycznych, tak więc musimy sięgnąć do metapolityki i metafizyki. Naszym zdaniem, poczynione na tym poziomie obserwacje, co pozornie może wydawać się paradoksalne, nie mają charakteru bezwzględnego, lecz znaczenie poszczególnych idei politycznych ulega zmianie na przeciągu czasu, kiedy to też pojawiają się nowe kryteria ich klasyfikacji, dawne zaś linie podziału zacierają się wraz z zanikaniem społecznych i materialnych desygnatów określonych koncepcji teoretycznych. Przedstawiona niżej interpretacja, choć w pełni została sformułowana w drugiej połowie lat 90-tych XX wieku przez rosyjskiego myśliciela Aleksandra Dugina, którego przemyślenia w nieco zmienionej formie tutaj zreferujemy, to jej początków należy szukać już w latach 20-tych i 30-tych, przede wszystkim w Niemczech oraz wśród emigracji rosyjskiej.</p>
<br />
<br /><p>Punktem wyjścia dla zidentyfikowania kluczowego naszym zdaniem współczesnego podziału politycznego jest praca brytyjskiego filozofa Karola Poppera (1902-1994) <em>The Open Society and Its Enemies </em>(1945). Przedstawiony tam został model, stosownie do którego każde ze społeczeństw można przyporządkować bądź to do kategorii „społeczeństwa otwartego”, bądź zaklasyfikować je jako „społeczeństwo nie-otwarte” lub „społeczeństwo wrogów społeczeństwa otwartego”. Popper na określenie tego drugiego nie używa pojęcia „społeczeństwo zamknięte”, lecz posługuje się w odniesieniu do niego pojęciem „totalitaryzmu”.</p>
<br />
<br /><p>Prawdopodobnie właśnie począwszy od tej bardzo wpływowej w świecie anglosaskim pracy, wszystkie nieliberalne modele społeczne, polityczne, doktryny filozoficzne bądź ekonomiczne, zaczęto tam nazywać „totalitarnymi”. Terminologiczny zamęt wprowadzony przez Poppera i idąca za nim dewastacja politologii nie powinny nam oczywiście przesłaniać prawdy o fundamentalnych różnicach dzielących porządki typu organicznego i doktryny, w których dokonuje się konceptualizacji tych porządków, od ustrojów typu mechanistycznego i abstrakcyjnego, dla uproszczenia naszego wywodu w dalszej jego części będziemy jednak posługiwać się konsekwentnie podziałem wprowadzonym przez brytyjskiego filozofa.</p>
<br />
<br /><p>Wracając tymczasem do głównego nurtu wywodu, społeczeństwo otwarte, według Poppera ufundowane jest na uznaniu centralnej roli i pozycji jednostki, na uznaniu iż dobro jednostki ważniejsze jest niż dobro wspólnoty, do której ona należy. Towarzyszy temu szereg konkretyzujących to założenie zasad organizacji społeczeństwa i wytycznych w filozofii, jak na przykład indywidualizm, racjonalizm, demokracja liberalna, odrzucenie teleologicznej koncepcji historii, „prawa człowieka”, zasada krytyki społecznej i tak dalej. Społeczeństwo otwarte odrzuca jakiekolwiek formy Absolutu, umożliwia nieograniczoną i nieskrępowaną aktywność tworzącym je atomom społecznym, aktywność nie mającą żadnego określonego z góry celu ani sensu, która jednak wedle tej koncepcji powinna prowadzić je ku osiągnięciu stanu dynamicznej równowagi.</p>
<br />
<br /><p>Tymczasem przeciwnicy społeczeństwa otwartego przeciwstawiają prymatowi jednostki różnorodne modele oparte o zasadę Absolutu. Absolut ogranicza swobodę jednostki, jest źródłem norm i dogmatów, ustanawia cele i zadania, podporządkowuje ją zewnętrznym czynnikom, formuje jednostkę jak rzeźbiarz swoje dzieło. Jednostka zostaje podporządkowana, w jej sferę swobodnej autokreacji dokonuje się wtargnięcie czynnika spoza niej samej, czynnika obiektywnego. Umocowanie metafizyki, etyki, socjologii i ekonomii na zasadach niezgodnych z uznaniem centralnej pozycji jednostki łączy zdaniem Poppera systemy filozoficzne takich myślicieli jak Platon (ok. 427-347 p.n.e.), Fryderyk Schlegel (1772-1829), Fryderyk Schelling (1775-1854), Jerzy Wilhelm Fryderyk Hegel (1770-1831), Karol Marks (1818-1883), Oswald Spengler (1880-1936) i wielu innych. Mieszczą się tu zarówno tradycje intelektualne prawicy jak i lewicy; są i faszyści, i konserwatyści, i komuniści, i nawet niektórzy socjaldemokraci. Popper wskazuje na głębsze, bardziej fundamentalne i znaczące kryterium podziału sceny politycznej, jednoczące w tych samych obozach na pozór bardzo się od siebie różniące i przeciwstawne sobie idee polityczne i filozoficzne.</p>
<br />
<br /><p>Odnosząc się do klasyfikacji dokonanej przez Karola Poppera, rosyjski tradycjonalista integralny Aleksander Dugin (ur. 1962 r.) w swojej pracy <em>Тамплиеры Пролетариата</em> (1996 r.) przedstawia koncepcję ujęcia wszystkich doktryn „społeczeństwa zamkniętego” w jednej „meta-doktrynie” narodowego bolszewizmu. „<em>Narodowy bolszewizm to nad-ideologia, wspólna dla wszystkich wrogów społeczeństwa otwartego</em>”, pisze Dugin. Narodowy bolszewizm nie jest po prostu jedną z ideologii odrzucających indywidualizm i wiążące się z nim pryncypia filozoficzne i polityczne, lecz jego pełną, totalną i radykalną antytezą. To „<em>taki sposób widzenia świata, który opiera się na pełnym i radykalnym odrzuceniu jednostki i jej centralnej roli, przy czym Absolut, w imię którego jednostka odrzuca samą siebie, ma jak najszersze i najbardziej rozległe znaczenie</em>”. Narodowy bolszewizm w wydaniu Dugina polega na próbie włączenia w siebie wszystkich nurtów dążących do jakkolwiek pojętego Absolutu i odrzucających społeczeństwo otwarte z jakichkolwiek powodów. Chodzi o nadanie konceptualnego i politycznego charakteru, o ubranie w postać ideologii i programu filozoficznego zintegrowanych ze sobą wszystkich nurtów stawiających dobro wspólnoty ponad dobrem jednostki. Zamiar taki wydaje się być niezwykle ambitnym, wręcz można by sceptycznie zauważyć, że skazanym na niepowodzenie. Na przeciągu historii rozmaite nurty opowiadające się za społeczeństwem „organicznym”, społeczeństwem „kolektywnym”, czy wspólnotą „narodową” zwalczały się zajadle. Komuniści odmawiali jakiejkolwiek współpracy z faszystami, konserwatyści odcinali się zarówno od faszystów jak i od komunistów. Równocześnie przedstawiciele nurtów politycznych opowiadających się za różnymi wariantami społeczeństwa otwartego potrafili ze sobą współpracować, będąc świadomi łączącej ich więzi filozoficznej i światopoglądowej. Tak więc liberalna i parlamentarna monarchia brytyjska wiązała się bez oporu z demokratycznymi i parlamentarnymi Stanami Zjednoczonymi, natomiast u historycznych początków USA doszukać się można przenikania się czynnika demokratycznego i liberalnego.</p>
<br />
<br /><p>Dokonując nowego podziału sceny politycznej, lepiej odpowiadającego na historyczne wyzwanie rzucone ludom Europy przez demoliberalną globalizację, należałoby zatem pójść śladem wspomnianego Poppera i poprowadzić linię rozdzielającą politycznych „wrogów”od politycznych„przyjaciół” w poprzek lewicy i prawicy, desygnując do roli przeciwnika wszystkie nurty liberalne. Na prawicy inklinacje liberalne i indywidualistyczne przybierają postać ekonomizmu, „teorii rynku”, na lewicy natomiast wyrażają się w liberaliźmie politycznym, w koncepcji „państwa prawa”, „praw człowieka” i im podobnych. Narodowy bolszewizm według Dugina polega na całkowitym odrzuceniu tego, co subiektywne, na rzecz tego, co obiektywne, tego, co ludzkie, na rzecz tego, co ponad-ludzkie. „<em>Pytanie nie brzmi” materializm, czy idealizm ? Pytanie brzmi: albo obiektywny idealizm i obiektywny materializm (po tej samej stronie barykad !), albo subiektywny idealizm i subiektywny materializm (po przeciwnej stronie !)</em>”. Szczególną niechęć rosyjskiego tradycjonalisty budzi subiektywny materializm utożsamiany przez niego z postawami konsumpcyjnymi, z poglądami nadającymi centralne znaczenie zaspokojeniu fizycznych i materialnych potrzeb człowieka. Subiektywny materializm nie opiera się na strukturach indywidualnej świadomości, jak ma to miejsce w przypadku subiektywnego idealizmu, choćby tego w wydaniu reakcyjnego pesymisty Artura Schopenhauera (1788-1860), lecz na „<em>indywidualnych odczuciach, niższych emocjach, lękach i rozkoszach, najniższych warstwach ludzkiej psychiki, związanych z poziomami wegetatywnymi, cielesnymi</em>”. Na poziomie filozofii odpowiadają mu takie nurty jak sensualizm i pragmatyzm, w psychologii zaś freudyzm. Subiektywny materializm był również rdzeniem wszystkich nurtów rewizjonistycznych w ruchu komunistycznym, począwszy od bernsteinizmu, poprzez eurokomunizm, skończywszy na „freudo-marksiźmie”. Narodowy bolszewizm zasadza się na bezwzględnym uznaniu centralnej roli tego, co obiektywne, utożsamianego z Absolutem, niezależnie od tego, jak ów Absolut jest rozumiany. Przypomina to hinduistyczną formułę teologiczną „<em>Atman to Brahman</em>”. W tradycji hinduistycznej atman to wyższe, transcendentne „ja” indywidualne. Atman jest wewnętrznym duchem, duchem obiektywnym i ponadjednostkowym. Brahman to z kolei podniesiona do swojego najwyższego poziomu zewnętrzna obiektywność, absolutna realność, obejmująca człowieka z zewnątrz, spoza niego samego. Jedność atmana i Brahmana to zwieńczenie metafizyki hinduistycznej, sam jej rdzeń, to prawda obecna we wszystkich autentycznych tradycjach duchowych. Prowadzą one do samoprzezwyciężenia się człowieka, do wyjścia przez niego poza swoje małe, indywidualne „ja”. Droga do tego celu, „zewnętrzna” lub „do wewnątrz”, wiedzie ku temu samemu zwycięskiemu rezultatowi. Jest to tradycyjny paradoks inicjacyjny ujęty w znanej frazie z Ewangelii, „<em>ten, kto zgubi swoją duszę, ten ją zbawi</em>” oraz w słowach Fryderyka Nietzschego (1844-1900) iż „c<em>złowiek jest tym, co przezwyciężone być musi</em>”. O ile zatem popperowski model społeczeństwa otwartego realizowany jest na poziomie politycznym w formule demoliberalnej, wspierany jest zaś przez nurty filozoficznie zakorzenione w kantyźmie, tak więc socjaldemokratycznych rewizjonistów, „nową lewicę”, lewicowych liberałów, postępowców, z drugiej zaś strony przez konserwatywnych liberałów, ewolucyjnych konserwatystów, konserwatywno-liberalnych katolików (dobrym przykładem jest tu proamerykańska katolicka organizacja TFP, jak i dość bliska jej w formule mieszczańska Opus Dei) i tych konserwatystów, którzy wysoko wartościują gospodarkę rynkową, „wolny handel” i „prawa człowieka”, o tyle na przeciwległym biegunie dokonuje się alchemiczna synteza statokratycznej i ascetycznej heglowskiej lewicy, tak więc komunistów i bolszewików, oraz statokratycznej i antymaterialistycznej heglowskiej prawicy, tak więc skrajnych nacjonalistów, państwowców, zwolenników „nowego Średniowiecza”. To jest właśnie rzeczywista treść właściwie pojętego„sojuszu ekstremów”, jednoczącego wszystkie nurty opowiadające się przeciwko indywidualizmowi i przeciwko temu, co subiektywne, zaś za tym, co obiektywne.</p>
<br />
<br /><p>Zastanówmy się tymczasem nad rolą filozofii marksistowskiej w tego rodzaju konstrukcji. Ze względu na takie zawarte w niej treści jak racjonalizm, postępowość, liniowa koncepcja czasu, egalitaryzm, humanizm należałoby ją zaliczyć zdecydowanie do lewicy. Podobnie jednak jak niektórzy historycy reinterpretują faszyzm jako ideologię lewicową, nie zaś prawicową, tak i my możemy spróbować odnaleźć w myśli komunistycznej treści niematerialistyczne, atrakcyjne z perspektywy konserwatywno-rewolucyjnej. Nie będzie to oznaczać, że w zupełności się z tymi treściami identyfikujemy, ale jedynie tyle, że możliwość dokonania takich interpretacji, wskazuje drogi możliwych owocnych poszukiwań w przedmiocie sojuszu ekstremów.</p>
<br />
<br /><p>Tak więc przede wszystkim, wskazać powinniśmy na rewolucyjny ascetyzm starej lewicy, na jej radykalizm, na odżegnywanie się od kompromisów, na takie elementy strategii działania jak teorię spisku rewolucyjnego („blankizm”) czy elitarny charakter partii. Interesować nas tu będzie ten wymiar ideologii lewicowych, które decydowały o przyporządkowania ich przez Poppera do obozu „wrogów społeczeństwa otwartego” i do rodziny „totalitarnej”. Na wstępie odrzucić więc musimy możliwość jakichkolwiek pozytywnych odniesień do etyki Ludwika Feuerbacha (1804-1872), nadającej marksizmowi charakter humanistyczny i progresywistyczny. Zwrócimy natomiast uwagę na wszystkie treści archaiczne, mitologiczne, antyhumanistyczne i irracjonalne w komuniźmie, które możliwe są do wyprowadzenie szczególnie z dwóch obecnych w nim tradycji intelektualnych; z socjalizmu utopijnego i z heglizmu.</p>
<br />
<br /><p>Socjaliści-utopiści, uważani przez Marksa za jego doktrynalnych poprzedników byli jednym z pokoleń przedstawicieli mistycznego mesjanizmu i głosicielami powrotu do „Złotego Wieku” w historii ludzkości. Myśliciele tacy jak Klaudiusz Henryk Saint Simon (1760-1825), jego uczniowie Saint-Armand Bazard (1791-1832) czy Bartłomiej Prosper Enfantin (1796-1864) wywodzili się wprost z grup ezoterycznych i okultystycznych, którym ton nadawały duch radykalnego mistycyzmu, eschatologia i proroctwa apokaliptyczne. Przemieszały się tam motywy religijne, sekciarskie i okultystyczne. Panowało przekonanie, że świat współczesny jest nic niewartym złudzeniem, że utracił on swoją sakralną treść, że tradycyjne instytucje religijne uległy zwyrodnieniu i zatraciły swój błogosławiony charakter, stały się narzędziami realizacji świeckich interesów grup moralnie zdegenerowanych i wypranych z odniesień metafizycznych, nie mających już kontaktu z Absolutem. Światem rządzi zło, materializm, kłamstwo, fałsz, egoizm. Wtajemniczeni wiedzą jednak o rychłym nadejściu nowego Złotego Wieku i dopomagają temu swoimi tajemnymi rytuałami i okultystycznymi czynnościami. Jest to przekonanie typowe dla radykalnych sekt protestanckich, dla anabaptystów i im podobnych, dla zwolenników rosyjskiego „raskołu” wreszcie. Te same treści, ubrane jednak w kostium spoleczno-politycznej reformy odnajdujemy i u socjalistów-utopistów. W teorii Karola Fouriera (1772-1837) w nadchodzącym Złotym Wieku ludzie mieli żyć 144 lata, ważyć po dwieście kilogramów, mierzyć sobie po dwa metry wzrostu, móc siłą woli tworzyć sztuczne organy, takie jak trzecie oko. Wśród cudów przyszłego społeczeństwa komunistycznego, którego nadejście prorokowali utopijni socjaliści, miały się też znaleźć kierowanie pogodą, możliwość pływania przez ludzi na grzbietach delfinów, latania w powietrzu, oplecenie całego globu siecią komun produkcyjnych, które miały znajdować się również w regionach podbiegunowych i polarnych, oraz których świętą stolicą miał być Konstantynopol. W utopiach tych widzimy zatem silny wątek eschatologiczny i mitologiczny, mit Wiecznego Powrotu, zracjonalizowaną opowieść o nadchodzącym Cesarstwie, o <em>Regnum</em>. Czy nie przypominają te opowieści tradycyjnych mitów o przeminięciu zła, zepsutego świata i nastaniu nowego Królestwa Bożego ? Podobieństwo konstrukcji mitów utopijnego socjalizmu do tradycyjnej i tradycjonalistycznej narracji historiozoficznej jest uderzające.</p>
<br />
<br /><p>W myśli Hegla kluczowe znaczenie przypada dialektyce. Ma ona swoje korzenie w „mrocznej” dialektyce Platona, biorącej swój początek nie z „jasnej” filozofii sokratejskiej, lecz z tej związanej z mistyką pitagorejską i misteriami orfickimi, które z kolei zakorzenione były w jeszcze dawniejszych kultach archaicznych Doktryna Hegla posiada tradycjonalistyczny i eschatologiczny charakter, przybrany specyficzną terminologią. Jego metoda wyraża podejście inicjacyjne i ezoteryczne ku problemom epistemologii, czyli odmiennie niż stanowiąca podstawę wszystkich odmian myśli liberalnej logika Sokratesa, Kanta i Kartezjusza. Filozofia historii Hegla to jedna z wersji tradycyjnego mitu religijnego, pozostająca w bliskich związkach z chrześcijańską teleologią historii. Absolutna Idea oddziela się od samej siebie i staje się światem. W Koranie znajdujemy stwierdzenie o <em>Allachu, który był tajnym skarbem, który zapragnął być poznanym</em>. Obiektywizując się w historii, oddziałuje na ludzi jako „chytrość światowego rozumu”, warunkując prowidencjonalny charakter zachodzących wydarzeń. Wraz z nadejściem Syna Bożego otwiera się jednak apokaliptyczna perspektywa uzyskania pełnej świadomości samej siebie przez Absolutną Ideę na poziomie subiektywnym, który przestaje być wówczas subiektywnym i staje się obiektywnym. Atman łączy się z Brahmanem, bycie i myśl stają się jednym. Dzieje się to w królestwie końca czasów, w Imperium Końca, utożsamianym przez Hegla z państwem pruskim. Absolutna Idea jest tezą, jej odrzucenie to antyteza, ponowne jej rozpoznanie w eschatologicznym królestwie czasów końca to historyczna synteza. Podobnie jak w ontologii, tak również w gnoseologii teoria Hegla różni się znacząco od logiki formalnej, operującej jedynie na „pozytywnych” stwierdzeniach.”Nowa logika” Hegla otwiera na nowy wymiar rzeczywistości, związany z potencjalnym jej istnieniem, niedostępnym dla kantowskiego „czystego rozumu”, ale odkrywanym w mistycznej szkole Jakuba Boehme (1575-1624), wśród hermetyków i różokrzyżowców. Fakt istnienia przedmiotu lub jego potwierdzenia, czego stwierdzenie wyczerpuje epistemologię kantowską, dla Hegla jest tylko jedną trzech możliwych hipostaz bytu. Drugą hipostazą jest odrzucenie tego faktu, pojmowane jednak nie jako „niebyt”, jakby określiła to logika formalna, lecz jako szczególny ponad-rozumowy modus istnienia lub potwierdzenia rzeczy. Pierwsza hipostaza to „<em>Ding fuer uns</em>”, druga to „<em>Ding an sich</em>”. To drugie nie jest jednak, jak u Kanta, niepoznawalnym i czysto apofatycznym, nie jest gnoseologicznym „niebytem”, lecz gnoseologiczną „inną formą bycia”. Obydwie łączą się w trzeciej – w syntezie; obejmującej i „potwierdzenie” i „zaprzeczenie”. Przy czym „synteza” w porządku następstwa czasu nadchodzi po „zaprzeczeniu” i jest „zaprzeczeniem zaprzeczenia”. W syntezie łączą się „potwierdzenie” i „zaprzeczenie” rzeczy, mierzącej się ze swą „śmiercią”, pojmowaną nie jako pustka, lecz jako „inna forma bycia”, jako dusza. <em>Ding an sich</em> staje się <em>Ding fuer sich</em>, Przyczyna świata i sam świat zlewają się ze sobą w eschatologicznej syntezie, odzyskana na powrót zostaje jedność, harmonia, powszechność Bytu, „istnienie” i „nie-istnienie”współwystępują nie wykluczając się nawzajem, Ziemskie Cesarstwo Końca rządzone przez kastę „poświęconych” spotyka się z nadchodzącym Nowym Jeruzalem, następuje koniec Historii i era Ducha Świętego.</p>
<br />
<br /><p>Karol Marks utożsamiał heglowskie odrzucenie Absolutnej Idei, historyczną antytezę, z teoriami ekonomii politycznej rozwijanymi w Anglii przez Adama Smitha (1723-1790), wyznającego linearną wizję historii jako postępu w tworzeniu się społeczeństwa otwartego i uniwersalizacji mających je organizować zasad wolnego handlu i swobodnej wymiany pieniężnej. Karol Marks w swoim dziele <em>Das Kapital</em> (1867-1894) opisał oddzielenie się Absolutu od siebie samego, stopniowe podporządkowanie sobie Europy przez „demona ekonomii”. Analiza struktury kapitalizmu, historii jego powstania, dawały Marksowi wiedzę na temat mechaniki odrzucenia tezy, alchemiczną formułę tego, na jakich zasadach się ona dokonuje. Zrozumienie tej mechaniki, „formuły antytezy”, wydaje się być warunkiem Wielkiej Restauracji, czy też Ostatniej Rewolucji. Nadchodzące królestwo komunizmu było dla Marksa wielkim obrotem koła historii, powrotem do pierwotnej harmonii, do historycznej tezy jeszcze sprzed jej zaprzeczenia. To nie tyle „postęp”, to „rewolucja” w jej etymologicznym sensie, czyli właśnie „obrót”. Nieprzypadkowo Marks utożsamił pierwotny komunizm ze Złotym Wiekiem. Komunizm był dla niego synonimem końca Historii, nastania ery Ducha Świętego. Pierwotny komunizm był tezą, „kapitał” antytezą, światowy komunizm syntezą. Skoncentrowanie się przez Marksa na stosunkach własnościowych i kwestiach ekonomicznych można odczytywać jako rodzaj filozoficznego materializmu, ale równie dobrze można by „materializm” zarzucać średniowiecznym alchemikom rozprawiającym o destylacji cieczy, uzyskaniu złota, przekształceniu minerałów w metale i tak dalej. Pomija się tu jednak głęboki duchowy i inicjacyjny symbolizm kryjący się za tymi rozważaniami. Myśl Marksa można więc też odczytywać na podobieństwo traktatów alchemicznych, jako dążenie do magicznego przeobrażenia rzeczywistości i jako radykalne odrzucenie wszelkich kompromisów w tej sferze. Marksizm zyskał sobie popularność w krajach liberalnej, zwyrodniałej, świeckiej i parlamentarnej monarchii. W Niemczech, Austrii, Rosji, w warunkach wyradzania się konserwatywnych monarchii w podobne brytyjskiemu reżymy liberalno-parlamentarne, rozwinęły się pozostające w ukryciu kręgi mistyków, sekciarzy, narodowych mesjanistów, okultystów, romantyków, a także wszelkie tajne stowarzyszenia. Nieprzypadkowo rewolucja komunistyczna osiągnęła powodzenie wśród najbardziej konserwatywnych, tradycyjnych, niepodatnych na postęp, najmniej „współczesnych” narodów, tak więc na Wschodzie; w Rosji, w Chinach, w Wietnamie. Nurt komunizmu przydatny w perspektywie sojuszu ekstremów to nurt wolny od wpływów Feuerbacha, antyhumanistyczny i anty-progresistowski. Znaczenie zyskuje odniesiony do ukrytych w głębinach wieków tradycji starożytnych stowarzyszeń inicjacyjnych i nauk duchowych. Jego aspekt ekonomiczny rozpatruje się tu jako mechanizm teurgicznego, magicznego przeobrażenia rzeczywistości.</p>
<br />
<br /><p>Nie zalecamy oczywiście takiej postawy wobec komunizmu, podobnie jak nie wskazujemy go jako systemu, który należałoby wprowadzić w życie. Pragniemy jedynie zwrócić uwagę na jedną z możliwych interpretacji tego fenomenu historycznego, przeprowadzoną z „tradycjonalistycznego” i „prawicowego” punktu widzenia. Komunizm jako „bicz boży”, jako taran niszczący zdegenerowaną rzeczywistość mieszczańską i przygotowujący grunt pod przyszłą Paruzję. Komunizm wolny od odniesień do humanizmu, indywidualizmu, antropocentryzmu i liberalizmu. Komunizm pojmowany w jego znaczeniu eschatologicznym. Taki komunizm można by uznać za podmiot ewentualnego sojuszu ekstremów.</p>
<br />
<br /><p>Przyjrzyjmy się teraz kolejnej komponencie wymienianej jako podmiot sojuszu ekstremów, mianowicie nacjonalizmowi. Może on być pojmowany na dwa sposoby; bądź to jako dążenie do czystości rasowej i etnicznej jednorodności, bądź jako dążenie do zjednoczenia rozmaitych podmiotów w ekonomicznie samowystarczalnym, społeczno-geograficznym organizmie państwowym. Myśli europejskiej bliższe jest to drugie rozumienie nacjonalizmu; imperialne, państwocentryczne i geopolityczne. Także w tradycji polskiej rozumienie narodu było tradycyjnie inkluzywne, ekspansjonistyczne, dynamiczne, mocarstwowe, ponad-etniczne, związane z religijnym i geopolitycznym mesjanizmem, z kulturą, z kontynentalnym i terytorialnym rozmiarem państwa. W doktrynie niemieckich narodowych bolszewików, choćby u Ernesta Niekisha (1889-1967), mowa jest z kolei o eurazjatyckim „bloku kontynentalnym”, oraz o <em>Das dritte imperiale Figur</em>. Obok imperialnego, geopolitycznego, państwocentrycznego rozumienia nacjonalizmu, możliwe też jest drugie – odmienne, choć bynajmniej z poprzednim się nie wykluczające. Aleksander Dugin pisze tu o pojmowaniu „nacji” jako „<em>pewnego organicznego, całościowego istnienia, nie poddającego się anatomicznemu podziałowi, posiadającego własne, specyficzne przeznaczenie i unikalną konstytucję</em>”. Zgodnie z tradycyjnymi naukami, każdy naród na świecie ma przydzielonego sobie Anioła Stróża. Mają go również miasta, klany, plemiona i grupy etniczne. I w twierdzeniu takim nie ma nic sentymentalnego, ani mętnego. Anioł Stróż to istota świetlista, to intelekt, jak napisał Herder: to „myśl Boga”. Jest to zmysł historii danego narodu, niezależny od czasu i od istnienia państwowości, lecz uczestniczący we wszystkich jego historycznych perypetiach. Można go rozpoznać w historycznych czynach narodu, w określających go społecznych i religijnych instytucjach, w jego kulturze. Personifikowany jest przez dynastię panującą, monarchę z bożej łaski, przez narodowych wieszczów, wielkich narodowych bohaterów, wodzów i dyktatorów, przez świętych. W warunkach obalenia monarchii, ów geniusz narodu wcielić się może także w formy kolektywne, w zakon polityczny, a nawet w partię. Tkanka narodowej historii jest księgą, w której czytać możemy o charakterze i właściwościach danego anioła stróża. Naród nie jest więc kolektywem ludzi mówiących tym samym językiem, w których żyłach płynie ta sama krew, którzy dzielą tą samą kulturę, a w ich fenotypie zachodzi niejakie podobieństwo. Naród to całość metafizyczna, dla której odniesieniem jest owa tajemna angeliczna istota, postępująca wraz z danym narodem poprzez historię. To analogia heglowskiej Absolutnej Idei w pomniejszonej skali. Narodowy rozum oddzielający się od samego siebie i rozpraszający w mnogości indywidualnych rozumów, lecz na powrót łączący się w jeden geniusz narodowy, którego wyrazicielem jest monarcha, wybitny wódz lub elita nacji rządząca w przełomowym dla niej, momencie historycznym. Podobnie jak anioły różnią się między sobą zajmując różne miejsca w chórach anielskich, tak również różnią się od siebie same narody, ich społeczne, polityczne i religijne instytucje, wreszcie role odgrywane przez nie w historii. „Morfologia” danego anioła i dyspozycja sił w świecie angelicznym znajduje swe odbicie w rozkładzie sił na mapie politycznej świata, w rozległości i geograficznym, etnicznym, kulturowym, socjopolitycznym charakterze warunków życia danego narodu. W tym kontekście należy postrzegać globalne przeciwieństwo pomiędzy ideokratycznymi narodami kontynentalnymi a liberalnym światem anglosaskim, pomiędzy sakralnymi, heroicznymi i solarnymi kulturami Lądu, a indywidualistycznymi, ufundowanymi na ideach merkantylnych, otwartymi społeczeństwami świata atlantyckiego. Angeliczne zastępy Kontynentu, przeciwko światu anglosaskiemu, któremu patronuje „anioł”, którego imię w Tradycji brzmiało „Mamona”. Jego pochodzenia nietrudno się domyśleć...</p>
<br />
<br /><p>Karol Popper wskazuje na nieracjonalność jako na jeden z podstawowych wyróżników wrogów społeczeństwa otwartego. Jest ono faktycznie zbudowane na zasadach takich jak rozsądek i rozumność. Z perspektywy tradycjonalizmu integralnego, jest to przejaw cyklicznie zachodzącego procesu degradacji ziemskiego środowiska i świadomości człowieka, procesu desakralizacji, jednym z ostatnich etapów którego jawi się racjonalizm. Nieracjonalność w perspektywie tradycjonalistycznej, to nie odrzucenie rozumu, lecz stwierdzenie istnienia wielkiej połaci ponad-racjonalnej rzeczywistości, nie poddającej się badaniu przy pomocy czysto rozumowych, analitycznych, logicznych metod. Tradycja jest rzeczywistością poznawaną instrumentami ponad-rozumowymi, przy pomocy metod inicjacyjnych powodujących „rozerwanie” świadomości, wyraża się w doktrynach przedstawionych pod postacią symboli. Rozum dyskursywny ma charakter jedynie pomocniczy i nie nadaje mu się istotnego znaczenia. Tradycja to nie tylko rzeczywistość tego, co jest nad-racjonalne, ale też tego, co jest nad-ludzkie. W metodzie jej poznania nie chodzi jednak o intuicyjne domysły, przewidywania i przypuszczenia, lecz o wiarygodność doświadczenia szczególnego, inicjacyjnego charakteru. To, co nieracjonalne, co według Poppera znajduje się w samym centrum wszystkich doktryn wrogów społeczeństwa otwartego, jest niczym innym, niż sakralną osią, podstawą Tradycji. Doskonale widoczne jest w przypadku doktryn skrajnie konserwatywnych, tradycjonalistycznych, w tym także w samym tradycjonaliźmie integralnym. Ale czy da się znaleźć także wśród lewicowych wrogów społeczeństwa otwartego, wśród komunistów, bolszewików, anarchistów ? Przecież chcą oni nie tylko zniszczenia społeczeństwa i gospodarki liberalnej (co jest celem także tradycjonalistów), nie tylko powstrzymania i odwrócenia globalizacji, ale także zniszczenia tradycyjnych instytucji jak monarchia, arystokracja, własność, Kościół, czy w ogóle jakiekolwiek instytucje religijne. Jak można w kontekście takich postaw pisać o tradycjonaliźmie ? Aby odpowiedzieć na to pytanie, musimy przyjrzeć się bliżej postawie jednego z czołowych eksponentów tradycjonalizmu integralnego, mianowicie Juliusza Evoli (1898-1974), a także jego ideowego kontynuatora – Aleksandra Dugina.</p>
<br />
<br /><p>Podobnie jak Renat Guenon (1886-1951), Evola odrzucał jakąkolwiek tradycjonalistyczną rolę rewolucji i utożsamiał się jednoznacznie z prawą stroną sceny politycznej. Rewolucję uważał za skrajny wyraz ducha współczesności, degradacji i upadku. Są jednak w postawie włoskiego barona okresy – szczególnie ten najwcześniejszy i ten najpóźniejszy, gdy zajął on pozycje nihilistyczne wobec otaczającej go rzeczywistości, gdy próbował „osiodłać tygrysa” przyspieszając proces ostatecznego upadku zdegenerowanego Zachodu. Solidaryzował się wtedy z siłami rozkładu i chaosu. Zajmował stanowisko wyraźnie wrogie wobec Kościoła katolickiego, będącego jeszcze wówczas formułą przetrwalnikową umierającej już kultury romańskiej. Zaangażowany był w anty-kulturowy ruch dadaistyczny (będąc zresztą jego wybitnym przedstawicielem). Dużo ważniejsze jest jednak, że w wielu swoich tekstach wyrażał się z uznaniem i sam był adeptem tych tradycji ezoterycznych jak buddyzm i tantryzm, które stosownie do stanowiska tradycyjnej teologii hinduistycznej należałoby raczej uznać za heretyckie i subwersywne. Przyjaźń Evoli z licznymi przedstawicielami europejskiego okultyzmu jak Alesteir Crowley (1875-1947), uznawanymi przez Guenona za przedstawicieli nurtu kontr-inicjatywnego, negatywnego i rozkładowego w ezoteryźmie, sytuuje go w nieco ambiwalentnym położeniu, na pograniczu heterodoksji. Evola, rodowy włoski arystokrata, piszący o tradycjonalistycznej ortodoksji i atakujący subwersywne nauki „lewicowców” sam przyznawał się do powinowactwa z ezoterykami kroczącymi „ścieżką lewej ręki” ! Z kolei Aleksander Dugin, zwolennik rosyjskich staroobrzędowców, przypisujący ich doktrynie religijnej zarówno „rewolucyjny”, jak i „tradycjonalistyczny” charakter, sam balansujący na pograniczu gnozy, jest jeszcze barwniejszą i wyraźniejszą ilustracją naszej tezy. Prowadzi zaś ona do jednego istotniejszych punktów tego wywodu, mianowicie do stwierdzenia, że koncepcja sojuszu ekstremów, w kontekście rosyjskim opisywana przez Dugina jako narodowy bolszewizm, w środkowoeuropejskim dająca się chyba lepiej wyrazić pod postacią konserwatywnego faszyzmu, polega nie tylko na zintegrowaniu przeciwstawnych sobie nurtów politycznych (prawicy i lewicy), oraz odpowiadających im nurtów filozoficznych (idealizmu i materializmu), lecz także obejmuje dwa różne nurty tradycjonalizmu (pozytywny i subwersywny). Pisze o tym sam Aleksander Dugin, wskazując na występowanie tradycjonalizmu w hipostazach zarazem konserwatywnej i rewolucyjnej. Evola w wydanej w 1949 r. pracy <em>Lo Yoga Della Potenza: Saggio sui Tantra</em> opisuje szeroko inicjacyjną strukturę i wewnętrzną hierarchię organizacji buddyzmu tantrycznego. Podobnie jak w innych odmianach buddyzmu, jest to hierarchia wertykalna, odnoszona do <em>sacrum</em>, jednak wychodzi się tam z założenia, że „idącym na skróty nie jest potrzebne zewnętrzne oparcie”, zatem nie od czynników doczesnych, jak przynależność kastowa, ale od skutecznego przeprowadzenia szeregu skomplikowanych zabiegów inicjacyjnych i realności doświadczenia transcendentnego, zależy możliwość duchowego rozwoju. Ten „lewicowy ezoteryzm” opiera się na przekonaniu o niewystarczalności, degeneracji, oddaleniu się od prawdy przez aktualnie istniejące instytucje religijne. Przeciwstawia się on „prawicowemu ezoteryzmowi” nie z chęci prostej negacji, lecz z powodu pragnienia autentyczności doświadczenia i konkretności przeobrażenia. Z tego rodzaju „lewicowym ezoteryzmem”, jak zauważa Aleksander Dugin, mamy do czynienia w przypadku Juliusza Evoli, a także mistyków stojących u początku ideologi socjalistycznych i komunistycznych. Odrzucenie Kościoła katolickiego lub spełniających analogiczną do niego rolę kongregacji religijnych nie wynika tu z wrogości do religii jako takiej, lecz paradoksalnie, jest formą szczególnej, ekstatycznej formy ducha religijnego, zasadzającej się na pragnieniu konkretnego przeobrażenia „tu i teraz”. Wychodzi się tu z założenia, że cyklicznie, w okresach „końca czasów”, końca wieku żelaznego, nastania <em>Kali-jugi</em>, wiele tradycyjnych instytucji jak monarchia, kościół, arystokracja, system kastowy traci swoją siłę życiową, wtedy zaś realizacja metafizyczna wymaga odmiennych, nieortodoksyjnych dróg i sposobów. To właśnie ryzykowna, inicjacyjna „ścieżka lewej ręki”. Pozycja Evoli to traumatyczna duchowa realizacja w konkretnym doświadczeniu rewolucyjnego przeobrażenia, pośród konwencji i obyczajów, które zatraciły już swoje sakralne znaczenie i stały się pustymi formami. W zestawieniu z tym „nihilizmem” Evoli, również rewolucyjny radykalizm lewicy, przybierający postać agresywnego i aktywnego niszczenia tego, co racjonalne, pogrążenia się w żywiole „nowego życia”, w egzystencji „<em>l'uomo differenzioato</em>”, który odrzucił wszystkie zewnętrzne zakazy i normy, ma znaczenie metafizyczne, jako „ezoteryczna ścieżka lewej ręki”.</p>
<br />
<br /><p>Takim sposobem można by opisać postulowaną metafizyczną podstawę pod sojusz ekstremów. Mógłby on przybrać postać narodowego bolszewizmu, jak chce tego Aleksander Dugin, lub bardziej konserwatywną postać neofaszyzmu, co lepiej odpowiadałoby warunkom środkowej i zachodniej Europy. Jest on propozycją skierowaną wobec tych wszystkich przedstawicieli prawicy, którzy nie chcą spełniać roli ekstremistycznego skrzydła aparatu politycznego popierającego porządek demoliberalny, do tych wszystkich przedstawicieli lewicy, którzy nie chcą być dodatkiem do sprzedajnej i oportunistycznej socjaldemokracji, do tych wszystkich ludzi wiary, którzy poszukują głębszego doświadczenia mistycznego, zaś odcinają się od prymitywnego neo-spirytyzmu. To propozycja dla stronników statokracji, mocarstwowości i zasady imperialnej a także dla tych wszystkich nacjonalistów, którzy nie są zaślepieni ideologicznym dogmatyzmem, zarazem zaś nie chcą poddać się demoliberalnej poprawności politycznej.</p>
<br />
<br /><p>Ronald Lasecki</p>
<br />
<br /><p>(tekst jest poszerzoną wersją wystąpienia wygłoszonego na promocji kwartalnika "Templum Novum", 2 czerwca A.D. 2011)</p>M. P.http://www.blogger.com/profile/07458607382952845100noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-8788906436550897637.post-53881436913519207752011-07-30T08:21:00.000-07:002011-07-30T08:21:19.342-07:00Adam Danek: Dlaczego faszyzm?Polimorficzne środowiska i ugrupowania, których część określa siebie mianem „narodowych”, inna część mianem „państwowych”, inna mianem „prawicowych”, a jeszcze inna po prostu mianem „patriotycznych”, od dawna bezskutecznie poszukują syntetycznej formuły, która umożliwiłaby im znalezienie wspólnej podstawy działania i przekształcenie się dzięki niej w jeden, szeroki prąd polityczny. Ich poszukiwania – zazwyczaj nerwowe i chaotyczne, bo podejmowane doraźnie, pod presją bieżących wydarzeń, takich jak wybory, a dodatkowo zawsze obciążone dawką nieśmiertelnych w Polsce wzajemnych utarczek – stanowią znakomity sposób na zmarnowanie czasu, energii i chęci. Upragniona formuła została bowiem odnaleziona już dawno temu. Jest nią faszyzm.<br />
<br />
Potencjał integrujący faszyzmu wykracza daleko poza ramy ściśle pojmowanej Prawicy. Faszyzm lokuje się poza i ponad utrwalonym zwyczajowo podziałem na lewicę i prawicę. Ma jednak charakterystyczny dla siebie szkielet ideowy. Wskazywane przez niego cele są w znacznym zakresie zbieżne z celami Prawicy. Uniwersalna formuła polityczna faszyzmu pozwala włączyć się w zorganizowane działanie nie tylko ogółowi środowisk nie identyfikujących się z lewicą, ale także środowiskom nie identyfikującym się z właściwą Prawicą. Faszyzm pozwala uformować wspólny front polityczny wszystkim, którzy chcą pracować i walczyć dla pomnożenia sił własnego państwa i narodu, biorąc w nawias dzielące ich, nieraz niebagatelne, różnice.<br />
<br />
Choć faszyzm posiada wyróżniającą go ideową strukturę, struktura ta pozostaje w dużej mierze niewypełniona. Ideowo-polityczne oblicze faszyzmu jest – co zakrawa na paradoks – zarazem wyraziste i niedookreślone. Szkielet ideowy faszyzmu wymaga wypełnienia. Na uwypuklenie zasługują dwie zalety takiego stanu rzeczy.<br />
<br />
Po pierwsze, niedookreślenie faszyzmu godzi ideową spójnię (w kwestiach zasadniczych), organizacyjną jednolitość, polityczną sterowność i solidarność ruchu, jego zdyscyplinowanie i efektywność działania z zachowaniem wewnątrz umiarkowanego zróżnicowania poglądów. W ten sposób przy przestrzeganiu dyscypliny jednocześnie możliwa staje się wewnętrzna dyskusja programowa pomiędzy zróżnicowanymi (w dopuszczalnych granicach) ośrodkami myśli politycznej, a to wzbogaca pracę koncepcyjną prowadzoną w łonie elity ruchu i chroni tę pracę przed stoczeniem się w jałowość. (Dla równowagi zmilitaryzowany, hierarchiczny charakter ruchu zabezpiecza jego organizację przed groźbą rozsadzenia przez dyskusje, lub raczej wyrastające z nich niekiedy wewnętrzne konflikty.). Różniące się grupy mogą efektywnie prowadzić wspólne działania pod jednolitym, stabilnym kierownictwem. Dlatego ku faszyzmowi powinny się skłaniać środowiska „narodowe”, „państwowe”, „patriotyczne”, „prawicowe” i tak dalej.<br />
<br />
Po drugie, niedookreślenie faszyzmu sprawia, iż brakuje mu głębszych fundamentów metafizycznych i metapolitycznych. Takie fundamenty może dać mu tylko filozofia konserwatywna i tradycjonalistyczna – myśl Prawicy. W przeciwnym wypadku prędzej czy później ulegnie on skażeniu ideą „suwerenności narodu (ludu)”, a w konsekwencji, stopniowo, demokratycznemu zwyrodnieniu i politycznemu rozkładowi. Dlatego ku faszyzmowi powinna się skłaniać Prawica. Przykładu udanego mariażu konserwatywnych pryncypiów z faszystowską formułą polityczną i organizacyjną dostarcza, znana z frankistowskiej Hiszpanii, Hiszpańska Falanga Tradycjonalistyczna wraz z Radami Ofensywy Narodowo-Syndykalistycznej (1937-1970).<br />
<br />
Potencjał integrujący faszyzmu ma jednak swoje granice. Nie obejmuje środowisk i poglądów demokratycznych ani liberalnych. Jego formuła polityczna opiera się na integralnym (tj. całkowitym) odrzuceniu liberalizmu i demokracji w każdej ich postaci, na przyjęciu postawy jednoznacznie wrogiej wobec tych dwóch wirusów, które zniszczyły Starą Europę, przeżarły i pogrzebały Okcydent. Jeżeli osoby czy ugrupowania wychodzące z pozycji liberalnych bądź demokratycznych chcą włączyć się w uniwersalny front polityczny faszyzmu, ich poglądy muszą w jego tyglu ulec radykalnemu przeistoczeniu (jak rzeczywiście działo się we wspomnianym przypadku hiszpańskim). Nawiasem mówiąc, z tego też powodu historycznych korzeni polskiego faszyzmu wypada upatrywać raczej w Bezpartyjnym Bloku Współpracy z Rządem Marszałka Piłsudskiego (1928-1935) oraz w Obozie Zjednoczenia Narodowego (1937-1939),* niż w Obozie Wielkiej Polski (1926-1933), w którym zarówno pod względem personalnym, jak i ideowo-politycznym udział elementów liberalnych i demokratycznych został w pewnej mierze zachowany.<br />
<br />
Z kręgu faszystowskich inspiracji należy stanowczo wyłączyć historyczny przypadek niemieckiego narodowego socjalizmu (hitleryzmu) – jako ciało obce. Narodowy socjalizm III Rzeszy nie był „niemieckim faszyzmem”, wbrew zgodnym zapewnieniom demoliberalnych i lewicowych historyków (?) czy publicystów wszelkich odcieni. Najwybitniejszy być może wśród badaczy faszyzmu, prof. Renzo de Felice (1929-1996), po latach wnikliwych studiów nad zagadnieniem stwierdził: „Różnice między faszyzmem włoskim a nazizmem są ogromne; są to dwa światy, dwie tradycje, dwie historie, do tego stopnie różne, że jest bardzo trudno połączyć je potem we wspólnej ocenie.” Ograniczmy się do przypomnienia tylko najbardziej istotnych z owych różnic.<br />
<br />
Ideologia narodowego socjalizmu za rozstrzygające uznawała czynniki materialne: biologię, cechy somatyczne, ciało, fenotyp, geny, krew, rasę, fizyczne pochodzenie; miała więc charakter materialistyczny. Faszyzm zakładał dominację elementu idealnego bądź spirytualnego nad materialnym; miał więc charakter idealistyczny bądź spirytualistyczny. Pod względem ideologicznym narodowy socjalizm bliższy był, również materialistycznemu, komunizmowi.<br />
<br />
Narodowy socjalizm uważał naród za pierwotny względem państwa (naród tworzy państwo). Tym samym bazował na idei „suwerenności ludu”, podobnie jak demoliberalizm i komunizm; przenikał go wspólny im wszystkim duch demokratyczny, różniący się w tych trzech swoich materializacjach jedynie zabarwieniem. Faszyzm uważał państwo za pierwotne wobec narodu (państwo tworzy naród), podobnie jak Roman Dmowski na wczesnym etapie swej ewolucji ideowej. Tym samym hitleryzm zakładał oddolną, natomiast faszyzm – odgórną genezę władzy.<br />
<br />
Inna fundamentalna różnica, podkreślana jeszcze przed wojną przez polskich politologów prowadzących badania nad ustrojami państw totalnych, tkwi w odmiennych modelach relacji pomiędzy państwem a (mono)partią, urzeczywistnionych w obu systemach politycznych. W III Rzeszy obowiązywała zasada „kierowniczej roli partii” (prymatu partii nad państwem) – partia miała status „przewodniej siłę narodu” podobnie jak w ZSRS czy PRL. W faszystowskich Włoszech partię uznawano oficjalnie za narzędzie państwa (prymat państwa nad partią). Ustrój hitlerowski stanowił więc, obok ustroju sowieckiego, jedną z lokalnych odmian modelu totalitarnego, opartego na supremacji partii i jej ideologii w wewnętrznej i zewnętrznej polityce państwa. Ustrój faszystowski pozostał bliższy modelowi autorytarnemu, gdzie rolę podmiotu rozstrzygających decyzji politycznych rezerwuje się dla samego państwa i jego aparatu, a ruch polityczny pełni wobec nich funkcję służebną, zrzeszając szeroki wachlarz zwolenników rządu. W modelu autorytarnym państwowy ruch (lub obóz) polityczny głosi określone idee i formułuje myśl polityczną, ale z reguły nie posiada skodyfikowanej ideologii w ścisłym znaczeniu tego pojęcia. W faszystowskich Włoszech nigdy nie ukrywano takiego stanu rzeczy: „Doktryna faszyzmu” (1932) została ogłoszona przez Mussoliniego dopiero po dziesięciu latach rządów faszystów.<br />
<br />
Jądro faszyzmu tworzy statokratyzm („państwowładztwo”). To dzięki niemu w faszyzmie oczyszczony pierwiastek rewolucyjny zjednoczył się z pierwiastkiem zachowawczym. Polityczna „filozofia Czynu” zrosła się z kultem ładu instytucjonalnego. Z ich syntezy wyłoniła się idea rewolucji państwotwórczej (może należałoby raczej powiedzieć: „rewolucji konserwatywnej”?). Ów najważniejszy element faszyzmu sprawia, że nie można go bynajmniej postrzegać jako obcego Polsce. Tę samą koncepcję – rewolucji państwotwórczej – od pierwszych dekad XX wieku wypracowywał obóz piłsudczykowski, intensywnie zwłaszcza od 1916 r., kiedy pod niemiecką okupacją Adam Skwarczyński (1886-1934) zaczął redagować i wydawać jego podziemny organ prasowy o znamiennym tytule „Rząd i Wojsko”. Polscy narodowcy do idei rewolucji państwotwórczej doszli zaś dopiero w latach trzydziestych.<br />
<br />
<br />
Adam Danek<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
* Z koncepcji niezrealizowanych wymieńmy jeszcze w tym szeregu projekt Organizacji Politycznej Narodu, rozwijany przez myślicieli z kręgu Ruchu Narodowo-Radykalnego (1936-1939), oraz projekt Powszechnej Organizacji Społecznej, stworzony przez płk. Walerego Sławka (1879-1939) – oba z późnych lat trzydziestych.Falangahttp://www.blogger.com/profile/10753279996315792791noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-8788906436550897637.post-47502957219943717062011-02-15T12:15:00.000-08:002011-02-15T12:15:09.772-08:00Infoanarchizm: nieszkodliwe wynaturzenie w przestrzeni przepływów, czy uderzenie w establishment?Postęp technologiczny determinuje zmianę naszych wyobrażeń nawet na tak fundamentalne sprawy, jak pojęcie czasu i przestrzeni. Przestrzeń rozumiana jako płaszczyzna działań społecznych wydaje się najszybciej ulegać redefinicji, w symboliczny sposób wymykając się nawet prawom fizyki.<br />
<br />
<b>Nowe uniwersum</b><br />
<br />
Dotychczas pojęcie przestrzeni było związane z silnym poczuciem miejsca, a działalność społeczna w tejże przestrzeni ze zlokalizowanym kontaktem w którym dochodzi do bezpośrednich interakcji pomiędzy ludźmi.(1) Wraz z wynalezieniem i upowszechnieniem Internetu, doszło do rewolucyjnego, nie tylko z punktu widzenia socjologii, wysadzenia relacji społecznych z kontekstów lokalnych i odtwarzania ich w niezmierzonych obszarach czasu i przestrzeni. Za sprawą istnienia zdematerializowanej przestrzeni Internetu, grupy społeczne coraz rzadziej opierają się o bezpośrednie styczności. Wykonywanie wspólnej czynności nie warunkuje już podzielania wspólnej przestrzeni. W równoległej, lecz abstrakcyjnej i niematerialnej rzeczywistości, zawierane są zarówno nowe przyjaźnie, jak i milionowe kontrakty. Powstają grupy sprzeciwu, grupy poparcia, wreszcie internetowe grupy społeczne – wirtualne społeczności, które pomimo tego, iż wymykają się tradycyjnym definicjom, tworzą przecież wspólne plany, przewidywania na przyszłość, dzielą wspólne nadzieje i lęki. Handel, praca, socjalizacja, rozrywka – wszystkie te procesy zachodzą w cybernetycznym świecie, który nie tylko silnie oddziałuje na „tradycyjną” rzeczywistość, ale wręcz zaczyna się z nią przenikać. Nikt już nie kwestionuje tego, że na naszych oczach powstało alternatywne uniwersum, oparte o przepływ informacji w abstrakcyjnej przestrzeni, w której przepływy definiuje się jako celowe, powtarzalne i programowalne sekwencje wymiany i interakcji między fizycznie rozłączonymi pozycjami zajmowanymi przez aktorów społecznych(2).<br />
<br />
<b>Systemowa reglamentacja informacji<br />
</b><br />
<br />
Prawdziwy problem tzw. głównego nurtu polega na tym, że w przestrzeni przepływów jego przewaga nie jest tak miażdżąca, jak w telewizyjnych i prasowych środkach masowego przekazu. Kapitalistyczny <i>establishment</i> stara się jednak bronić przed posądzaniem go o uprawianie inżynierii społecznej. Choć czołowym teoretykom masowego komunikowania, takim jak Denis McQuail (1934), nieuchronna wydaje się konstatacja, że brak nam metodologii, by skutecznie udowodnić społeczne, polityczne i kulturowe oddziaływanie mediów(3), to empiryczne doświadczenie wynikające z ogólnej obserwacji procesów socjologicznych mających swą główną inspirację w mediach każe przypuszczać, że ich wpływ na kształtowanie postaw moralnych, wydaje się być dominujący. Postępujący rozkład instytucji Rodziny w łonie mieszczańskiej cywilizacji doprowadził do sytuacji, w której media są głównym dostawcą wzorców moralnych i schematów postępowania. Odgrywają także znaczącą rolę w procesie socjalizacji, oferując modele życia i wzory zachowań, zanim widz spotka je w realnym życiu. Dokonują one wartościowania postaw na zasadzie prezentowania „nagród” i „kar” za określone zachowania. Denis McQuail w swej publikacji „<i>Mass Comunication Theory</i>” (1984) stara się częściowo negować doniosłość tego zjawiska uznając, że optyka mediów jest odzwierciedleniem najbardziej popularnego wśród społeczeństwa paradygmatu. Trudno się z tym zgodzić, zwłaszcza z polskiej perspektywy, czy w zasadzie każdej „nie-anglosaskiej”. Polskie społeczeństwo na płaszczyźnie medialnej, jak i wielu innych, zmuszone jest bowiem egzystować na zasadach neokolonialnych. Większość polskojęzycznych tytułów prasowych posiada przewagę obcego kapitału, zaś w telewizji nadawane są przede wszystkim zagraniczne produkcje. Jeśli dodać do tego bardziej uniwersalne argumenty w postaci stwierdzenia, że za korporacjami medialnymi zawsze stoją wpływowe grupy interesu w postaci wielkiej finansjery, show-biznesowej burżuazji i politycznej klasy rządzącej, to nie sposób zgodzić się z McQuailem – w innym wypadku należałoby uznać, że wymieniona powyżej wąska kasta pasożytów, posiada podobne standardy moralne i wzorce postępowania, jak tradycyjne społeczeństwo. Bliższe prawdzie wydają się być jednak dalsze konstatacje autora, kiedy to powołując się na teorie Noama Chomsky’ego (1924), zawarte w publikacji „<i>What Makes Mainstream Media Mainstream</i>” (1997) uznaje on, że media są de facto zaangażowane w utrzymanie <i>status quo</i>. Celowe wydaje się uzupełnienie, że chodzi przede wszystkim o utrzymanie „establishmentowego”, politycznego <i>status quo</i>, co zresztą sam McQuail niedwuznacznie sugeruje.<br />
<br />
<b>Poza kontrolą</b><br />
<br />
Niezmierzoną przestrzeń przepływów, Internet, można natomiast przyrównać do znanego z westernów Dzikiego Zachodu, lub każdej innej nieokiełznanej jeszcze przestrzeni, nad którą nie sposób sprawować kontroli. Pośród dzikich pól istnieją ośrodki objęte systemową cenzurą, w rodzaju dużych portali informacyjnych, czy społecznościowych – lecz nawet tam w sposób otwarty promują się grupy, które są nieskutecznie zwalczane przez „główny nurt”.<br />
<br />
Grupy dążące do radykalnej zmiany systemowej są, z oczywistych powodów, najbardziej represjonowane przez główno-nurtowy system dystrybuowania informacji. Najczęściej nie posiadają one środków potrzebnych do tworzenia i utrzymywania własnych mediów, w rodzaju prasy, radia, czy telewizji; nie stoją za nimi żadne wpływowe lobby, które mogłyby takie przedsięwzięcia sfinansować, tudzież w sztuczny, keynesistowski sposób napędzać popyt na pozaestablishmentowe produkty medialne. Dzieje się dokładnie na odwrót – tuby liberalnej „neutralności światopoglądowej” starają się wyeliminować, ośmieszyć, bądź zniesławić potencjalne zagrożenia dla swojego infomonopolu. Grupy „niepoprawne” nie są również w stanie emitować własnych spotów na systemowych antenach – a już na pewno nie w takim zakresie, w jakim mogą to robić grupy współtworzące „salon”, będące najczęściej w posiadaniu własnych, popularnych kanałów. Konsekwencją takiego stanu rzeczy jest sytuacja, w której środowiska znajdujące się poza „głównym nurtem” nie mogą przeprowadzić żadnej „kampanii społecznej”, bądź swojej odpowiedzi na to zjawisko, które pod nieco zagadkową nazwą, kryje demoliberalną inżynierię społeczną i zwykłą ofensywę propagandową.<br />
<br />
W wirtualnej przestrzeni przepływów, która coraz bardziej wypiera tradycyjne media (prasa, radio, telewizja), przewaga Policjantów Myśli przestaje być wyraźna. W sieci największą popularnością cieszy się marketing wirusowy (ang. <i>viral marketing</i>), oraz marketing partyzancki (ang. <i>guerilla marketing</i>), czyli formy wielowarstwowego i nieskoncentrowanego rozprzestrzeniania informacji. Niskim nakładem środków można wyemitować informację, której intensywność ma tendencję do lawinowego narastania, poza czyjąkolwiek kontrolą – jej rozprzestrzenianiem jest bowiem zainteresowana większość osób, która utożsamia z zawartą w jej treści optyką, lub została nią w jakiś sposób poruszona. Informacja zaczyna być rozprzestrzeniana na zasadzie „poczty pantoflowej”, lecz bez tradycyjnych ograniczeń w postaci zlokalizowanego kontaktu odbiorcy i adresata, czy przestrzennej odległości pomiędzy nimi, ponieważ swoje zastosowanie mają w tej materii prawa przestrzeni przepływów. Pomimo pozornej bezwładności i chaotyczności, wirusowe rozprzestrzenianie informacji skuteczniej trafia w „target” (docelową grupę do której ma dotrzeć informacja w zamyśle jej pierwotnego nadawcy) aniżeli tradycyjne formy propagandy – pasy transmisyjne przebiegają głównie między jednostkami potencjalnie zainteresowanymi otrzymaniem informacji, ponieważ osoba, która decyduje się na przekazanie informacji dalej, najczęściej emituje ją w te rejony przestrzeni przepływów, gdzie jej treść spotka się z zainteresowaniem. Wszelkie próby całościowego cenzurowania informacji przez policjantów myśli nie mogą tu mieć, rzecz jasna, zastosowania. Mechanizmy infopartyzantki nowego uniwersum mogą zostać wykorzystane przez każdą siłę polityczną, przeciwko dowolnemu rodzajowi establishmentu.<br />
<br />
<b>Status użytkownika: „zastrzelony”.<br />
</b><br />
<br />
Czasy, kiedy to o doniosłym znaczeniu przestrzeni przepływów toczono jedynie teoretyczne dyskusje na wysokim poziomie abstrakcji, bezpowrotnie zakończyły się w latach 2010-2011. Spektakularnym preludium była próba obalenia rządów prezydenta Mahmuda Ahmedineżada po czerwcowych wyborach w Iranie (2010). Opozycja wspierana przez amerykański wywiad, rozpoczęła w Internecie szeroką, antypaństwową kampanię. Prócz poczty elektronicznej, czy blogów, głównym narzędziem organizującym „powstanie”, okazał się portal społecznościowy „Facebook”. Na manifestacjach zainicjowanych za jego pośrednictwem zginęło, według różnych szacunków, od 30 do 150 osób. Z uwagi na świetne przygotowanie państwowych służb bezpieczeństwa, oraz błyskawiczną odpowiedź wiernych premierowi informatyków, „powstanie” zostało stłumione w zalążku. Jak długo uda się prezydentowi utrzymać pokój? W dużej mierze jest to zależne od tego, jaki wynik przyniesie wojna w przestrzeni przepływów pomiędzy zwolennikami, a przeciwnikami Ahmedineżada.<br />
<br />
<b>Uderzenie w <i>establishment</i></b><br />
<br />
Prawdziwa burza, zainicjowana przez infopartyzantkę, miała jednak dopiero nadejść - mowa tu o skandalu, który w swych dalekich konsekwencjach na zasadzie „efektu motyla”, stał się bezpośrednią przyczyną śmierci kilkuset osób, oraz kryzysu czterech różnych rządów, z których jeden został już krwawo obalony, a drugi walczy o przetrwanie strzelając do demonstrantów. Chodzi oczywiście o ujawnienie poufnej korespondencji dyplomatycznej największego światowego mocarstwa, USA, przez portal „Wikileaks”. Wyłaniające się z poufnych depesz, szczegółowe, miejscami bardzo plastyczne opisy stosunku administracji Stanów Zjednoczonych do reszty uczestników stosunków międzynarodowych, informacje dotyczące sprzedaży nielegalnej broni Izraelowi, czy cały szereg innych, problematycznych kwestii takich jak kontrowersyjne dane amerykańskiego wywiadu o sytuacji polityczno-gospodarczej kilku państw trzecich, zmusiły przepełniony pychą fundament światowego establishmentu do tłumaczenia się z faktów opublikowanych przez małą grupę dysydentów. Przeciek w ciągu kilku chwil rozlał się niepowstrzymaną falą po całej przestrzeni przepływów, czyniąc potężną wyrwę w demoliberalnym infomonopolu. Taka sytuacja nie mogła nie spotkać się ze zdecydowaną reakcją policjantów myśli. Przewodniczący amerykańskiego Komitetu ds. Bezpieczeństwa Narodowego wysunął projekt uznania „Wikileaks” za organizację terrorystyczną. Rozpoczęto dramatyczne poszukiwania „haków” na jednego z głównych administratorów portalu, a demoliberalni politycy znani z pierwszych stron gazet, publicznie rozważali konieczność postawienia go przed sądem z zarzutami zdrady stanu i orzeczenia wyroku śmierci, lub nawet zabicia w zamachu(4). Zablokowano też kanały za pośrednictwem których inicjatywa „Wikileaks” była finansowana (PayPal), a na portalach społecznościowych usuwano grupy, które ów kanał starały się zastąpić. W wyniku hackerskich kontrataków, najczęściej przy pomocy DDoS(5), infopartyzanci zablokowali kilka portali stosujących cenzurę. Ich administratorzy, zdając sobie sprawę z grozy sytuacji (każda chwila zawieszenia wielkiego portalu generuje równie wielkie straty), zaprzestali swoich działań, a jeden z serwisów, „Twitter”, nawet przeprosił za swoje wcześniejsze postępowanie! <i>Establishment</i>, pomimo swojej wściekłej reakcji i zrzucenia maski „neutralnego obserwatora” kosztem ujawnienia prawdziwej natury agresywnego policjanta myśli, w problematycznej sprawie „Wikileaks” nie wygrał absolutnie nic – z ciemnych, niekontrolowanych przez niego zakamarków przestrzeni przepływów, wciąż wypływają niecenzurowane przez nikogo przecieki danych, które tworzą małe, lecz systematycznie powiększające się szczeliny w światowym porządku opartym na kłamstwie i spreparowanych informacjach. „<i> Jesteśmy zwiastunem maszerującego ruchu oporu. Mamy dość dezinformacji, mamy dość korupcji. Mamy dość wojen prowadzonych z bezpiecznej odległości i tajemnic. Wolność to zaciskająca się pętla dla tego status quo.</i>” – głosi manifest anonimowych uczestników wojny informacyjnej nowego typu.<br />
<br />
<b>Powiew rewolucji.</b><br />
<br />
Uderzenie infopartyzantów miało jednak pociągnąć za sobą znacznie poważniejsze konsekwencje, aniżeli wywołanie nerwowych reakcji światowego supermocarstwa, popsucie jego stosunków z niektórymi państwami trzecimi, kompromitacja na arenie międzynarodowej, czy obnażenie jego bezsilności w obliczu przełamania infomonopolu w przestrzeni nowego uniwersum. W depeszach amerykańskiej dyplomacji znalazła się również charakterystyka tunezyjskiej administracji prezydenta Zina Al-Abidina Ben Alego, jako rządów skrajnie nepotycznych i skorumpowanych. Zła sytuacja w kraju wydająca się potwierdzać te zarzuty, skłoniła pewnego młodego handlarza do próby samospalenia przed budynkiem lokalnych władz. Wydarzenia te zapoczątkowały ogromną mobilizację na portalach społecznościowych, gdzie zaczęto inicjować wystąpienia antyrządowe, które przerodziły się w regularne napady na posterunki policji i przedstawicielstwa władz – podpalono siedzibę Zgromadzenia Demokratyczno-Konstytucyjnego, powrót z emigracji ogłosił przywódca islamskich fundamentalistów, Raszid Ghannuszi . Rząd próbował opanować sytuację przy użyciu wojska; obok informacji o nieudolności Ben Alego, oraz terminów kolejnych wystąpień antyrządowych, po sieci w sposób wirusowy zaczęły krążyć materiały filmowe z akcji pacyfikacyjnych. Ostatecznie, Ben Ali został zmuszony do ucieczki z Tunezji.<br />
<br />
Za przykładem Tunezyjczyków poszli Egipcjanie, którzy także za pośrednictwem portali społecznościowych umawiają się na ogromne, wielosettysięczne demonstracje. Islamskie organizacje bojowe przejęły kontrolę nad niektórymi regionami kraju, ulicami Kairu, z którego wycofała się policja, rządzi tłum zorganizowany wirtualnej przestrzeni przepływów. W ciągu tygodnia zginęło ponad 100 osób. Wszystko wskazuje na to, że Egipt dołączy do wydłużającej się listy państw, w których zmiana systemowa została zapoczątkowana na „Facebooku” i „Twitterze”.<br />
<br />
Staliśmy się świadkami nastania nowej epoki, w której nowoczesne technologie komunikowania międzynarodowego i wewnątrz-narodowego, determinują kształt całości tych stosunków, oraz bezpośrednio wpływają na najbardziej doniosłe wydarzenia polityczne. To, co jeszcze do niedawna pozostawało tylko teorią, na naszych oczach stało się twardą rzeczywistością. Historia ostatnich miesięcy jednoznacznie wskazuje, że infoanarchistyczna działalność („Wikileaks”), sprzężona z „marketingiem” partyzanckim i wirusowym wykorzystywanym przez różne grupy dysydentów niezależnie od ich zabarwienia politycznego (od liberalnych demokratów po islamskich fundamentalistów), potrafi w bardzo krótkim czasie skutkować zupełnie nieprzewidywalnymi efektami. Choć w środowiskach establishmentowych, czy <i>stricte</i> lewicowych, dominuje raczej entuzjastyczne podejście do wydarzeń w Tunezji, czy Egipcie, jako „czwartej fali demokratyzacji”, czy „arabskiej Wiosny Ludów”, lecz trudno oprzeć się wrażeniu, iż jest to raczej myślenie życzeniowe i zaklinanie rzeczywistości. Nikt tak naprawdę nie wie, co przyniesie naruszenie politycznego <i>status quo</i> w Tunezji, czy Egipcie, lub ewentualne rozlanie się destabilizacji na cały region. Autorytarni „prezydenci”, którzy wbrew swojej woli znaleźli się nagle na scenie nowej „Wiosny Ludów”, posiadają/posiadali zdecydowanie prozachodnią orientację i proweniencję; zostali wyniesieni do władzy jako zapora przed fundamentalizmem islamskim, zaś geopolitycznie sprzyjali „amerykańskiemu szatanowi”, wbrew wyraźnej woli swoich narodów. Nienawidzi ich arabska ulica, demaskując jako agentów USA, nienawidzą ich islamscy przywódcy religijni, wprost wzywający do walki o nowy porządek. Nienawidzą ich całe rzesze bojowników, którzy pójdą za ich głosem i sięgną po karabiny, jeśli wyborcze urny nie przyniosą upragnionego odrodzenia. Widzimy zatem, że w porewolucyjnych państwach arabskich nastanie „wolności, demokracji i praw człowieka” nie jest jedynym możliwym, ani nawet najbardziej prawdopodobnym scenariuszem wydarzeń. Brzask nowego porządku, który wyłoni się sponad ruin obalonych satrapów Waszyngtonu, może bardzo zadziwić entuzjastów arabskiej „Wiosny Ludów”.<br />
<br />
Rewolucja w Tunezji, Egipcie, być może także w Arabii Saudyjskiej i Jordanii, gdzie zbliżają się zainicjowane w Sieci „Dni Gniewu”, rosnące ceny ropy, widmo zablokowania Kanału Sueskiego, panika na giełdach, straty banków, które dopiero co podniosły się po niedawnym kryzysie finansowym… Plony wojny informacyjnej i buntu zrodzonego w obszarze nowego uniwersum trafiły na podatny grunt. Płomień destabilizacji w przestrzeni przepływów spłynął bezpośrednio na rzeczywistość polityczną, która może zaowocować poważnym demontażem części amerykańskiej strefy wpływów i ogólnym upadkiem ekspozytur atlantyzmu w regionie. Trudno przewidzieć, czy jego płomień nie dotrze w jakiejś formie także i do nieodległej przecież Europy, choćby pod postacią nowego, dotkliwszego jeszcze kryzysu – dotkliwszego, bo następującego tuż po poprzednim. Wielka Depresja niewątpliwie przyczyniłaby się do tąpnięcia europejskiego establishmentu pod jego własnym ciężarem. Wolność to zaciskająca się pętla dla tego <b>status quo</b>.<br />
<br />
Bartosz Bekier<br />
<br />
(1) M. Castells, „<i>Społeczeństwo sieci</i>”, PWN, Warszawa 2007<br />
<br />
(2) Tamże<br />
<br />
(3) D. McQuail, „<i>Teoria masowego komunikowania</i>”, PWN, Warszawa 2008<br />
<br />
(4) http://www.msnbc.msn.com/...ks_in_security/<br />
<br />
(5) DDoS (ang. <i>Distributed Denial of Service</i>) – atak na system komputerowy lub usługę sieciową w celu uniemożliwienia działania poprzez zajęcie wszystkich wolnych zasobów, przeprowadzany równocześnie z wielu komputerów (np. <i>zombie</i>).Falangahttp://www.blogger.com/profile/10753279996315792791noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-8788906436550897637.post-37961643105579289522011-02-13T05:11:00.000-08:002011-02-13T05:11:41.618-08:00Adam Danek: O potrzebie pisarstwa heroicznegoDo ogólnego nastroju przenikającego tak zwane społeczeństwa rozwinięte, a także panującego w życiu naszego własnego Kraju (raz zaliczanego do rozwiniętych, a raz nie) doskonale pasuje określenie użyte niegdyś przez <b>Ernsta Jüngera</b> (1895-1998) dla scharakteryzowania życia republiki weimarskiej – „<i>atmosfera bagna</i>”. Wokół siebie obserwujemy bezprecedensowy co do głębi i skali rozkład więzi wspólnotowych – dotykający wspólnoty wszelkiego szczebla: religijne, państwowe, narodowe, lokalne, zawodowe, a nawet rodzinne. Jego najważniejszym symptomem jest zanik etosów właściwych dla poszczególnych rodzajów wspólnot. A przy tym ów rozpad jakby nikogo nie obchodzi. Systemy moralne i ideowe wydają się nie wywoływać już żadnych poruszeń w obracającej się stopniowo w kompost ludzkiej masie. Tylko jedna wizja ciągle potrafi skłonić ludzi do znoszenia niewygód, do samozaparcia i poświęcenia – wizja dobrobytu, ale pojmowanego jednowymiarowo, spłaszczonego do jego najniższego aspektu: sytości materialnej. Od całej reszty współcześni chcą mieć święty spokój i złoszczą się na każdego, kto próbuje ich przekonywać, że człowiek powinien się poświęcać dla (i w imię) czegoś innego, niż pełen garnek czy portfel. Kwestie, które jeszcze trzy pokolenia temu budziły troskę przynajmniej najlepszej części każdej z warstw społecznych – takie, jak moralność publiczna, kondycja narodu, wychowanie następnej generacji i konieczne dla niego wzorce, niepodległość państwa, jego bezpieczeństwo, prestiż na arenie międzynarodowej, jego siła, dająca oparcie narodowi – zobojętniały dziś do tego stopnia, że kompletnie nie istnieją w świadomości społecznej. Zdumienie i kpiące uśmiechy wywołuje sam fakt, iż można się nimi interesować, zamiast zajmować się „prawdziwym życiem”.<br />
<br />
Oto więc społeczeństwo dzisiejszej doby: bezkształtna, chorobliwie bezbarwna zbieranina atomów kręcących się wokół samych siebie, kierowanych jedynie egoistycznymi popędami. W ślad za wyczuwalnymi i obserwowalnymi trendami epoki podąża, jak zwykle, literatura. Społeczeństwa rozwinięte, jak same się chlubią, osiągnęły niespotykany nigdy wcześniej poziom alfabetyzacji, dzięki czemu ich członkowie mogą być w każdym roku budżetowym zalewani tysiącami bełkotliwych powieści-produkcyjniaków o sprawach na czasie: życiu „singli”, życiu „trzydziestolatków”, życiu dorosłych niedojrzałych do własnego wieku (<i>kidultów</i>), życiu „gejów”, życiu prostytutek, życiu alkoholików, życiu meneli, życiu „zbuntowanych nastolatków”, życiu japiszonów, życiu samobójców, życiu narkomanów, życiu rozwodników… i tak dalej. Tonami literackiego wypełniacza pozbawionego jakiejkolwiek myśli, jakiejkolwiek treści poza mniej lub bardziej (lub wcale) skrywaną fascynacją zepsuciem. A to jeszcze produkcyjniaki wyrabiane dla tej części sproletaryzowanego mentalnie „rynku”, która chce we własnych oczach uchodzić za czytelników literatury ambitnej. Kto zaś zliczy sensacyjne, przygodowe i romansowe chałtury wypluwane przez aparat marketingu i reklamy dla większości nowoczesnego proletariatu, która nawet takich „ambicji” nie przejawia?<br />
<br />
Czy jednak polska literatura na początku dwudziestego wieku stała przed łatwiejszym zadaniem, niż na początku dwudziestego pierwszego? Na arenie międzynarodowej sprawa polska uchodziła wtedy od dłuższego czasu za szczęśliwie pogrzebaną, ku uldze niemal wszystkich liczących się rządów i ich dyplomatów. W ówczesnej kulturze panowała moda na upajanie się wyziewami własnego gnicia, nie mniej ostentacyjne niż dzisiaj. Wtedy także opatrywano tę żałosną skłonność mądrymi nazwami: modernizm, dekadentyzm, „wiek nerwowy”, <i>fin de sičcle</i>, podobnie jak dzisiaj do znudzenia gada się o „postmodernizmie”. Nastroje w polskim społeczeństwie nie skłaniały do triumfalizmu. Myli się ten, kto sądzi, że postpolityka, owo poddawanie się nurtowi wydarzeń połączone z niechęcią do grzebania się w jakichkolwiek ideach i koncepcjach politycznych, została wynaleziona dopiero po II wojnie światowej. W Polsce dawało się wyczuć pragnienie wielkich przemian – przy równie odczuwalnej niechęci do zrobienia czegokolwiek na ich rzecz. Działalność mniejszościowych środowisk, które postulowały wywołanie tych mgliście oczekiwanych przez ogół zmian, w praktyce często wywoływała u rodaków zaniepokojenie lub rozdrażnienie zamiast oczekiwanego oddźwięku. I wynikało to nie tyle z konserwatyzmu Polaków, z jakiegoś świadomego przywiązania do ładu zapewnianego przez trzy monarchie, ile raczej z prozaicznej ludzkiej skłonności do przyzwyczajania się do tego, co istnieje obecnie bez szukania sobie dodatkowych problemów. Domorośli politycy wyżywali się w kawiarnianych, piwiarnianych i imieninowych dyskusjach, w publicystyce frazes patriotyczny był jak zawsze w cenie, ale poza przysłuchiwaniem i udzielaniem się w pierwszych czy lekturą drugiego w gazetach trzeba było pracować i robić interesy, zajmować się prawdziwym życiem, a nie myśleć o głupotach. <br />
<br />
Na przełomie stuleci senny bulgot nadwiślańskiego bagna przeciął nagle ostry głos surm, za którym wdarł się marszowy brzęk pancerzy i rycerskich ostróg: Wyspiański. Czym dla obudzenia mózgu narodu było prowadzone w cieniu już od szeregu lat dzieło <b>Józefa Piłsudskiego</b> (1867-1935), <b>Romana Dmowskiego</b> (1864-1939) i <b>Władysława Studnickiego</b> (1867-1953), to dla zbudzenia ducha narodu uczynił „piąty Wieszcz”, prostując im ścieżki do serc Polaków. Przebudzenie jednak rzadko bywa przyjemne. W dwóch genialnych dramatach narodowych, „<i>Weselu</i>” (1900) i „<i>Wyzwoleniu</i>” (1902), Wyspiański dał porażający obraz polskiego społeczeństwa: paraliżu woli, duchowego rozkładu, zatracenia się w prywatnym wygodnictwie, marazmu, zniewieścienia, tromtadrackiej pozy zastępującej myślenie polityczne, rozbuchanych, choć niekonkretnych marzeń o zmartwychwstaniu Polski zmieszanych z obojętnością na własną niemoc; analogiczną diagnozę postawił później <b>Wacław Berent</b> (1873-1940) w poświęconej tym samym zagadnieniom znakomitej powieści „<i>Ozimina</i>” (1911). A przecież, mimo całej ostrości sądu, obaj wielcy literaci nie konstatowali po prostu ze smutkiem pogodzenia się Polaków z rolą tworzywa historii, lecz szukali z niej drogi wyjścia; nie załamywali tylko rąk nad polską niezdolnością do akcji, lecz wzywali do jej przezwyciężenia. Obok partykularnej sprawy polskiej zajmowali się także bardziej uniwersalnym problemem nurtującego Europę kryzysu normatywnego, rozrostem dekadencji i zwątpienia. W ich utworach jako odpowiedź na kryzys kultury wydawało się rozlegać wołanie o heroiczny Czyn dla wspólnoty narodowej, odradzający ją w działaniu. Jednocześnie i Wyspiański, i Berent ukazali z całą jaskrawością, że społeczeństwo jest wiecznie niegotowe do Czynu, wiecznie wczorajsze. Swoje przesłanie adresowali więc zapewne nie do szerokich rzesz narodu, ale do jego awangardy, chcąc, by wcieliła się w Spenglerowski los, co wlecze za sobą w przyszłość oporną większość.*<br />
<br />
Tradycjonaliści i koła konserwatywne nie wykazali wówczas zainteresowania obmyślaniem i przygotowywaniem Czynu. I w tym sensie zawiedli, nie wyczuwając doniosłości momentu historycznego, co dziwi tym bardziej, że właśnie konserwatyści odznaczali się zawsze najgłębszym rozumieniem historii i największą przywiązywali do niego wagę w swej myśli politycznej. Nigdy się nie dowiemy, jak potoczyłaby się historia Polski podczas „wojny powszechnej ludów” i jakie oblicze ideowe przyjęłaby odbudowana polska państwowość, gdyby we właściwym czasie podjęli owo zadanie. Skoro jednak omieszkali to uczynić, sztandar heroicznego Czynu podnieśli pisarze lewicowi, związani z narodowym skrzydłem ruchu socjalistycznego. Proces przebudzenia „żołnierza politycznego” rewolucji, próby, przez jakie musiał on przejść, jego zmagania z konformizmem większości rodaków i tragiczne często konsekwencje życiowe jego walki przedstawiali <b>Gustaw Daniłowski</b> (1871-1927) w powieściach „<i>Z minionych dni</i>” (1902) i „<i>Jaskółka</i>” (1907), <b>Stanisław Brzozowski</b> (1878-1911) w powieści „<i>Płomienie</i>” (1908) czy <b>Andrzej Strug</b> (wł. Tadeusz Gałecki, 1871-1937) w cyklu opowiadań „<i>Ludzie podziemni</i>” (1908) i powieści „<i>Dzieje jednego pocisku</i>” (1910). W pewnej mierze kontynuowali oni tradycję pisarską tworzącego wcześniej <b>Józefa Atanazego Rogosza</b> (1844-1896), kombatanta powstania styczniowego i demokratycznego radykała, autora utworów poświęconych galicyjskim spiskom niepodległościowym z lat czterdziestych XIX wieku, m.in. powieści „<i>Marzyciele</i>” (1881) i „<i>Dla idei</i>” (1885). Lewicowe poglądy społeczne, artykułowane w dziełach tych socjalistycznych pisarzy, można odsunąć na bok, doceniając je jako pierwsze od dawna przejawy zainteresowania polskiej literatury dynamiką Czynu i procesem jego narodzin, dalekie przy tym od idealizacji, jakiej temat ów poddawano w epoce romantyzmu. W Polsce niepodległej literatura przyzywająca nowe pokolenie do Czynu przestała stanowić domenę patriotycznego skrzydła lewicy. To czas, kiedy związany z ONR katolicki pisarz <b>Władysław Jan Grabski</b> (1901-1970) tworzy trylogię opisującą drogę „żołnierzy politycznych” narodowego radykalizmu, złożoną z powieści „<i>Bracia</i>” (1934), „<i>Kłamstwo</i>” (1935) i „<i>Na krawędzi</i>” (1936); czas, kiedy znany działacz i publicysta obozu narodowego <b>Jędrzej Giertych</b> (1903-1992) wydaje <i>thriller</i> polityczny „<i>Zamach</i>” (1938), opowiadający o walce nacjonalistycznej konspiracji z żydowskimi siłami lewicowego przewrotu.<br />
<br />
Okrąg wieku się zamknął. Dziś, na początku XXI stulecia, znów otacza nas wszechobecne zwątpienie, wzbiera anomia, nabrzmiewa ropniem kryzys kultury. Raz jeszcze nastała, opisana niegdyś przez narodowego mesjanistę <b>Jerzego Brauna</b> (1901-1975), „ginąca era”. Nasz czas gnije. Ale wyziewy tego, co gnije, niekiedy okazują się zapalne. Znów potrzeba pisarstwa heroicznego, porywającego dusze czytelników, zwłaszcza młodego pokolenia – literatury, która wołałaby o Czyn, nawet gdyby początkowo miała wołać na puszczy – iskry w zapalnej atmosferze. Współczesna produkcja literacka szerzy modę na zniewieściałą „wrażliwość” oraz na upajanie się własną niekontrolowaną emocjonalnością. Jednak człowiek prawdziwie wrażliwy musi w końcu odnaleźć w sobie dziedzictwo przodków, którego dogłębne odczucie i przeżycie zakorzenia go we wspólnocie narodowej. Drogę tę przebył francuski pisarz nacjonalistyczny <b>Maurice Barrčs</b> (1862-1923), streszczając ją później w formule: „<i>Kocham nade wszystko mój świat wewnętrzny, ale w nim odkrywam świat narodowy – staję się przeto dzieckiem narodu.</i>” Ukazać tę drogę – to zadanie dla młodszych polskich pisarzy, często utalentowanych i umiejących trafić do czytelnika, lecz grzęznących w banalnej, bezideowej komercji. Przymusowa „powszechna edukacja” rzekomo zapewnia dziś wszystkim, niezależnie od miejsca urodzenia i statusu rodziny, bezprecedensowo swobodny rozwój zdolności. Gdzie zatem są prozaicy dzisiejszej doby na miarę Gustawa Daniłowskiego, Stanisława Brzozowskiego, Władysława Jana Grabskiego, Jędrzeja Giertycha, <b>Juliusza Kaden-Bandrowskiego</b> (1885-1944), <b>Leonarda Fursa-Żyrkiewicza</b> (1900-1965, ppłk dypl.), <b>Andrzeja Trzebińskiego</b> (1920-1942), gdzie poeci pokroju <b>Edwarda Słońskiego</b> (1872-1926), „Barda Czwartaków” <b>Władysława Orkana</b> (1875-1930), legionowego żołnierza zwiadu <b>Stanisława Długosza</b> (1891-1915), <b>Bolesława Niemiry</b>, <b>Aleksandra Sygryca</b>, <b>Stanisława Szarskiego</b>? W społeczeństwie zdominowanym, przynajmniej medialnie, przez skarlałe lub złamane charaktery, potrzeba jak nigdy literatury, która będzie wychowywać i inspirować ludzi Czynu. Nie słabeuszowskiej kultury, która fascynuje się własnym rozkładem, nie głosu duszy, która upaja się smrodem własnego gnicia, lecz literatury, która ponownie zwiąże zerwaną nić, łączącą współczesnych z minionymi generacjami. I zamieni tę nić w lont.<br />
<br />
Adam Danek<br />
<br />
* Chodzi o zaczerpniętą z pism Seneki sentencję „<b>Ducunt fata volentem, nolentem trahunt</b>” (łac. chcących losy prowadzą, niechętnych wloką), którą rewolucyjno-konserwatywny filozof <b>Oswald Spengler</b> (1880-1936) zamknął swe epokowe dzieło „<b>Zmierzch Zachodu</b>” (1918-1922). Kilka lat wcześniej od Spenglera użył jej do podsumowania swych rozważań inny rewolucyjny myśliciel – Lenin, w pracy „<b>Oportunizm i krach II Międzynarodówki</b>” (1916).Falangahttp://www.blogger.com/profile/10753279996315792791noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-8788906436550897637.post-3793700725960107742011-01-29T04:52:00.000-08:002011-08-29T04:53:57.067-07:00Oś Warszawa-MińskNiedawna elekcja głowy państwa na Białorusi (stanowiąca, jak się wydaje, li tylko czystą formalność) ponownie zwróciła uwagę Polaków na owo ościenne państwo. W naszej ojczyźnie brakuje niestety prób pogłębionej refleksji nad znaczeniem, jakie dla Polski ma, lub może mieć, jej wschodni sąsiad. Kilku polskich publicystów, związanych z różnymi środowiskami szeroko pojętej prawicy, podjęło wprawdzie takie próby namysłu wolnego od przytłumienia przez ideologiczny dyskurs demokracji i „praw człowieka”. Ich marginalne w gruncie rzeczy głosy, pozbawione przełożenia na masowo rozpowszechniane treści medialne, nie mogły jednak w żaden sposób zrównoważyć, przepełniającego gazety i telewizje głównego nurtu, zalewu seansów nienawiści do „ostatniej dyktatury Europy” oraz nakazów poparcia dla „demokratycznej opozycji”, animowanej tam bez większych sukcesów przez ośrodki zachodnie. A szkoda, bo utonął w nim szereg cennych obserwacji.
<br />
<br />Znaczenia Białorusi dla Polski oraz całej Europy Środkowej i Wschodniej nie powinna nam przesłaniać agresywna anty-białoruska propaganda płynąca z Zachodu ani buńczuczne wezwania jego przywódców politycznych do poddawania tego państwa ostracyzmowi lub innym dyplomatycznym szykanom z powodu jego „niedemokratyczności”. Nieuprzedzonemu obserwatorowi muszą się one wydać co najmniej podejrzane, skoro te same państwa zachodnie na wyprzódki zabiegają o dobre stosunki z równie „niedemokratyczną” Rosją.
<br />
<br />Polskie ośrodki dyspozycji mają obowiązek dostrzegać przede wszystkim strategiczną, geostrategiczną i geopolityczną ważność Białorusi. Wedle ocen polskich strategów i ekspertów wojskowych państwo białoruskie, choć w przybliżeniu czterokrotnie mniej ludne od polskiego, góruje nad tym ostatnim pod względem potencjału militarnego – jako jedyny nasz sąsiad oprócz Niemiec i Rosji. Ponadto Białoruś jako jedyne z państw sukcesyjnych dawnej Rzeczypospolitej (Białoruś, Litwa, Łotwa, Polska, Ukraina) nie ma bezpośredniego dostępu do morza, lecz zarazem jako jedyne wśród nich posiada sieć rzeczną należącą jednocześnie do zlewisk mórz Bałtyckiego (Narew, Dźwina, Wilia, Niemen) i Czarnego (Dniepr, Berezyna, Prypeć), która łączy ją ze wszystkimi pozostałymi tymi państwami (Narew z Polską, Niemen i Wilia z Litwą, Dźwina z Łotwą, Prypeć, Berezyna i Dniepr – z Ukrainą). Pod względem geostrategicznym terytorium Białorusi tworzy m.in. korytarz wiodący na Grzędę Smoleńsko-Moskiewską, gdzie leży polityczny punkt ciężkości największego państwa na Ziemi. W samej Rosji nie brakuje ocen potwierdzających geostrategiczną doniosłość Białorusi. Podczas swej ubiegłorocznej wizyty w Polsce przychylił się do nich dr Modest Kolerow, w okresie prezydentury Włodzimierza Putina szef wydziału Administracji Prezydenta ds. kontaktów z zagranicą, obecnie kierujący rosyjską agencją informacyjną Regnum – który wystąpił jako gość specjalny III Zjazdu Geopolityków Polskich we Wrocławiu w październiku 2010 r. Zdaniem Kolerowa w wypadku, gdyby Aleksander Łukaszenka zdecydował się zrezygnować z goszczenia rosyjskiej stacji radiolokacyjnej „Węzeł Baranowicze” (ulokowanej w osadzie Gancewicze), droga w głąb Rosji od strony zachodniej stanęłaby otworem – i to jest przyczyną mocnej pozycji białoruskiego prezydenta w jego rozmowach z Moskwą. Zasadne wydaje się przeto bardziej krytyczne spojrzenie na serwowany nam przez media obraz państwa słabego i peryferyjnego, bo „w dzisiejszych czasach” wciąż „niedemokratycznego” i nie „wolnorynkowego”.
<br />
<br />Myśliciele geopolityczni tacy, jak dr Stanisław Bukowiecki (1867-1944) czy Juliusz Mieroszewski (1906-1976) zwracali uwagę na konieczność orientowania polskiej polityki wschodniej na osiągnięcie przez Białoruś (niezależnie od jej ustroju wewnętrznego) możliwie jak największej niezależności od ośrodka rosyjskiego. U początków krwawo wywalczonej niepodległości Polski jej elita polityczna zlekceważyła kwestię białoruską, co z czasem pociągnęło za sobą konkretną cenę. W toku rokowań pokojowych po wojnie polsko-bolszewickiej strona sowiecka zgadzała się na ustalenie granicy z Polską na linii Połock – Bobrujsk – Mozyrz – Równe, z pozostawieniem po stronie polskiej Mińska i większej części Białorusi. Polska delegacja, pod przewodnictwem ludowca Jana Dąbskiego i endeka prof. Stanisława Grabskiego, odrzuciła tę propozycję, co zaakceptował również Naczelnik Państwa Józef Piłsudski. W wydanej później (w 1943 r. w Londynie) w języku francuskim broszurze „Granica polsko-sowiecka” Grabski wyjaśniał tę odmowę faktem, iż w przeciwnym wypadku po polskiej stronie linii granicznej znalazłoby się dodatkowo około 120 000 km2 terytorium z ludnością w dużej części prawosławną, co zmusiłoby Polskę do odejścia od forsowanej przez endecję koncepcji „inkorporacyjnej” na rzecz koncepcji „federacyjnej” – zarzucenia projektów odgórnej „polonizacji” ziem byłego Wielkiego Księstwa Litewskiego, pozostawienia Białorusinom swobody rozwijania własnej kultury i nadania im pewnej autonomii w strukturze państwowej. Na podstawie jednego świadectwa trudno orzekać, czy dokładnie takie motywy przesądziły o rozstrzygnięciu rokowań, niemniej na żądanie polskich delegatów granica została przesunięta o około sto kilometrów na Zachód z korzyścią dla bolszewików. Decyzja ta stała w rażącej sprzeczności z wcześniejszym projektem przywódcy obozu narodowego znanym jako „linia Dmowskiego”, przewidującym pozostawienie po stronie polskiej m.in. Połocka, Mińska i Słucka. Gdyby Polska przyjęła pierwszy wariant, akceptowany wówczas także przez przeciwnika, istotnie mogłaby następnie objąć ziemie białoruskie autonomią, a z upływem lat może nawet zorganizować na nich zalążek oddzielnej państwowości, stopniowo przekształcany z tworu kadłubowego w sojuszniczy ośrodek państwowy. W ten sposób nie tylko ocaliłaby wiele tysięcy ludzkich istnień przed machiną bolszewickiego terroru (masowe groby jego ofiar na dzisiejszej Białorusi, pochodzące z okresu rządów Stalina, mieszczą w sobie szczątki szacunkowo kilkudziesięciu tysięcy osób) i podtrzymała dziedzictwo dawnej Rzeczypospolitej, ale powiększyłaby zasięg własnego panowania nad przestrzenią, a także obróciła państwowe i narodowe dążenia Białorusinów przeciw Związkowi Sowieckiemu, zyskując wysuniętą na Wschód placówkę, skąd dałoby się oddziaływać na ludność północno-zachodnich kresów ZSRS, prowadzić działalność wywiadowczą, propagandową, dywersyjną, destabilizacyjną i destrukcyjną. Ponieważ polska elita polityczna zmarginalizowała wówczas sprawę białoruską, zagospodarowała ją politycznie strona sowiecka (co przewidział wcześniej Stanisław Bukowiecki). To ona wystąpiła w charakterze organizatora białoruskiej państwowości i opiekuna rozwijającej się białoruskiej kultury narodowej. Sowiecka polityka na Białorusi prowadzona była na tyle przemyślnie, że w październiku 1925 r. białoruski rząd na wychodźstwie dokonał samorozwiązania, gdyż, jak ogłosili jego członkowie, Białoruska Socjalistyczna Republika Sowiecka nabrała cech rzeczywistego białoruskiego państwa narodowego (w latach trzydziestych sytuacja uległa całkowitej zmianie – komunistyczne władze rozpoczęły w BSRS intensywną rusyfikację). Bolszewicy stworzyli sobie tym samym bazę do prowadzenia we wschodnich województwach państwa polskiego działalności propagandowej, wywiadowczej, dywersyjnej, destabilizacyjnej, destrukcyjnej, a nawet partyzanckiej – co faktycznie miało miejsce.
<br />
<br />Osobno od zagadnień polityki, geopolityki, geostrategii warto zwrócić uwagę na znaczenie Białorusi na płaszczyźnie cywilizacyjnej. W państwie tym krzyżują się wpływy kulturowe bałtyckie, rusko-słowiańskie, łacińsko-romańskie i grecko-bizantyjskie. Graniczne położenie Białorusi na ich styku predestynuje ją do roli pomostu między Wschodem a Zachodem i zarazem Środka pomiędzy nimi. Dzięki niemu Białoruś stanowi potencjalne miejsce syntezy pierwiastków wschodnich i zachodnich, a w rezultacie – narodzin nowej cywilizacji pomiędzy Orientem a Okcydentem, osobnej względem nich obu. W tym sensie państwo białoruskie jawi się jako kontynuator Wielkiego Księstwa Litewskiego, które niegdyś miało szansę dokonać takiej syntezy i stać się kolebką nowej jednostki cywilizacyjnej.
<br />
<br />Ad rem. W naszej ocenie państwo polskie powinno dokonać całkowitego resetu (jak to się ostatnio modnie określa) swoich stosunków z Białorusią w takim ich kształcie, jak układały się one kolejno pod rządami SLD, PiS i PO co najmniej od 2004 r., tj. od chwili rzucenia przez polskie MSZ i pałac prezydencki hasła „powtórzenia pomarańczowej rewolucji” w Mińsku. Wskazane jest, aby Polska dążyła do jak najdalej idącej poprawy stosunków z państwem białoruskim, do nawiązania z nim jak najściślejszej i możliwie kompleksowej współpracy, włącznie z zainicjowaniem osi Warszawa-Mińsk, na podobieństwo niemiecko-francuskiej „osi elizejskiej” (nie chodzi, rzecz jasna, o podobieństwo w potędze podmiotów, ale w charakterze ich relacji). Leży to w dobrze pojętym interesie obu krajów, jak również liczącej czterysta tysięcy osób polskiej diaspory na Białorusi.
<br />
<br />Przeciwnicy takiego projektu w pierwszej kolejności podniosą zapewne obiekcje natury prawno-międzynarodowej. Białoruś w ramach ZBiR pozostaje związana z Rosją węzłami bliskiej współpracy politycznej, gospodarczej i militarnej; Polska należy do NATO i Unii Europejskiej. Członkostwo obu krajów w strukturach międzypaństwowych ogranicza samodzielność prowadzenia przez nie polityki zagranicznej, w szczególności swobodę podejmowania przez nie decyzji o wyborze sojuszników. Historyczne precedensy dowodzą wszelako, iż zacieśniać współpracę i podejmować różne formy integracji mogą nawet państwa przynależne do wzajemnie wrogich bloków międzynarodowych (a przy postępującym obecnie odprężeniu między Zachodem a Rosją o stanie wrogości trudno mówić, więc aktualna sytuacja okazuje się łatwiejsza). Na przykład, początek Inicjatywie Środkowoeuropejskiej (CEI) dała grupa Czworokąta (Quadragonale), utworzona w 1989 r. przez cztery państwa o skrajnie różnym statusie: Włochy – militarnie i politycznie przynależne do obozu zachodniego; Węgry – militarnie i politycznie przynależne do obozu sowieckiego, komunistyczną Jugosławię – państwo dysydenckie z obozu sowieckiego, a więc skonfliktowane z oboma blokami; Austrię – państwo neutralne. Decyzja owa zaowocowała ich efektywną współpracą przez szereg następnych lat, rozszerzaną sukcesywnie o inne państwa. Podobne zbliżenie Polski i Białorusi zależy wyłącznie od determinacji obu stron w tym kierunku, dobrej woli, zrozumienia wspólnoty interesów oraz poczucia własnej wartości (czyt. uwolnienia się od nawyku pytania „starszych braci” o zgodę).
<br />
<br />Kolejne, co zostałoby przeciwstawione projektowi zwrotu w stosunkach z państwem białoruskim, to twierdzenie „Zachód jest przeciw obecnej Białorusi i się za to na nas pogniewa”. Praktyka pokazuje tymczasem, że nad starczym zrzędzeniem Zachodu da się przejść do porządku dziennego. Zademonstrowała to Litwa, czyniąc w ubiegłym roku pewne kroki na rzecz normalizacji stosunków między państwami UE a Białorusią. Polskie władze, zamiast poprzeć Litwę i podjąć inicjatywę, skrytykowały ją ustami swych niektórych przedstawicieli. Niewielkie państwo odważnie próbuje wpłynąć na politykę wschodnią Unii Europejskiej, a wielekroć ludniejszą Polskę stać jedynie na bierność i potakiwanie. Państwo polskie po raz pierwszy od wielu lat dowiodłoby swej podmiotowej pozycji w polityce międzynarodowej, starając się zacieśnić więzi z Białorusią oraz wspierając wspomnianą akcję Litwy wszelkimi środkami. Otworzyłoby to, być może, drogę do budowy w przyszłości trójkąta Warszawa – Mińsk – Wilno, ten zaś wskrzeszałby w sporej części geopolityczną substancję dawnej Rzeczypospolitej.
<br />
<br />Już 13 stycznia bieżącego roku w sali konferencyjnej sejmowego gmachu w Warszawie odbył się, zorganizowany pod przykrywką fachowej „konferencji”, anty-białoruski wiec otwarty przez polskiego marszałka sejmu. Kilka dni później w mediach pojawiły się informacje, iż w przygotowaniu ostatnich wystąpień „opozycji demokratycznej” na Białorusi miały udział polskie służby specjalne. Racja stanu Polski nakazuje, aby nasze państwo jak najszybciej wycofało się ze wszelkich tego typu prowokacyjnych działań. Przed kilku laty stacja TVN wyemitowała (na żywo) znamiennym wywiad z ówczesnym białoruskim ambasadorem w Warszawie, Pawłem Łatuszką (obecnie – ministrem kultury w białoruskim rządzie). Przez cały czas trwania wywiadu znany telewizyjny dziennikarz Bogdan Rymanowski bez cienia poszanowania choćby dla urzędu swego gościa, najbezczelniej w świecie beształ go za bycie reprezentantem „niedemokratycznego reżimu” i wypowiadał się w obraźliwym tonie na temat białoruskiego państwa. Indagowany w ten sposób dyplomata nie dał się sprowokować i z właściwą swej profesji rezerwą zbijał ataki spokojnymi, merytorycznymi wypowiedziami, jednak w końcu musiał wyrazić oburzenie napastliwym zachowaniem dziennikarza. Trudno dać wiarę, by ów incydent odbył się bez odpowiedniej politycznej inspiracji. Epoka takich nieodpowiedzialnych zagrań powinna bezpowrotnie odejść w przeszłość.
<br />
<br />Jeden ze wspomnianych na początku publicystów rzucił pomysł utworzenia w Polsce „komitetu poparcia dla Białorusi”, atakowanej przez ośrodki zachodnie i służalcze wobec nich ugrupowania krajowe. Zgadzamy się, że komitet taki winien powstać, zawiązany przez środowiska rozumiejące polską rację stanu. I to szybko, zanim pomysł ten podchwycą i wykorzystają dla sprzecznych z nią celów aktywni w Polsce lobbyści interesów rosyjskich.
<br />
<br />Adam DanekM. P.http://www.blogger.com/profile/07458607382952845100noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-8788906436550897637.post-26056797097353972942010-12-04T09:11:00.000-08:002011-08-28T09:12:50.837-07:00Józef Albin Herbaczewski i dziedzictwo Unii
<br />Litwa należy do państw, których losy szczególnie gęsto splatały się w historii z losami Polski. Kiedy dzisiaj spoglądamy w przeszłość – i tę odległą, i tę niedawną – nasze postrzeganie dziejów Polski i Litwy okazuje się bardzo niejednorodne; brak w nim ciągłości. Z jednej strony wspomnienia ery jagiellońskiej czy ponad dwóch wieków istnienia Rzeczypospolitej Obojga Narodów przywołują wizję chwały, wielkości, budowanej wspólnie przez Polaków i Litwinów, a także wspólnej niedoli. Z drugiej strony pamięć okresu międzywojennego, II wojny światowej i trwającego do dziś okresu po rozpadzie bloku sowieckiego podsuwa nam obraz nieprzerwanego łańcucha wrogości, strachu, uraz, różnorodnych szykan. To ten drugi obraz, jako powstały w nowszych czasach, wywiera większy wpływ na sposób, w jaki dzisiaj patrzą na Litwę Polacy, a zwłaszcza środowiska takie, jak nasze – prawicowe czy nacjonalistyczne.
<br />
<br />W trudnej historii stosunków polsko-litewskich w XX wieku wbrew obiegowemu wrażeniu nie zabrakło jednak ludzi rozumiejących, że takie myślenie o wspólnych dziejach Polski i Litwy, jako o walce dwóch narodowych egoizmów nieustannie czyhających, żeby skoczyć do gardła przeciwnika, niezależnie od wielu rzeczywistych wyrządzonych sobie nawzajem krzywd szkodzi tylko obu stronom i dowodzi ich słabości, a nie siły. Do takich właśnie osób należał prof. Józef Albin Herbaczewski (Juozapas Albinas Herbačiauskas, 1876-1944), wykładowca Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie i Uniwersytetu Witolda Wielkiego w Kownie, poeta, dramaturg, eseista, a okazjonalnie także polityk. Pod względem narodowym czuł się Litwinem, lecz Polskę uważał za swą drugą Ojczyznę. Jeszcze pod zaborami, gdy na ziemiach byłego Wielkiego Księstwa Litewskiego ruchy narodowe polski i litewski toczyły już ze sobą zażartą walkę polityczną, a każdy z nich usiłował wkupić się w łaski caratu i wyprosić u niego zdławienie tego drugiego, Herbaczewski, z przekonań katolik i konserwatysta, opublikował książkę pod znamiennym tytułem „Głos bólu. Sprawa odrodzenia narodowego Litwy w związku ze sprawą wyzwolenia narodowego Polski” (1912). Przekonywał w niej, że „bez wolnej Polski nie będzie wolnej Litwy”. Wzywał do politycznego sojuszu narodów dawnej Rzeczypospolitej, w przeświadczeniu, że takie przymierze otworzyłoby dla tych narodów najkrótszą drogę do uzyskania niepodległości: „Polityczna przyjaźń Polaków, Litwinów i Ukraińców byłaby straszliwym ciosem dla rządów zaborczych.” Przestrzegał przed pomniejszaniem, roztrwonieniem lub zaprzepaszczeniem dziedzictwa historycznej polsko-litewskiej Unii (słowo „Unia” pisał zawsze wielką literą) przez krótkowzrocznych polityków i stronnictwa polityczne, zarówno polskie, jak i litewskie.
<br />
<br />Po zakończeniu I wojny światowej oraz powstaniu niepodległych państw z centrami w Warszawie i Kownie Herbaczewski wystosował list do Ignacego Paderewskiego, przedstawiając się jako przynależny „do tej grupy Litwinów, która szczerze dążyła i dąży słowem i czynem do odnowienia Unii Litwy z Polską, ale już w duchu nowoczesnego unionizmu angielskiego”. Proponował ustalenie relacji między Litwą a Polską na zasadach podobnych do tych, na jakich opierał się związek Australii z Wielką Brytanią. Nie poprzestał przy tym na pracy koncepcyjnej – chciał wziąć czynny udział we wcielaniu w życie formułowanych przez siebie koncepcji. W tym celu w 1919 r. pod kierunkiem jednego z rzeczników prometeizmu Leona Wasilewskiego (1870-1936), byłego ministra spraw zagranicznych i emisariusza Naczelnika Państwa Józefa Piłsudskiego na Litwę, włączył się aktywnie w pracę propagandową na rzecz federacji Litwy z Polską. Opublikował napisaną w języku litewskim broszurę p.t. „Dokąd zmierzasz Litwinie?” („Kur eini Lietuvi?”), w której scharakteryzował zagrożenie stwarzane dla Litwy przez Niemcy i Rosję Sowiecką. W cyklu artykułów ogłoszonych w tym samym czasie w Wilnie wywodził, iż potrzebne zbliżenie Polski i Litwy może się dokonać na gruncie wspólnej dla nich obu kultury łacińskiej. We wrześniu 1919 r. udał się wreszcie do Kowna, gdzie na publicznym spotkaniu starał się uświadomić Litwinom niebezpieczeństwo ukryte w orientacji germanofilskiej, zauważalnej w części litewskich sfer rządowych, oraz przekonać ich do korzyści, jakie może przynieść Litwie federacja z Polską.
<br />
<br />Koncepcje Herbaczewskiego napotkały na mur uprzedzeń i niezrozumienia po obu stronach. Litewscy narodowcy atakowali go jako zdrajcę „zaprzedanego Polakom”. Polscy endecy oczerniali go, twierdząc, że działa „jako wróg Polski”. Tymczasem to właśnie Herbaczewskiemu przyznał rację dalszy bieg wydarzeń. Przestrzegał on polskie władze, iż „bez pozyskania sympatii, zaufania i poparcia Kowna Polska przegra swą polityczną i wojenną kampanię na Wschodzie”. Tak też się i stało. Dalekosiężne cele polskiej polityki wschodniej rozbiły się o fundamentalne błędy popełnione przez jej kierowników. Bo po co Leon Wasilewski zorganizował przy pomocy siatki Polskiej Organizacji Wojskowej nieudany zamach stanu w Kownie, który tylko wykopał między Litwą a Polską jeszcze głębszy rów wrogości i podejrzeń, a Polskę skompromitował na arenie międzynarodowej, ponieważ sprawa odbiła się echem w całej Europie? Po co Naczelnik Państwa i Naczelny Dowódca wojsk polskich po wyzwoleniu Wileńszczyzny i Białorusi spod władzy bolszewików utworzył Zarząd Cywilny Ziem Wschodnich na czele z komisarzem generalnym Jerzym Osmołowskim (1872-1952), który pracował pod hasłem odbudowy w nowej postaci Wielkiego Księstwa Litewskiego jako podmiotu geopolitycznego – skoro został on następnie sprowadzony do roli czysto dekoracyjnej, był lekceważony i pozbawiony rzeczywistych kompetencji przez polskie władze wojskowe i polityczne? Fiasko w nawiązaniu współpracy z państwem litewskim okazało się jedną z przyczyn (choć oczywiście nie jedyną) niepowodzenia polskiej polityki wschodniej w latach 1919-1920. Nie umiejąc rozwiązać problemu Wileńszczyzny w inny sposób, polskie kierownictwo państwa dokonało wreszcie jej zaboru siłą. Krok ten w naszych środowiskach prawicowych i nacjonalistycznych do dziś cieszy się uznaniem, zupełnie bezpodstawnym. Ta sprawnie przeprowadzona pod względem militarnym akcja była w rzeczywistości polityczną porażką Polski. Uniemożliwiła jej bowiem tak potrzebne nawiązanie normalnych stosunków z Litwą na niemal dwadzieścia następnych lat.
<br />
<br />Od tamtych wydarzeń upłynęło wiele dziesiątków lat, a układ geopolityczny w Europie Środkowo-Wschodniej uległ całkowitej zmianie, lecz Litwa wciąż zachowuje istotne znaczenie dla bezpieczeństwa Polski. Jest ona jedynym obok Polski państwem graniczącym na lądzie i morzu z obwodem kaliningradzkim, wysuniętą placówką militarną i wywiadowczą Rosji w Europie Środkowo-Wschodniej i basenie bałtyckim, opasując go od wschodu i północy. Nizinne terytorium Litwy tworzy drogę pozwalającą ominąć bagniste obszary Wyżyny Białoruskiej i przez północny kraniec Białorusi, najwęższą (na osi Wschód-Zachód) i nie-bagnistą część tego państwa, dostać się na Grzędę Smoleńsko-Moskiewską, wiodącą do Moskwy. Ta droga może też, oczywiście, być przebyta w odwrotną stronę. Przez terytorium Litwy przebiega wówczas najdogodniejsza lądowa droga łącząca centralną Rosję z obwodem kaliningradzkim. Dodatkowo wybrzeże morskie Litwy zapewnia łatwy dostęp do linii brzegowej Polski, tworzącej jej północną, całkowicie otwartą granicę. Gdyby w przyszłości pojawiło się zagrożenie dla integralności państwowej Litwy (do czego, miejmy nadzieję, nie dojdzie), musiałaby ona szukać oparcia w pierwszej kolejności w Polsce, wbrew tendencjom dominującym w jej bieżącej polityce po 1991 r.
<br />
<br />Historia relacji Polski i Litwy w XX wieku była nader skomplikowana – i słowo „skomplikowana” nie służy tu bynajmniej usprawiedliwianiu kogokolwiek, ani Litwinów, ani też strony polskiej. Polacy upraszczają ją z niekorzyścią dla Litwy, Litwini upraszczają ją z niekorzyścią dla Polski, oba narody eksponują krzywdy poniesione z ręki drugiej strony. Warto więc pamiętać i przypominać, że ta polsko-litewska gmatwanina losów nie składała się wyłącznie z uprzedzeń, wrogości, podejrzliwości i zbrodni, ale pojawiały się w niej również próby porozumienia – i to do nich warto współcześnie nawiązywać. Jedną z takich prób podjął w swoim czasie Józef Albin Herbaczewski. Pewien rosyjski uczony określił Polaków mianem narodu postimperialnego. W Polsce natomiast nie pamięta się, że narodem postimperialnym są również Litwini: polskie środowiska prawicowe i nacjonalistyczne chętnie przywołują wspomnienie „Polski od morza do morza”, podczas gdy w rzeczywistości od morza (Bałtyckiego) do morza (Czarnego) sięgała nie Polska, a Wielkie Księstwo Litewskie w jego granicach osiągniętych za panowania Olgierda. Waśnie pomiędzy Polską a Litwą pozostają sporem w rodzinie, a jak wiadomo, spory w rodzinie są najboleśniejsze i najtrudniejsze do zapomnienia.
<br />
<br />W polskich ugrupowaniach prawicowych i nacjonalistycznych Litwa po dziś dzień budzi zainteresowanie wyłącznie jako przedmiot resentymentu historycznego. To błąd. Naprawa tego błędu może się rozpocząć od zidentyfikowania przez rodzime środowiska Prawicy integralnej – takie, jak na przykład nasze środowisko – środowisk Prawicy integralnej działających na Litwie i nawiązania z nimi kontaktów, które z czasem mogą przekształcić się we współpracę, wolną od prowincjonalizmu, szowinizmu, uprzedzeń, a przede wszystkim od tego, co tworzący współcześnie polski filozof prawicowy P. Bartula nazywa „nacjonalizmem ofiar”: domagania się od drugiej strony nieustannej ekspiacji za historyczne przewiny. Takie postawy służyć bowiem mogą jedynie interesom ośrodków zewnętrznych, tak jak współczesne utarczki litewsko-polskie służą manipulującym i Polską, i Litwą centrom dyspozycyjnym z Zachodu.
<br />
<br />Adam Danek
<br />
<br />Wystąpienie wygłoszone nad grobem Józefa Albina Herbaczewskiego, podczas zorganizowanych przez Dzielnicę Małopolską organizacji Falanga obchodów rocznicy jego śmierci, 3 grudnia 2010 r.M. P.http://www.blogger.com/profile/07458607382952845100noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-8788906436550897637.post-86603220361564269232010-10-21T16:04:00.000-07:002010-10-21T16:04:09.079-07:00Wywiad z p. Bogusławem Czaplińskim, działaczem opozycji antykomunistycznej w latach 80-tych.<b>Adam Czapliński: - Uczestniczył Pan w strajku Olsztyńskich Zakładów Graficznych w sierpniu 1981 roku. Pamięta Pan jak on przebiegał ?</b><br />
<br />
Bogusław Czapliński: - Tak, pamiętam to bardzo dobrze. Nasz zakład strajkował najdłużej. To był nasz wyraz poparcia dla strajków ogólnopolskich. Mieliśmy wsparcie społeczeństwa. Postronni ludzie przynosili nam jedzenie, papierosy i podtrzymywali nas na duchu. Powiesiliśmy też krzyż na ścianie budynku zakładów. Jeśli się nie mylę, było to na cześć młodego chłopaka zamordowanego wcześniej przez komunistów w tamtym rejonie.<br />
<br />
<b>A.C: - O co walczyli opozycjoniści?</b><br />
<br />
B.C: - Opozycja była bardzo podzielona. Skrajni lewicowcy wywodzący się najczęściej z Komitetu Obrony Robotników walczyli o demokrację socjalną, a raczej o władzę sprawowaną w tym systemie. Była to najbardziej pozytywistyczna grupa opozycjonistów. Prawicowcom z szeroko pojętego ruchu solidarnościowego, zależało w szczególności na zmianie systemu gospodarczego na wolnorynkowy. Zdarzali się wśród nich monarchiści i zwolennicy rządów autorytarnych.<br />
<br />
<b>A.C: - Stanisław Michalkiewicz stwierdził, że obecnie mamy do czynienia z „kapitalizmem kompradorskim”, ustrojem polegającym na silnej reglamentacji rynku i wykorzystywaniu przywilejów gospodarczych przez wąską grupę osób działającą wcześniej w systemie komunistycznym.<br />
</b><br />
B.C: - To prawda i dlatego nie jestem zadowolony z przemian dokonanych w naszym kraju. Postanowienia okrągłostołowe dały komunistom ponowny wpływ na władzę, większość PKB jest wypracowywana w tzw. „szarej strefie”, a wszechobecna biurokracja odstrasza potencjalnego przedsiębiorcę, toteż nasza gospodarka nie rozwija się tak jak powinna.<br />
<br />
<b>A.C: - Czy była jakaś szansa na uniknięcie tej sytuacji?<br />
</b><br />
<br />
B.C: - Myślę, że była. Upadła jednak wraz z rządem Jana Olszewskiego i nazywała się dekomunizacja. Teraz na zmiany jest już chyba za późno.<br />
<br />
<b>(rozmawiał Adam Czapliński - działacz Falangi Olsztyn)</b>Falangahttp://www.blogger.com/profile/10753279996315792791noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-8788906436550897637.post-59831992757449766552010-10-10T10:19:00.000-07:002010-10-10T10:19:28.120-07:00Ograniczyć "wolny rynek" !Przez wiele lat w tych polskich środowiskach luźno pojętej prawicy, które uważały siebie za jej ideową część (i w ten sposób podkreślały swą odmienność od skoncentrowanej na bieżącej walce o stołki parlamentarne, coraz bardziej bezideowej „umiarkowanej prawicy” czy też „centroprawicy” – bardziej zasługującej na miano <i>pipi-prawicy</i>) dominowało bezwzględnie przeświadczenie o tożsamości pojęcia prawicy ze zbiorem poglądów ekonomicznych opatrywanych najczęściej pleonazmem „wolny rynek”. Schemat ów nakazywał wierzyć, że każdy prawdziwy prawicowiec musi wyznawać przekonania „wolnorynkowe” bądź „wolnościowe”, natomiast wszelka krytyka lub sprzeciw wobec „wolnego rynku” wychodzić mogą jedynie z lewicy i stanowią przejaw myślenia socjalistycznego. Przeświadczenie to, jako szkodliwe właśnie dla Prawicy, wypada wreszcie wykorzenić. Najbardziej wnikliwą krytykę „wolnego rynku” jako zjawiska ekonomicznego i społecznego, uwzględniającą obszernie jego konsekwencje w sferze polityki i sferze idei, rozwinęli przecież autorzy tzw. kulturowej krytyki kapitalizmu – bez wyjątku zadeklarowani konserwatyści. I mieli ku temu poważne powody. <br />
<br />
Poglądy na ekonomię tak różnych myślicieli, jak: <b>William Wordsworth</b> (1770-1850), <b>Samuel Taylor Coleridge</b> (1772-1834),<b> Robert Southey</b> (1774-1843), <b>Adam Heinrich Müller</b> (1779-1829), <b>Richard Oastler</b> (1789-1861), <b>Thomas Carlyle</b> (1795-1881), <b>Karl Rodbertus-Jagetzow</b> (1805-1875), prof. <b>Frederic Le Play </b>(1806-1882), <b>Karl Marlo</b> (wł. prof. <b>Karl Georg Winkelblech</b>, 1810-1865), <b>John Ruskin</b> (1819-1900), <b>Matthew Arnold</b> (1822-1888), <b>Konstantin Leontjew</b> (1831-1891), markiz <b>René de la Tour du Pin</b> (1834-1924) <b>William Morris</b> (1834-1896), prof. <b>Otto von Gierke </b>(1841-1921), <b>Albert hrabia de Mun</b> (1841-1914), <b>Giovanni Battista hrabia Paganuzzi</b> (1841-1923), prof. <b>Giuseppe Toniolo </b>(1845-1918), prof. <b>Frederic William Maitland </b>(1850-1906), prof. <b>Friedrich Meinecke</b> (1862-1954), prof. <b>Werner Sombart</b> (1863-1941), prof. <b>Leopold Caro</b> (1864-1939), prof. <b>Władysław Leopold Jaworski</b> (1865-1930), prof. <b>Ernst Troeltsch</b> (1865-1923), <b>Walter Rathenau</b> (1867-1922), <b>Charles Maurras</b> (1868-1952), <b>Filippo Meda</b> (1869-1939), <b>Hilaire Belloc</b> (1870-1953), <b>Gilbert Keith Chesterton</b> (1874-1936), prof. <b>Othmar Spann</b> (1878-1950), wczesny ks. <b>Jan Piwowarczyk</b> (1889-1959), prof. <b>Antonio de Oliveira Salazar</b> (1889-1970), <b>Ernst Jünger</b> (1895-1998), <b>Ferdinand Fried</b> (wł. Friedrich Ferdinand Zimmermann, 1898-1967), <b>Adam Doboszyński</b> (1904-1949), dr <b>Giselher Wirsing</b> (1907-1975), prof. <b>Wilhelm Röpke</b> (1899-1966) zadają kłam wyobrażeniu, jakoby w naturze konserwatysty – a jądro Prawicy tworzy właśnie konserwatyzm – leżały kult „wolnego rynku” albo bezkrytyczne poparcie dla kapitalizmu. Brak tu miejsca, by przynajmniej streścić i zestawić ze sobą myśl ekonomiczną tych znamienitych reprezentantów różnorodnych odmian konserwatyzmu, toteż ograniczymy się do wskazania jedynie najważniejszego, źródłowego błędu ideologii „wolnego rynku”, oglądanej z zachowawczego punktu widzenia. Ideologia ta zasadza się na postulacie, iż w sferze gospodarczej człowiekowi powinno być wolno robić wszystko (o ile nie przymusza do niczego innych przemocą). Według (pipi-)prawicowców hołdujących takiej ideologii, postulat „każdemu wolno wszystko” powinien jednak ograniczać się do sfery ekonomicznej, nie dotykać zaś innych sfer rzeczywistości; często pojawia się u nich zbitka „liberalizm w sprawach gospodarczych, konserwatyzm w sprawach obyczajowych”. Ale to fikcja. Kto raz obwieścił regułę „wolno wszystko”, nie może postawić jej granic (bez jej zniesienia). Działalność człowieka w dowolnej dziedzinie życia daje się bowiem zinterpretować jako działalność ekonomiczna, skoro posiada aspekt ekonomiczny i wywołuje określone skutki w sferze gospodarczej. W ten sposób na przykład Kościół katolicki jawi się jako podmiot prowadzący na „rynku idei” działalność ekonomiczną (czy wręcz handlową), a relacje pomiędzy pojedynczym wiernym a Kościołem jako gra rynkowa między konsumentem (klientem) a producentem pewnego dobra – gra, w której już „wolno wszystko”. Kluczowe instytucje kultury okazują się zwykłymi podmiotami rynkowymi lub zwykłymi towarami, jakim nie przysługuje żaden szczególny szacunek ani odmienne zasady traktowania (można z nimi zrobić wszystko). Sfera ekonomiczna pożera całą rzeczywistość (jak w marksizmie). Świat zlewa się w jeden „wolny rynek”, gdzie „wolno wszystko”.<br />
<br />
W rynkowej konkurencji zwycięża to, na co jest większy popyt, czyli to, co jest popularniejsze. Większą popularność zdobywa zaś z reguły to, co gorsze: prymitywne wytwory popkultury, niskie rozrywki, kiepska literatura, telewizyjny kicz i wulgarność, gazetowa demagogia i tak dalej. Wreszcie, nic nie sprzedaje się tak dobrze i nie przynosi takich zysków, jak wszelkie formy nierządu. Na „wolnym rynku”, gdzie „wolno wszystko”, nie ma żadnych obiektywnie wiążących norm postępowania (bo trudno za takie uznać czysto ekonomiczne determinanty zwiększania zysku i zmniejszania strat) – byt jakichkolwiek norm zależy od tego, ilu ludzi uda się ich głosicielom nakłonić do stosowania się do nich, ale wyłącznie za pomocą argumentacji, że się to opłaca. W rezultacie surowe normy będą zawsze niepopularne, z uwagi na niesione przez nie wyrzeczenia, podczas gdy dyrektywy przyzwalające na wszystko, bo pozbawione rygorów moralnych, zawsze znajdą popyt. Wbrew twierdzeniom apologetów „wolnego rynku”, „wolnorynkowa” reguła „wolno wszystko” uniemożliwia w praktyce istnienie jakiejkolwiek twardej etyki, moralności publicznej, dobrych obyczajów czy koncepcji honoru, ponieważ aby istnieć w praktyce, każde z nich musi być wiążące w wymiarze wspólnotowym, tj. na szczeblu całego społeczeństwa, a nie tylko w wymiarze prywatnym, na szczeblu świadomości „jednostki”. Gdy moralność zostaje zepchnięta do sfery prywatnej, właściwie nie ma już moralności. Determinanty ekonomiczne, wskazujące, czy dane działanie się opłaca, nie mówią nic o jego słuszności, godziwości ani prawowitości – a na „wolnym rynku” żadnych innych wskazówek trzymać się nie trzeba, bo można ich dobrowolnie i z wyboru przestrzegać lub nie. Tak oto „wolny rynek”, obejmując kolejne dziedziny życia, zaprowadza w nich indywidualizm, atomizm społeczny, permisywizm, libertynizm, egoizm i hedonizm. Zwolennicy ideologii „wolnościowej” faktycznie postulują przyzwolenie dla tych zjawisk, nawet, jeśli sami twierdzą inaczej. Czynią je bowiem kwestią „wolnego wyboru”, usiłując czasem nieprzekonująco bronić się przed konsekwencjami własnych poglądów zapewnieniem, że na w pełni „wolnym rynku” postawy takie znikną lub ulegną marginalizacji jako nieopłacalne i szkodliwe dla konsumentów. Praktyka pokazuje jednak, że dzieje się inaczej.<br />
<br />
„Wolny rynek” sam w sobie nie niesie więc żadnego dobra (podobnie, jak jego brak). Należy poddać go działaniu czynników korygujących, starać się nałożyć mu wędzidła, ograniczenia o charakterze normatywnym. Najważniejsze z tych wędzideł tworzy etyka chrześcijańska. Powstanie i rozwój instytucji szerzących tradycyjną chrześcijańską etykę ekonomiczną (stowarzyszeń, ośrodków formacji, wydawnictw, duszpasterstw itp.) powinno cieszyć się poparciem władz politycznych, znajdującym wyraz m.in. w przyznawanych im przywilejach prawnych (jednak nie w postaci, wywierających korumpujący wpływ, dotacji finansowych z podatków). <br />
<br />
Kolejne ważne wędzidło stanowi tradycja. Kluczowe wydaje się wypracowanie silnej społecznej dezaprobaty dla rozwijania form działalności gospodarczej lub ubijania interesów godzących w tożsamość wspólnoty, których beneficjenci muszą być traktowani jak wyrzutkowie i poddawani ostracyzmowi.<br />
<br />
Odbudowy wymaga ponadto rzemieślniczy etos stanowy wraz z tradycjami poszczególnych zawodów – jakich resztki wegetują współcześnie pod postacią różnych koncepcji „etyki zawodowej”. Koniecznością wydaje się powolne wypracowanie analogicznych fundamentów normatywnych dla nowych profesji, tak, aby docelowo działalność gospodarczą przedstawicieli każdego zawodu miarkowały właściwe dla niego zwyczaje i normy, tworzące jego specyficzny, a przy tym nie oderwany od religii etos. Wszystko to każe stworzyć prawne ramy dla rozbudowy samorządów zawodowych – organów powołanych również do strzeżenia etosu zawodowego, egzekwowania go i karania jego naruszeń.<br />
<br />
„Wolny rynek” musi w końcu ograniczyć honor zawodowy, oparty na ideale rzetelności, stawiającym jakość wytwarzanego towaru ponad maksymalizacją obrotu. W imię tegoż honoru trzeba wytępić, poprzez ośmieszanie i stygmatyzowanie, anglosaski model kupiectwa, oparty na ideale obrotności, na wyrachowanym sprycie i dążeniu do bezwarunkowej maksymalizacji zysku. Amerykański reakcjonista <b>Richard Weaver</b> (1910-1963) trafnie zauważył: „(…)<i> zanik ideału heroicznego zawsze połączony jest ze wzrostem komercjalizmu. Zachodzi tutaj relacja przyczynowo-skutkowa, ponieważ człowiek związany z handlem jest z natury rzeczy relatywistą; jego umysł stale zajmuje się zmiennymi wartościami na rynku i nie ma dlań pewniejszej drogi upadku niż dogmatyzowanie i moralizowanie na temat rzeczy. ››Biznes i uczucie nigdy się nie mieszają‹‹ – to dewiza najwyższej wagi. Wyjaśnia ona skłonność wszystkich społeczeństw organicznych do wykluczania kupca z wpływowych pozycji i pozbawiania go prestiżu; na tej podstawie oparta jest zapewne ostra krytyka drobnych handlarzy w ››Prawach‹‹ Platona. Empiryczny charakter brytyjskiej filozofii nie pozostaje bez związku z komercyjnymi zwyczajami tego wielkiego kupieckiego narodu.</i>”* Słowem, „wolny rynek” należy ująć w karby etosu pracy, w którym przywrócone zostanie pojęcie pracy jako czynności heroicznej, przenikniętej idealizmem, nie zaś czynności wyrachowanej. Nadanie pracy znamion „<i>obrzędu o godności niemal religijnej</i>”, zgodnie z postulatem narodowego mesjanisty <b>Jerzego Brauna</b> (1901-1975), będzie milowym krokiem ku odbudowie społeczeństwa tradycyjnego (organicznego).<br />
<br />
Chrześcijańska etyka ekonomiczna, tradycja, zwyczaje, etos zawodowy, honor, mistyka pracy – oto, co powinno ograniczać „wolny rynek” i porządkować zachodzące na nim zjawiska. Nie należy ich natomiast regulować za pomocą mnożenia aktów prawa pozytywnego, które wiedzie w kierunku etatystycznego i socjalistycznego modelu gospodarki, właściwego zdegenerowanym („wysokorozwiniętym”) społeczeństwom nowoczesnym, obcego natomiast społeczeństwom tradycyjnym. Celem Kontrrewolucji jest gospodarczy organizm, a nie (etatystyczny) mechanizm ani (liberalny, libertariański) chaos.<br />
<br />
Adam Danek<br />
<br />
* Przeł. Barbara Bubula.Falangahttp://www.blogger.com/profile/10753279996315792791noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-8788906436550897637.post-88080890612942267272010-10-05T13:42:00.000-07:002010-10-05T13:47:34.620-07:00Erotyczny idealizm. Miłość i erotyzm w perspektywie tradycjonalizmu integralnego Aleksandra Dugina i Juliusza Evoli<i>Romantyzm jest platonizmem egzystencjalnym, a nie próżną tęsknotą za pretensjonalnymi przygodami.</i><br />
<br />
(Mikołaj Gomez Davila)<br />
<br />
<br />
<b>Eros w epoce Kali-jugi<br />
</b><br />
<br />
<i>Miłości nie ma.</i><br />
<br />
(z filmu „<i>Miś</i>”)<br />
<br />
<br />
Współczesne pojmowanie erotyzmu wyrasta z założeń materialistycznych. Właściwe jest profanicznym społeczeństwom mieszczańskim. Sytuowane jest przez nie w sferze tak zwanych „podstawowych potrzeb człowieka”, zaraz obok jedzenia, picia, zarabiania pieniędzy. Tak właśnie zaklasyfikował „potrzeby seksualne” amerykański psycholog Abraham Maslow (1908-1970), umieszczając je wśród najbardziej przyziemnych i prozaicznych. Idzie z tym w parze niezwykłe upowszechnienie wszelakich odniesień do sfery seksualnej, wykorzystywanych szeroko w reklamie, filmie, języku potocznym. Rosyjski tradycjonalista integralny Aleksander Dugin (ur. 1962 r.) zauważa, że w ustrojach demoliberalnych seksualność, postrzegana wyłącznie przez pryzmat anatomiczno-hedonistyczny, zyskała rangę czynnika wyjaśniającego niemal wszystkie wyższego rzędu odniesienia człowieka, czy to do religii, czy do ideologii, czy do kultury. Współczesny panseksualizm przypomina pod tym względem ideologię marksistowską, w myśl założeń której, posiadanie lub nieposiadanie dostępu do środków produkcji miało determinować sposób myślenia człowieka1 Cała złożoność ludzkiego życia odczytywana jest jako rezultat, „pożądania”, „<i>libido</i>”, „kompleksów seksualnych”, „frustracji”, „erotycznego nieusatysfakcjonowania”.<br />
<br />
Jest to jeden z wymiarów ideologii demoliberalnej, przyjmującej postać „erotycznego materializmu”. Dla panseksualnych erotycznych materialistów „stosunki łóżkowe” mają takie samo znaczenie, jak dla materialistów chowu marksistowskiego miały „stosunki klasowe”. Nieprzypadkowo, w Stanach Zjednoczonych - kraju, z którego demoliberalizm wylewa się obecnie na cały świat, tak wielką rolę odgrywa panseksualna freudowska psychoanaliza, doszukująca się w każdym ludzkim zachowaniu nieuświadamianego podłoża erotycznego. Dla erotycznych materialistów niezrozumiałe są i moralność seksualna, i seksualna abstynencja, i namiętność, i asceza. Namiętność jest groźna, gdyż cechuje typy heroiczne, pojawienie się których, prowadzi niechybnie do tak groźnych w oczach demoliberałów „faszyzmu” i „dyktatury”. Asceza nie mieści się w granicach pojmowania <i>homo oeconomicus</i> i w logice funkcjonowania „globalnego rynku”. Ujęcie erotyzmu w ramy moralności jest sprzeczne z „prawami człowieka”, powoduje „wykluczenie” i „napiętnowanie” wszystkich tych, którzy z powodu swej słabości, wykraczają poza owe ramy. W „rozwiniętych społeczeństwach kapitalistycznych” seks stał się jednym z wielu oferowanych na rynku towarów i usług. Stał się „globalną walutą”, wspólnym dla całego rodzaju ludzkiego środkiem wymiany w nowoczesnym „społeczeństwie kontraktowym”. Dotyczy to nie tylko zdecydowanie przesadnie nagłaśnianych przez środowiska lewackie przypadków sutenerstwa i prostytucji, lecz także współczesnej postaci małżeństwa, postrzeganego nie jako wzajemna służba małżonków, lecz jako rozwiązywalna, warunkowa umowa, którą w każdej chwili można zerwać.<br />
<br />
Demokratyzacja erotyki nie doprowadziła bynajmniej do sublimacji doznań i do jej większego wyrafinowania. Dobrym przykładem jest tu ufundowane na demoliberaliźmie społeczeństwo amerykańskie. Stosownie do badań przeprowadzonych w latach 50-tych XX wieku, siedemdziesiąt pięć procent Amerykanek wykazywało erotyczne zobojętnienie, zaś ich „<i>libido</i>” znajdowało ujście w ekshibicjonistycznym narcyźmie, kulcie zdrowia i siły w sterylnym, aseksualnym wydaniu2 "<i>Amerykanki charakteryzują się niebywałym chłodem uczuć i materializmem. Mężczyzna, który „wiąże się” z którąś z nich, zobowiązuje się do jej utrzymania. </i>(...) <i>W przypadku rozwodów amerykańskie prawo zdecydowanie faworyzuje kobiety. Dlatego chętnie występują one o rozwód, gdy tylko dostrzegną perspektywę większego zysku. Często zdarza się, że planująca zamążpójście kobieta jest już „zaręczona” z następnym przyszłym mężem, którego ma zamiar poślubić po intratnym rozwodzie z poprzednim</i>"3 Formalistyczny i materialistyczny, przesiąknięty seksualną obsesją amerykański protestantyzm, zwrócił się przeciwko przyrodzonej naturze kobiety, szczególnie przeciw jej stronie erotycznej, co w dłuższej perspektywie spowodowało „seksualną rewolucję”, ściągającą amerykańskie masy w bagno „szybkiego i taniego” seksu. Odnosząc się do anglosaskiego protestantyzmu i nurtów nim zainspirowanych Aleksander Dugin pisze: „<i>Profanizacja erotyki, seksu – to nie tylko oddzielenie fundamentalnego pożądania od sfery wertykalnej, to także wyjałowienie z samego impulsu erotycznego. Obracając erotykę w towar, modę, motywację społeczną itd. profani zabijają jej istotę. Stąd bierze się wciąż wzrastająca rola „mentalnej i wizualnej erotyki” we współczesnej cywilizacji – utraciwszy jakość, ludzie starają się zapełnić ten brak ilością, dobieraniem sobie kolejnych wariantów, przekraczaniem tabu. Nic z tego nie może jednak zapobiec śmierci Miłości – jest jej coraz mniej i mniej; także uczuciowy żar staje się wyrównanym ciepłym tleniem się, zaś cielesny poryw zamienia się w uśrednione, erotyczne przywyknięcie. Rewolucja seksualna była przypływem rozpaczy. Po niej przyszła stabilna moda na aseksualizm. Wyrodzenie się erotyki niezwykle cieszy moralizatorów: Miłość – ich główny wróg od czasu Stworzenia – dyskredytowana, poddana entropii, profanizowana i obrócona w groteskową niemoc. W swej walce przeciw „zwierzęcemu” w człowieku moralizatorzy stworzyli automat, „nakryty grobowiec”, homo rationalis, maszynę, pozbawioną tajemnego ognia. Skrajny cynizm – nazywać to wyrodzenie triumfem etyki chrześcijańskiej (jak robią to protestanci, czempioni pseudochrześcijańskiego moralizatorstwa)</i>4.<br />
<br />
Świat demoliberalny to świat, w którym kobiety i mężczyźni obdarci zostali z przyrodzonej im natury. Po zniesieniu systemu kastowego i oparciu stosunków społecznych na zasadzie ochrony indywidualnej „godności” i „praw” zindywidualizowanych i zarazem poddanych egalitarnemu ujednoliceniu jednostek, nie jest już dłużej możliwe istnienie właściwych odniesień pomiędzy płciami. Feministyczna rewolta przeciwko kobiecości „<i>szła śladem emancypacji niewolników i gloryfikowała ludzi bez własnej kasty i bez tradycji, pariasów</i>”5 Jednak „<i>Tak zwany feminizm, nie był w stanie wynaleźć dla kobiet innej natury, niż poprzez imitowanie męskiej natury, tak więc kobiece „postulaty”ukrywają fundamentalny brak zaufania do samej siebie i niezdolność do bycia i funkcjonowania jako prawdziwa kobieta, nie zaś jako mężczyzna. Stosownie do tego nieporozumienia, współczesna kobieta uznała swa tradycyjną rolę za niedowartościowującą ją i nie chciała być już dłużej uznawana „tylko za kobietę</i>”6. Zniszczenie zarówno kobiecej jak i męskiej natury w tyglu demokratycznego społeczeństwa mieszczańskiego spowodowało uwiąd naturalnych przymiotów i wrażliwości właściwych konkretnym płciom. Mężczyzna świata demoliberalnego, nie jest już dłużej „<i>prawdziwym mężczyzną, lecz marionetką zestandaryzowanego i zracjonalizowanego społeczeństwa, które nie zna już dłużej nic, co jest rzeczywiście różnicujące i nadające jakość.</i>”7 Rywalizująca z nim w męskości kobieta to <i>la garçonne</i>; przejmująca cechy typowo męskie, szukająca sposobów realizowania się na sposób męski, niezdolna do wzniesienia się ponad swą przyziemność, do dokonania <i>élan</i> ponad samą siebie.<br />
<br />
W tradycyjnej kulturze europejskiej kobiecie takiej towarzyszyła śmierć. Niezdolna odpowiedzieć na miłość, stawała się przyczyną śmierci zakochanych w niej mężczyzn, sama również ginąc. W koncepcji włoskiego humanisty Marsilio Ficino (1433-1499) ludzką duszę wypełniała eteryczna substancja zwana pneumą, której utrzymanie w równowadze warunkowało porozumienie duszy – zasady życia i siedziby rozumu, oraz ciała pozwalającego poznawać otaczającą rzeczywistość za pomocą zmysłów. Dostając się do układu psychicznego człowieka, wyobrażenie ukochanej osoby – w przypadku niespełnienia miłości – mogło spowodować zaburzenie w funkcjonowaniu pneumy, nieodwracalną chorobę wyobraźni, wreszcie zaś zapomnienie o funkcjach życiowych i śmierć z wycieńczenia. Na obrazie Sandro Botticellego (1445-1510) <i>Nastagio degli Onesti</i> (epizod pierwszy) widzimy nagą dziewczynę rozszarpywaną przez psy. Jest to scena z historii opowiedzianej przez Giovanniego Boccaccio (1313-1375) w jego zbiorze <i>Il Decameron</i>. Obrazuje los tych, którzy niezdolni są odpowiedzieć na szczerą miłość. Los dziewczyny to <i>contrapasso</i> (odwet) za los chorych z miłości. W tym przypadku, motywy śmierci z powodu miłości i okrutnej kary za odrzucenie miłości, nie były wyłącznie sentymentalną egzaltacją, mając głębsze, ezoteryczne znaczenie. Nieprzypadkowo „okrutne łowy” stały się jednym z epizodów najsłynniejszego i zarazem jednego z najbardziej zagadkowych XV-wiecznych utworów ezoterycznych, czyli napisanej przez dominikanina Francesco Colonnę (1433-1527) <i>Hypnerotomachia Poliphili</i>.<br />
<br />
Evola widzi przyczyny śmierci Miłości w zaniku zróżnicowania ludzi. Wzajemne przyciąganie zachodzi pomiędzy przeciwnymi sobie biegunami. Jego koniecznymi elementami są więc „męscy” mężczyźni i „kobiece” kobiety. Cóż może jednak pojawić się pomiędzy zmiksowanymi bytami o bliżej nieokreślonej naturze duchowej, bytami które w swym duchowym upadku nie są już ani kobietami, ani mężczyznami, bądź też są zmaskulinizowanymi kobietami lub sfeminizowanymi mężczyznami, którzy twierdzą, że osiągnęli pełną satysfakcję seksualną, podczas gdy w rzeczywistości, poddali się jedynie regresowi ? Cóż może się pojawić pomiędzy tymi, dla których <i>coitus</i> zredukowany został do wymiaru fizjologicznego lub emocjonalnego ? W społeczeństwie, w którym nie ma hierarchii, które nie rozumie etycznej treści figur ascety i wojownika, w którym dłonie ostatnich arystokratów zdają się lepiej pasować do trzymania rakiety tenisowej i kieliszka z koktajlem niż miecza lub berła, w społeczeństwie, w którym uosobieniem męskości i społecznym punktem odniesienia są metroseksualny fircyk w różowym sweterku, prostytuujący się przed kamerą aktor, wiecznie spocony bankier-groszorób, poseł – sejmowy safanduła z brudem za paznokciami, owinięty w zdający się być dla niego <i>contre-nature</i>, źle dobrany garnitur - jednym słowem w społeczeństwie mieszczańskim i demokratycznym, na którego powierzchnie wypłynęła szumowina burżuazji, nie może być miejsca dla erotyzmu. Erotyzm karmi się bowiem moralną dyscypliną, „<i>rzeczywiste życie seksualne, o wiele bardziej obfite, gorętsze i bogatsze jest tam, gdzie rządzą srogie normy moralne, gdzie seks pojawia się tylko w specjalnie wyznaczonych dla niego ramach kulturowo-społecznych, nie sięgając do innych sfer życia człowieka, jak ma to miejsce w świecie liberalnym.</i>”8<br />
<br />
W perspektywie erotycznego materializmu, seksualność panuje nad człowiekiem jako przejaw jego cielesnej natury, jako wyrażenie jego głęboko osadzonego, instynktownego pragnienia rozkoszy. Według rzeczników zachodniego, liberalnego i ateistycznego materializmu, nieustanna pogoń za rozkoszą miałaby być podstawowym rysem ludzkiej natury. Seksualność miałaby dostarczać objaśnienia najróżniejszych fenomenów kulturowych, czy wręcz samego człowieczeństwa w ogóle. Przekonania takie zawsze towarzyszyły postawom profańskim i sceptycznym, niezależnie od czasu pojawienia się i kultury, swój szczytowy i wszechogarniający wyraz znalazły jednak w psychoanalizie i współczesnym, zachodnim „seksocentryźmie”.<br />
<br />
<br />
<b>Symbolika i metafizyka erotyzmu<br />
</b><br />
<i>Bele amie, si est de nus:<br />
Ne vous sans mei, ne jos sans vu</i><br />
<br />
(Maria z Francji)<br />
<br />
<br />
Dla ludzi Tradycji, temu co materialne, nadaje sens odniesienie do tego, co duchowe, tak więc odniesienie „ku górze”. Każda myśl i każda rzecz ocenienia jest ze względu na jej usytuowanie i jej rolę w prowadzeniu człowieka „ku górze”, ku samoświadomości i transcendencji. Ziemia jest tu symbolem pierwiastka żeńskiego, dającego życie, zapewniającego bezpieczeństwo i opiekę. Zasadę męską symbolizuje natomiast niebo, przy pomocy deszczu i słońca czyniące ziemię płodną. Dla ludzi Tradycji zatem, erotyka to symbol, misterium, za którymi kryje się głębsze, ontologiczne znaczenie. Zrozumieć, rozszyfrować i realizować ten symbolizm jest zadaniem człowieka. Seks to rytuał, w którym ujawnia się natura i porządek rzeczy. W świecie Tradycji, erotyka stanowi odbicie ukrytej, głębokiej doktryny ontologicznej, fundującej wszystkie kultury sakralne. I właśnie jako doktrynę, naukę, jako objawienie wyższego porządku rzeczy, ludzie Tradycji odczytywali ten tajemny impuls, który przez wieki obracał płomienną energię mężczyzny ku niewieście, zaś niewiastę skłaniał do oddania się mężczyźnie. Seks zajmuje tu centralne miejsce, nie z powodu tego, że z podświadomości włada człowiekiem przy pomocy instynktów, lecz ponieważ związany jest z duchowym porządkiem rzeczy, możliwym do odczytania przez człowieka między innymi w erotyźmie. W sakralnym świecie Tradycji, istotą seksu nie jest technika, lecz jego ontologia i symbolika. Juliusz Evola pisze: „<i>w tradycyjnym widzeniu świata, rzeczy realnie istniejące korespondowały z symbolami, zaś działania z rytami; to, co wyłania się z tych korespondencji, to zasady rozumienia symboliki płci i regulowania relacji, które powinny być ustanowione pomiędzy mężczyznami a kobietami w każdej, normalnej cywilizacji.</i>”9<br />
<br />
Według Evoli zasady męska i żeńska są wobec siebie opozycyjne, jednak w procesie twórczej formacji, będącej w opinii tego myśliciela „duszą świata tradycyjnego”, ulegają przekształceniu w elementy większej całości, w obrębie której zachowują swoje specyficzne funkcje. Zasada męska reprezentuje pełnię i kompletność, żeńska zaś dążenie do kompletności. „Ruchoma” zasada żeńska , która pozostawiona samej sobie, jest ograniczana przez swą „odśrodkową” i „ulotną” naturę, znajduje oparcie w męskiej, nieruchomej zasadzie, która jest granicą dla jej nerwowej ruchliwości. Dochodzi do syntezy w pozytywnym sensie, gdyż do zasady żeńskiej przenika stabilność zasady męskiej, dzięki czemu wszystkie możliwości tej drugiej ulegają ścisłej transfiguracji. Podobnie jak w przypadku mężczyzn, tak również u kobiet przekroczenie ograniczeń własnej natury możliwe jest poprzez heroizm „aktywny” lub heroizm „pasywny”, poprzez akt absolutnej afirmacji lub akt absolutnego poświęcenia, symbolizowanych odpowiednio przez figury wojownika i ascety. Realizowane drogą czystości, w sensie absolutnego oddania, drogi te wiodą ku samoświadomości i wzniesieniu się ku „życiu, które jest poza życiem”. Stosownie do zróżnicowanych płaszczyzn egzystencji, tradycyjnym prawem dotyczącym płci była redukcja w kobiecie wszystkiego, co męskie, zaś w mężczyźnie, wszystkiego, co kobiece. Celem było realizowanie archetypów „absolutnego mężczyzny” i „absolutnej kobiety”. „<i>Wiemy, że każda tradycyjna cywilizacja ufundowana jest na woli uporządkowania i nadania „formy”, oraz że tradycyjne prawo nie jest ukierunkowane na to, co jest nieścisłe, egalitarne i niezdefiniowane, albo ujmując to inaczej, ku temu, co jest bezosobową mieszanką, której różne części są do siebie podobne w sposób bezładny i na podobieństwo atomów, ale raczej dąży by części te były samymi sobą i uzewnętrzniały swoją partykularną naturę. Tak więc, w odniesieniu do płci, mężczyzna i kobieta są dwoma odrębnymi typami; ci, którzy urodzili się jako mężczyźni, muszą realizować się jako mężczyźni, podczas gdy urodzeni jako kobiety, muszą realizować się jako kobiety, przezwyciężając jakąkolwiek mieszaninę i nieścisłość powołania. Nawet stosownie do swego powołania nadprzyrodzonego, płcie muszą mieć wyznaczone swoje odrębne drogi, które nie mogą być zamienione, bez obrócenia ich w wewnętrznie sprzeczne i nieorganiczne sposoby bycia</i>”10.<br />
<br />
Etymologia słowa „seks” wskazuje na „rozdział”, „diadę”, „połowę”. Oznacza to, że postulatem erotyki jest uczestniczenie w akcie seksualnym Dwóch zasad, nie zaś jednej, trzech lub większej liczby. O utworzeniu pierwszej Diady czytamy w biblijnej Księdze Rodzaju, którą rozpoczyna zdanie, że „<i>Bóg stworzył niebo i ziemię</i>” (Rdz. 1.1). Stworzenie oznaczało więc powstanie Pary, nie zaś jednostki lub grupy. Od tego faktu bierze swój początek późniejszy ontologiczny dualizm; ziemię oświetlają słońce i księżyc, doba dzieli się na dzień i noc, rajskie drzewo Poznania rodziło owoce dobra i zła, Bóg stworzył człowieka w osobach dwóch, odmiennych płci - „<i>stworzył mężczyznę i niewiastę</i>” (Rdz. 1.27.3). Pismo święte uczy nas więc, że diadyczny charakter świata bierze się z decyzji Stwórcy, który strukturę Stworzenia oparł na dwóch „połowach”, archetypem których są niebo i ziemia.<br />
<br />
W tradycji hinduistycznej dualizm znany jest pod postacią rozróżnienia na męską, kompletną zasadę „<i>purusza</i>” (sans. <i>पुरुष</i>) oraz żeńską zasadę „<i>pakrti</i>” (sans. <i>प्रकृति</i>), z których każda spełnia właściwe sobie role. Podobnie w kulturze chińskiej znane jest rozróżnienie na wzajemnie dopełniające się zasady <i>jang</i> i <i>jin</i>, z których pierwsza reprezentuje odpowiednio słońce, niebo i pierwiastek męski, zaś druga, księżyc, noc, ziemię i pierwiastek żeński. Pryncypia te są współzależne, manifestacja bowiem wymaga wcześniejszego „rozpołowienia” na podmiot manifestujący się i podmiot, wobec którego dochodzi do manifestacji. Rozdzielenie zachodzi więc na podmiot aktywny i podmiot pasywny, na niebo i ziemię, zasadę męską i zasadę żeńską. „<i>W związku z tym, kobieta mogła tradycyjnie uczestniczyć w świętym porządku hierarchicznym tylko na pośrednią modłę, poprzez jej relację z mężczyzną.</i>”11 Kobieca duchowość ma charakter chtoniczny, nie stanowiąc alternatywnej wobec męskiej drogi duchowej, lecz będąc afirmacją kobiecej <i>dharmy</i> (sans. <i>धर्म</i>), jako zupełnej eliminacji jakiegokolwiek elementu osobowego, co też otwiera drogę dla przekazywania przez kobiety głosu wyroczni lub głosu Boga, czym w dużej mierze tłumaczyć należy znane w różnych kulturach mistycyzm kobiecy lub uczestnictwo kobiet w stanie duchownym.<br />
<br />
Opisane tu „rozpołowienie”, a zatem również płeć, jest więc warunkiem niezbędnym wszelkiego Pojawiania się, Tworzenia, wszelkiej Manifestacji. Także na odwrót; wszelkie Pojawienie się ma za swą przyczynę istnienie Diady. Problem seksu związany jest zatem z fundamentalnymi podstawami ontologii, jest problemem duchowym i metafizycznym, zaś jego ujęcie i ustosunkowanie się do niego, powinny obejmować bytową stronę rzeczywistości. Erotyzm – magiczna skłonność człowieka, jego niesłabnący niepokój, niecichnący impuls, po spirali sensu swego sakralnego znaczenia prowadzi człowieka ku fundamentalnym archetypom, kształtującym rzeczywistość w jej najgłębszych aspektach. „<i>W swych zwykłych i codziennych doświadczeniach, w swym organicznym i „naturalnym” życiu, człowiek uczestniczy w zadziwiającym dziele Tworzenia, w pierwotnym dramacie powstania Diady, gdzie Niebo Ducha w zdumiewający sposób spotyka się z Matką-Ziemią, jako z czymś odmiennym niż ono samo, zaś czarna Ziemia z pełnym zachwytu przerażeniem spogląda na absolutny błękit zimnej, niebieskiej sfery. Mężczyzna i Kobieta, oderwani od siebie i rozdzieleni zagadkową decyzją, w każdym mgnieniu chwili pragną siebie nawzajem, wskrzeszając ontologiczne związki pierwotnego, przedludzkiego świata metafizycznego, na którym widoczna była jeszcze pieczęć Stwórcy.</i>”12<br />
<br />
Eseista i zwolennik Zjednoczonej Europy, Dionizy de Rougemont (1906-1985) jednym z głównych tematów swojej książki <i>Mity o miłości</i>13 czyni opowieść o Tristanie i Izoldzie, zwracając uwagę na obecną w niej, a fundamentalną dla kultury europejskiej, ideę miłości nieszczęśliwej. Najwyższe napięcie erotyzm uzyskuje w wymiarze tragedii, w rozdzieleniu „połówek” decydujących pozostać w oddali od siebie nawzajem. Ten tragiczny rys kultur ufundowanych na Tradycji niepojęty jest dla „erotycznych materialistów” takich jak Amerykanie – akolici profanicznej „nowoczesności”, w której dramatyczne drżenie życia ulega wyciszeniu w pozbawionej głębszych odniesień, aseptycznej, wegetacji. Tristan i Izolda, przez trzy lata szczęśliwie żyją ze sobą, mieszkając w lesie; <i>Aspre vie meinent et dure</i>/<i>Tant s’entraiment de bone amor</i>/<i>L’uns por l’autre ne sent dolor</i>. Pomimo tego jednak, decydują się następnie rozstać, choć żadne nie przestaje miłować drugiego. Izolda wraca do króla Marka, Tristan odjeżdża w dalekie kraje. Połączą się dopiero po drugiej stronie śmierci, kiedy głóg wyrosły na grobie Tristana zanurzy się w grobie Izold Jasnowłosej.<br />
<br />
<br />
<b>Eschatologiczny sens erotyzmu</b><br />
<br />
<br />
<i>Isot ma drue, Isot m’amie<br />
En vos ma mort, en vos ma vie !</i><br />
<br />
(Gotfryd ze Strasburga)<br />
<br />
<br />
Wyjaśnienie tej z pozoru absurdalnej decyzji o dobrowolnym i świadomym rozstaniu naprowadza nas na tajemne tło sakralnego seksu, który nie może zadowolić się tymczasowym i fragmentarycznym obcowaniem dwojga kochanków, lecz domaga się „eteryzacji”, absolutyzacji w małżeństwie, które winno polegać na zupełniej nierozdzielności małżonków, <i>stających się jednym ciałem</i>. Nierozdzielność taka nie jest jednak możliwa, nie tylko ze względu na fizjologiczne cechy ludzkiego organizmu, lecz również ze względu na samą strukturę wszechświata, składającego się wszak z par życia-śmierci, dnia-nocy, wierzchu-spodu itd. Ziemska miłość skazana jest na katastrofę, co nadaje jej tragicznego charakteru. Już od pierwszego pojawienia się uczucia, podlega ono prawom Wielkiej Diady, nieubłaganie rozdzielającej kosmiczne pary. Tragizm ten widzimy na przykład na obrazie <i>Tod und Frau</i> niemieckiego malarza renesansowego Hansa Baldunga (1485-1545), na którym naga kobieta z twarzą wykrzywioną przestrachem, całowana jest przez symbolizującego śmierć kościotrupa. Miłość i śmierć splecione w nierozerwalnym uścisku tańczą swój szaleńczy taniec.<br />
<br />
Miłość niesie w sobie metafizyczny tragizm, ukrytą chęć odwrócenia nieodwracalnego porządku świata, który kochankowie woleliby widzieć jako oparty na zasadach innych, niż prawa Wielkiej Diady. Rozwinięta w Średniowieczu, heretycka, inspirowana gnostycyzmem, mistyka francuskich trubadurów i niemieckich minnesingerów, kazała im rozszyfrowywać słowo „<i>amor</i>” jako „<i>a-mors</i>”, czyli „<i>nie-śmierć</i>”. Miłość była centralnym elementem ich ezoterycznej doktryny, ich <i>passion du réel</i>, ostateczną ontologiczną tęsknotą za światem sprzed Stworzenia, sprzed powstania Wielkiej Diady, który to fakt uważali oni za zburzenie pierwotnej Jedności, harmonii, pełni. Śmierć nie jest więc końcem Tworzenia, lecz towarzyszy mu od samego początku. Trubadurzy w swych erotycznych pieśniach i rytuałach przekazywali zaszyfrowaną doktrynę, iżby egzaltacja miłosna miała pozwolić przezwyciężyć śmiertelną fatalność Wielkiej Diady i dosięgnąć obszarów rzeczywistości niepodlegających władzy śmierci.<br />
<br />
Okrzykiem rycerzy średniowiecznego zakonu Templariuszy było “<i>Vive Dieu Saint-Amour !</i>”. Wykrzyknienie to odsyła nas do słów apostoła Jana z <i>Nowego Testamentu</i>, gdzie zapisano wypowiedziane przez niego zdanie, że „<i>Bóg jest miłością</i>”. Wyraża się w nim szczególny patos chrześcijaństwa, ekstremalne i bezkompromisowe pragnienie ducha, by wypełnić posłanie apostoła Pawła. Ów zaś, pisząc w <i>Liście do Galatów</i> „<i>nie ma już mężczyzny ani kobiety</i>” miał na myśli transcendentny, niestworzony i stojący ponad Stworzeniem świat, gdzie przezwyciężone zostają zasady Stworzenia, zasady Wielkiej Diady. Apostoł mówił o przejściu rządów prawa, tak więc o „przezwyciężeniu stworzonego”, przezwyciężeniu, które dokonało się wraz z nadejściem niestworzonego, choć zrodzonego Syna, który zwyciężył Śmierć i który jest Miłością. W Ewangelii znaleźć możemy słowa „<i>niebo i ziemia przeminą, słowa moje pozostaną na wieki</i>”. Tak właśnie przeminęli Tristan i Izolda, symbole męskiej zasady Nieba i żeńskiej zasady Ziemi. Pozostała jedynie ich Miłość, na wieki żyjąca po drugiej stronie śmierci. Tak oto właśnie, paradoksalną koleją rzeczy, śmierć otwiera drogę ku Nieśmiertelności.<br />
<br />
Tajemne splecenie Amora i Tanatosa, Miłości i Śmierci, oczekiwania i tęsknoty, wypełnia serca ludzi pragnieniem Jedności, osiągnięcia Niemożliwego. Nie sposób ugasić tego niepokojącego popędu ani drogą rozpusty, ani abstynencji. Jest to tęsknota za transcendentnym małżeństwem, magicznymi zaślubinami po tej stronie rzeczywistości. Podobnie, w opowieściach o Księciu z Bajki i o Pięknej Damie ożywają najgłębsze, najbardziej archaiczne archetypy, obecne w każdym człowieku, niezależnie od jego wieku i od okresu historycznego, w którym żyje. Poszukiwanie Pięknej Damy daje skryte życiowe impulsy każdemu mężczyźnie, oczekiwanie na Księcia z Bajki to wewnętrzny dramat życia każdej kobiety. Małżeństwo znajduje się w centrum symboliki chrześcijańskiej. Zaślubiny Baranka łączy się z okresem Sądu Ostatecznego, z Końcem Świata. Chrześcijaństwo, jako religia eschatologiczna, naucza o nadchodzącym Końcu Świata. Jego zapowiedzią było pierwsze przyjście Jezusa. Wówczas to, co niemożliwe w świecie podlegającym prawu Diady, stanie się możliwe dzięki przeobrażającej mocy Łaski. Zanim tak się stanie, nadejść jednak musi próba Antychrysta, apostazja i odstępstwo, po których pełnia Łaski objawi się całemu światu. Obietnica objawiona nielicznym, stanie się wtedy widoczna dla wszystkich. Koniec Świata, koniec Stworzenia, będzie końcem rozdzielenia, rodzącego ontologiczną i metafizyczną tęsknotę za Ukochanym. Według Aleksandra Dugina, w tym właśnie tkwi najgłębszy, rewolucyjny sens chrześcijańskiego objawienia Miłości. Świat i Miłość nie są ze sobą zgodne. Świat, oparty na prawie Diady zabija Miłość, hamuje ją, poniża. Może istnieć albo świat, albo Miłość. Jeśli zaś świat morduje Miłość, to pewnego dnia Miłość weźmie odwet i zniszczy świat.<br />
<br />
W jednym z dzieł tajemniczego14 alchemika o pseudonimie Fulcanelli znajdujemy informację, o popularnej wśród celtyckich wojowników przechwałce, iż nie boją się oni niczego, z wyjątkiem tego, że pewnego dnia niebo spadnie im na głowy. Innymi słowy, świat będzie istniał dopóty, dopóki nie ulegnie odwróceniu opisane w <i>Księdze Rodzaju</i> rozpołowienie Nieba i Ziemi. „<i>W czasach Końca Świata przestaną one być dwoma. Niebo i Ziemia zamkną się w nierozerwalnych objęciach, umierając jako „stare niebo” i jako „stara ziemia”, lecz zmartwychwstając w duchownym świecie transcendentnego Małżeństwa. Męcząca, nieugaszona miłość Ziemi do Nieba, zaś Nieba do Ziemi, którymi te pradawne Zasady pałają do siebie na przeciągu tak długich cyklów, zerwą czar początkowego nakazu i zleją się w namiętnych objęciach.<br />
<br />
<br />
Świat się kończy.<br />
Miłość się zaczyna</i>”15<br />
<br />
<br />
<br />
<b>Ostatnia rewolucja</b><br />
<br />
<i>Amor vincit omnia<br />
</i><br />
(Wergiliusz)<br />
<br />
<br />
Zwycięstwo erotycznego materializmu na Zachodzie już się dokonało. Templariusze i gnostycy miłości zostali dawno temu rozgromieni. <i>Fedeli d’Amore</i> zniknęli w czeluściach historii. O Bogu nikt nie pamięta. Seks przeniósł się do świata wirtualnego, lub został poddany skrajnej wulgaryzacji. „Romantyczkami” nazywają się wewnętrznie zbutwiałe nastoletnie ladacznice z wielkomiejskich rodzin inteligenckich, które w wieku piętnastu lat i później oddawały się byle jak i byle komu. Miłość unurzano w rynsztoku. Sakralność wygnana została na peryferia „cywilizowanego” świata, do „zacofanego” i „barbarzyńskiego” Południa. Nikt już nie szuka Świętego Graala – dawnych rycerzy zastąpiły salonowe wykwintnisie i wymoczki w różowych sweterkach „od Ralpha Laurena”. Niebo i Ziemia zatraciły wiążące ich wzajemnie przez tysiąclecia magiczne uczucie. Niebo zamknęło się w błękicie swej sfery, zanieczyszczanej przez opary cywilizacji przemysłowej. Ziemia – owrzodzona ropieniami miast, pokaleczona stalowymi, szklanymi i betonowymi narzędziami dzierżonymi przez dyrygentów zglobalizowanej gospodarki, zapatrzona jest w swoją gnijącą powierzchnię. Drzewo Życia wycięte, upadło, jego korona leży zaś niewidoczna za granicą horyzontu – tak potężny i wysoki był jego rajski pień.<br />
<br />
Konserwatywno Rewolucja zwracając się przeciw temu światu, przeciw światu współczesnego Zachodu, przeciw morskiej cywilizacji atlantyckiej, przeciw „państwu umarłych”, w którym wygaszeniu ulegają wszelkie namiętności, jest doktryną wszechogarniającą, <i>weltanschauung</i>. Sięga samej istoty życia człowieka, wskazując drogę jego wewnętrznego przeobrażenia. Tomasz Gabiś pisał, że „<i>są drogi tak samo oddalone od szczytów, jak od przepaści</i> (...) <i>Nie takimi drogami</i> (...) <i>powinien wędrować człowiek, jeśli chce utrzymać w sobie „dumny i dziki płomień wikingów i arystokracji wypraw krzyżowych</i>”.16Konserwatywna Rewolucja formułuje więc własną doktrynę metafizyczną, etyczną, polityczną, społeczną, wreszcie także erotyczną. Ma być ona uchwyceniem owego punktu, pozwalającego na chaos odpowiedzieć wolą formy, zaś materię wypełnić tym, co duchowe, przeciwstawiając się w ten sposób martwemu światu cyfr i indeksów giełdowych.<br />
<br />
Aleksander Dugin erotyczną doktrynę Konserwatywnej Rewolucji określa mianem „ekstremistycznego erotycznego idealizmu”, enumerując następujące jej pryncypia:<br />
<br />
<i>Erotyka – nie jest aktualną słabością człowieka, lecz potencjalną jego siłą<br />
<br />
Erotyka – nie jest czymś zrozumiałym samo przez się, ale wielką zagadką i głęboką tajemnicą, rozwiązanie której jest zadaniem każdego człowieka.<br />
<br />
Erotyka – w pierwszym rzędzie intelektualna, następnie psychologiczna, dopiero na koniec – cielesna<br />
<br />
Erotyka jest związana z sakralnymi siłami i energiami, stąd też stoi ona naprzeciw ekonomicznych i konsumpcyjnych relacji – nie może być ona formą „towaru rynkowego”.<br />
<br />
Erotyka, będąc ze swej natury związana z tajemną, nocną stroną bycia, nie powinna być kultywowana w świetle dnia, w życiowym kontekście.<br />
<br />
Erotyka ma charakter intymny, nie da się pogodzić z socjalizacją, przynależy osobowemu, nie zaś wspólnotowemu poziomowi rzeczywistości.<br />
<br />
Erotyka nie zna egalitaryzmu, nie ma w niej „równości płci”, oparta jest na ścisłej hierarchii, w której miejsce wyższe zajmuje mężczyzna, zaś kobieta miejsce podrzędne.<br />
<br />
Erotyka może realizować się również poprzez formy ascetyczne, co w niektórych przypadkach okazuje się nie tylko normalnym, lecz wyższym sposobem erotycznej realizacji.<br />
<br />
Erotyka powinna nosić rytualny i symboliczny charakter, co odnosi się w szczególny sposób do małżeństwa, będącego jedną z sakralnych tajemnic.</i>17<br />
<br />
Zdaniem rosyjskiego myśliciela, tylko erotykę spełniającą powyższe dziewięć punktów można uznać za normalną i pełnowartościową. Będący od niej odstępstwem „erotyczny materializm”, czy też inaczej go nazywając, „(demo)liberalny erotyzm”, należałoby zaś uznać za patologię, dewiację, niemalże za zboczenie.<br />
<br />
Dugin zwraca uwagę na błędne rozumienie rozróżnienia na <i>agape</i> - świętą miłość do Boga i <i>eros</i> – "grzeszną" miłość cielesną. W rzeczywistości nie są to odrębne i przeciwne sobie impulsy, lecz dwa stopnie pogłębienia tego samego uczucia – mogącego zatracić się w horyzontalnych labiryntach psychicznych pragnień, mogącego też jednak sublimować się w wertykalnym porywie ku szczytom metafizyki. Taki charakter ma biblijna <i>Pieśń nad pieśniami</i> – będąca głębokim traktatem teologicznym opowiedzianym językiem gorącej i namiętnej miłości cielesnej. Faryzejskie moralizatorstwo jest więc próbą pozbawienia Objawienia jego mocy eschatologicznej, jego uniwersalizmu, jego intymnego przenikania do samej istoty człowieczeństwa. Rajskie Drzewo Życia – ta <i>axis mundi</i>, którą tak znienawidzili wszyscy wrogowie Miłości, zapuszcza swe korzenie głęboko, w podziemia ludzkich instynktów, zarazem zaś jego korona sięga wyżyn niebiańskiej metafizyki.<br />
<br />
Taką właśnie koncepcję Miłości – jako duchowej drogi do Prawdy wyznawali członkowie tajemniczego, średniowiecznego zakonu <i>Fedeli d’Amore</i>. Niewiele pewnego można na ich temat powiedzieć; rozproszone informacje da się znaleźć w pismach René Guénona (1886-1951), szczególnie w napisanej jednak dość trudnym językiem pracy <i>L’Ésotérisme de Dante</i> (1925), piszą też na ten temat Juliusz Evola oraz francuski orientalista i badacz muzułmańskiej tradycji duchowej Henryk Corbin (1903-1978). Ten ostatni jest autorem bodaj najbardziej rozlegle omawiającej temat pracy <i>Le Jasmin des Fidèles d'Amour</i> (wyd. 1991 r.), która jednak poświęcona jest przede wszystkim perskim korzeniom koncepcji rozwijanych w szeregach tego tajnego sprzysiężenia. To, co możemy w tym miejscu z całą pewnością powiedzieć, to że korzenie filozofii Wasali Miłości sięgają z jednej strony kultury prowansalskich trubadurów i truwerów, z drugiej zaś bliskowschodniej poezji sufickiej, która dotarła do Europy w okresie wypraw krzyżowych i rekonkwisty, stosownie do oczekiwań jednego z najwybitniejszych teologów muzułmańskich tamtych czasów Mahometa Ibn Arabiego (1165-1240), równocześnie zaś z myślą Averroèsa (1126-1198) i figurą literacką znaną jako <i>'âshiq</i>. Dla sufickich mistyków <i>Fedeli d’Amore</i> musieli jawić się florenckim wariantem znanego im dobrze fenomenu <i>Szadilija</i>. Pewne jest również, o czym wnioskujemy na podstawie ich stylu literackiego, że wtajemniczonymi Wasalami Miłości – stronnikami gibelińskiej idei imperialnej, byli Dante Alighieri (1265-1321), Francesco Petrarca (1304-1374) oraz będący najpewniej mistrzem zakonu Guido Cavalcanti (1255-1300). W Europie zakon zniknął prawdopodobnie u schyłku Średniowiecza, gdy część jego członków wyemigrowała do Syrii i Egiptu, część zaś być może, przyjęła formułę ściśle okultystyczno-konspiracyjną. Niejasne są wzajemne związki i inspiracje <i>Fedeli d’Amore</i> oraz templariuszy, później zaś i różokrzyżowców. Nie sposób nawet jednoznacznie wykluczyć, że w jakiejś formie zakon ten istnieje do dziś także w Europie. Henryk Corbin opisuje stojącą za nim bogatą ezoteryczno-poetycką tradycje perską, wśród twórców której mieliby się znaleźć Rûzbehân Baqlî (1128-1209), Hâfez (1310-1337), czy Fakhr‘Erâqî (1213-1289). Interesującą nas tu najbardziej kwestię doktryny religijnej zakonu porusza zdawkowo rumuński religioznawca Mircea Eliade (1907-1986) w trzecim tomie swojego dzieła <i>Historia wierzeń i idei religijnych</i>. Wśród przypuszczalnych adeptów zakonu wymienia on tam także, oprócz już wspomnianych, włoskiego poetę Francesco da Barberino (1264-1348) i flandryjskiego truwera Jacquesa de Baisieux (żył w XIII wieku). <i>Fedeli d’Amore</i> mieli być zatem zwolennikami kultu „niezrównanej Damy”, poświęcenia się tajemnicy Miłości. Kobieta była dla nich symbolem nadludzkiego, nadprzyrodzonego Intelektu, Świętej Mądrości. W przedstawieniach tego ruchu wykorzystywana jest często figura M<i>adonna Intelligenza</i>, będącej uosobieniem tej tajemnej, danej nielicznym Mądrości. Wasale Miłości skrywali swoją doktrynę; w utworze <i>C'est des fiez d'Amours</i> de Baisieux pisze by „<i>nie rozpowiadać rad miłości, lecz starannie je ukrywać</i>”. Dlatego właśnie <i>Fedeli d’Amore</i> posługiwali się zaszyfrowanym, hermetycznym językiem (<i>parlar cruz</i>), mającym chronić prawdziwą treść ich przesłania przed profanami, <i>la gente grossa</i> – jak wypowiadał się o nich da Barberino. Miłość nie jest więc tu sentymentalną egzaltacją, jak interpretują ją profani, lecz ezoterycznym działaniem sięgającym do najgłębszych pokładów rzeczywistości. Miłość jest przy tym <i>continuum</i>; "<i>Miłość – jest jedna i niepodzielna. Nie ma w niej pozytywnych i negatywnych aspektów. Jedynym grzechem jest w niej oziębłość, uwiąd (вялость) rozmienianie totalnej, fanatycznej ekstazy na drobne emocje – zarówno w libertyniźmie, jak i w ascezie. Grzech – to brak Miłości. Gdy milczy eros, budzi się podstępna śmierć Diady, podająca się za obiektywną rzeczywistość, za sprawiedliwy porządek, za najlepszy, najbardziej rozumny sposób urządzenia świata.</i>"18<br />
<br />
Na pochodzącym z 1482 r. obrazie Botticelliego <i>Primavera</i> przedstawiona została koncepcja miłości uniwersalnej. W centrum znajduje się symbolizująca syntezę pożądania zmysłowego i kontemplacyjnego uniesienia Wenus. Ona również uosabia pogodzenie duszy z Wszechświatem, w tym przypadku upostaciowionym w zielonym lesie, symbolizującym przyrodę, a będącym tłem dla przedstawionej sceny. Nad głową Wenus wznosi się Eros – personifikacja pożądania zmysłowego. Prowadzi on wzrok widza w kierunku znajdującego się po prawej stronie obrazu Merkurego – symbolu kontemplacji intelektualnej, ofiarowującego ludziom mądrość inicjacyjną. Bóg ten, przy pomocy kaduceusza, „zdejmuje zasłony”, to jest odkrywa przed człowiekiem hermetyczne tajemnice świata. Pomiędzy nim a Wenus, oraz po lewej stronie obrazu, widzimy grupę z lekka tylko zawoalowanych przezroczystymi szatami dziewcząt, którymi są kobiece bóstwa uosabiające różne rodzaje i stopnie Miłości; mamy więc zmysłową miłość do piękna (<i>Pulchritudo</i>), pożądliwość, (<i>Voluptas</i>), miłość dziewiczą (<i>Castitas</i> i <i>Chloris</i>), miłość rodzenia (<i>Flora</i>) oraz intelektualną miłość poznania (<i>Wenus</i>). Wszystkie namalowane postaci układają się w harmonijną kompozycję, co ma zobrazować ideę kompleksowości, wewnętrznej złożoności i uwarstwienia, zarazem jednak ontycznej jedności Miłości<br />
<br />
Nagość namalowanych dziewcząt nie powinna dziwić - jest niezbędnym elementem Miłości - zarówno nagość cielesna, jak i ważniejsza od niej nagość dusz. Eros dąży do odkrycia całej prawdy, pełnej treści ontologicznej, skrywającej się za mylącym światem zmiennych fenomenów. Eros nienawidzi, brzydzi się kolorowymi ciuszkami. Rytualna nagość świętych to projekcja nagości dwojga kochanków. Nagie są również Anioły, których jedynym nakryciem jest Światło Bycia.<br />
<br />
Tymczasem, choć przeciwnicy Miłości mają dziś wiele powodów do radości – o czym wspomniano nieco wyżej, „<i>w głębinie miejskich katakumb, pośród mierżącego rozkładu ludzi, rzeczy i mechanizmów, dojrzewa powstanie, powstanie kochających. Pośród nich, izolowanych i nieznanych, mówi głos wciąż jeszcze tęskniących niebios i namiętna samotność ziemi. Są oni wierni misterium nagości – nagości ciała, ducha i bycia. Oni pragną Wieczerzy Agnusa, jak pragnęli jej pierwsi, prawdziwi chrześcijanie </i>(...)<i> Wiemy, że świat wkrótce się skończy. Skończy się ponieważ kochamy, ponieważ jesteśmy, ponieważ przygotowujemy Ostatnią Rewolucję. Wiemy: „niebo i ziemia przeminą, lecz słowa Jego nie przeminą”. Kończymy pradawny podkop pod przeklętym drzewem Poznania. Razem z nim runie Wszechświat, lecz Drzewo Życia na nowo, pniem rozciągającym się w nieskończoność, powstanie pośród pustki, otoczone błyszczącymi ścianami Nowego Jeruzalem, Jeruzalem Wiecznej Miłości.</i>19<br />
<br />
<br />
Ronald Lasecki<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
1 A. Dugin, <i>Эротический идеализм</i>, „Элементы” nr 6/2000<br />
<br />
2 J. Evola, <i>Revolt Against the Modern World</i>, Rochester, Vermont 1995, s. 166<br />
<br />
3 Tenże, <i>„Cywilizacja” amerykańska</i><br />
<br />
4 A. Dugin, <i>Консервативная революция</i>, Moskwa 1994<br />
<br />
5 J. Evola, <i>Revolt...</i>, s. 163<br />
<br />
6 Tamże, s. 164<br />
<br />
7 Tamże, s. 164<br />
<br />
8 A. Dugin, <i>Эротический...</i><br />
<br />
9 J. Evola, Dz. Cyt, s. 157<br />
<br />
10 Tamże, s. 159<br />
<br />
11 Tamże, s. 160<br />
<br />
12 A. Dugin, <i>Консервативная...</i><br />
<br />
13 D. de Rougemont, <i>Mity o miłości</i>, Warszawa 2002<br />
<br />
14 Prawdopodobnie żył we Francji na początku XX wieku i był wszechstronnie wykształcony, jego prawdziwa tożsamość nie jest jednak znana. Podczas drugiej wojny światowej był bezskutecznie poszukiwany przez niemiecki wywiad ze względu na przypisywaną mu wiedzę alchemiczną, mogącą okazać się przydatną przy produkcji broni atomowej. Współcześnie znane są dwie prace Fulcanellego: wydana w 1926 r. L<i>e Mystère des Cathédrales</i> oraz pochodząca z 1929 r. <i>Les Demeures Philosophales</i>.<br />
<br />
15 A. Dugin, <i>Консервативная...</i><br />
<br />
16T. Gabiś, <i>Konserwatywna Rewolucja<br />
</i><br />
17A. Dugin, <i>Эротический...</i><br />
<br />
18A. Dugin,<i> Консервативная...</i><br />
<br />
19 Tamże.Falangahttp://www.blogger.com/profile/10753279996315792791noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-8788906436550897637.post-63185217534013474542010-10-04T13:04:00.000-07:002010-10-04T13:04:19.420-07:00Śmierć burżujom !Konieczne jest zniszczenie dzisiejszej "burżuazji" jako formacji gospodarczej – to jest trzymającej pieniądz, oraz mentalnej – czyli określającej, co z tym pieniądzem robić. Dzisiejsi burżuje nie tworzą również formacji politycznej, ponieważ obecnie formacji takiej nie tworzy nikt – a to z powodu śmierci właściwej polityki. Owa burżuazja jest groźna dlatego, że z powodu posiadanych zasobów i płynącego za nimi "prestiżu" udaje jej się utrzymać w górnych sferach zatomizowanych mas, składających się na dzisiejsze "społeczeństwa". To utrzymanie się na górze nie ma jednak nic wspólnego z hierarchią, której pozory utrzymuje się przy pomocy pustych form i procedur, ale z atawistyczną walką o wzajemne wyniszczenie, przetrwanie i dominację.<br />
<br />
W dzisiejszej nierzeczywistości nie można oczywiście mówić o istnieniu stabilnych społecznych stanów, klas czy grup, określanych za pomocą wspólnego wyróżnika (kulturowego, etnicznego, obyczajowego, zawodowego) – tak więc i owa "burżuazja" stanowi tylko górną warstwę, powłokę bezwładnej, bezkształtnej i acefalicznej padliny społecznej. To górne miejsce zajmuje ona dzięki swojemu łatwemu dostępowi do dóbr materialnych.<br />
<br />
Burżuazja znaczy tyle co mieszczaństwo. Terminy te mają swój historyczny kontekst, który można zastosować jednak i dzisiaj. Dzisiejszych mieszczan nie musi już cechować zamieszkanie we właściwym mieście – to zostało pozostawione spauperyzowanym masom – ale nadal są z nim ściśle związani. Obecni burżuje mieszkają raczej na przedmieściach, w na poły wiejskich apartamentach - miasto służy im tylko za miejsce pracy i rozrywki, a więc odpowiednio pobierania pieniędzy i ich wydawania. Można to ująć również odwrotnie, że to przedmieścia służą im "tylko" za sypialnie – w gruncie rzeczy nie ma to wielkiego znaczenia, ponieważ tenże mieszczanin jest równocześnie współczesnym nomadem. Nie ma przodków, więc może ich sobie wymyślić; nie jest nigdzie zakorzeniony, ponieważ wszędzie widzi to samo; nie musi przywiązywać się do ludzi, ponieważ otaczają go oni wszędzie. Wszystkie braki może nadrobić sobie pieniędzmi, które posiada w nadmiarze. Może przemieścić się gdzie chce, i robi to często. Wraz z nim przemieszczają się i zasoby, których jest on tylko nośnikiem.<br />
<br />
Jako osoba burżuj/mieszczanin może być kimkolwiek, świętym i rycerzem bez trwogi i skazy jednocześnie, nie to przecież liczy się w jego utypowieniu. Jest przedstawicielem złowrogiej warstwy, nadającej ton dzisiejszej egzystencji niezliczonych mas ludzkich, za którą jednak nie chce ponosić odpowiedzialności. To właśnie należy zmienić; wyzwolenie mas jako takich nie ma na celu polepszenia ich doli w ogóle, lecz przeniesienia konkretnych wolności i odpowiedzialności na jednostki, tak żeby nie były one zależne od anonimowej tyranii kapitału – ogółu środków produkcyjnych i konsumpcyjnych, będących poza realną kontrolą (ponieważ należą jednocześnie do wszystkich i nikogo, w rzeczywistości swobodnie opływając świat, podobnie zresztą jak informacje).<br />
<br />
Prosto jest powiedzieć: śmierć burżujom, zniszczyć burżuazję. Znacznie trudniej jest te hasła zrealizować. Nie chodzi nawet o fizyczne możliwości tej realizacji, gdyż one staną się dostępne tylko przy okazji kolejnego pęknięcia dziejowego. Chodzi raczej o bariery psychiczne, gdyż przynależeć do świata mieszczańskiego mogą również nasi dobrzy znajomi, członkowie rodziny etc. Nie możemy tutaj zapominać, że pojęcie mieszczanina jest tylko pewną figurą, w wyjątkowo łatwy sposób możliwą do wyłapania w obecnej pstrokaciźnie społecznej (politycznej, gospodarczej...). W obecnej erze postindustrialnej po prostu musiały wytworzyć się takie środowiska, będące przecież uzupełnieniem i "ludzkim" ramieniem wszechwładzy materii.Stanie się danej osoby mieszczaninem mogło (i nadal może) być aktem przypadkowym, zachodzącym tylko dzięki ślepemu trafowi. Na naszym obszarze niedawną okazją po temu była na przykład transformacja ustrojowa wraz z towarzyszącym jej uwłaszczeniem nomenklatury – wtedy metodą "od kolegi do kolegi" wzbogacić mógł się byle kto; dziś te byle ktosie stanowią podporę demoliberalnej Republiki Okrągłego Stołu. Zupełnie ostatnio czymś podobnym była emigracja zarobkowa do zachodnich krajów Unii Europejskiej, dzięki której byle cham pracujący fizycznie mógł przywieźć ze sobą z powrotem parę tysięcy euro, którymi następnie dawał zastrzyk miejscowemu obiegowi finansowemu i po liźnięciu paru mieszczańskich rytuałów wchodził do "towarzystwa". Wreszcie - niezliczony sposobnościami są różne loterie etc. Należy też oczywiście wspomnieć o ciężkiej pracy danej jednostki, której efekty mogą niestety prowadzić do znalezienia się w szeregach Systemu (jak wyżej: człowiek może być bez zarzutu, to System i tak jest zły). O układach przestępczych nie trzeba chyba wzmiankować.<br />
<br />
To wszystko nazywa się dziś "awansem społecznym". Funkcjonuje on w obecnym (również globalnym) układzie stosunków, który w jasny sposób nawala, trzeba więc go jakoś odrzucić.<br />
<br />
Nie chcę teoretyzować o możliwościach postępowania z burżujem znajdującym się w naszym otoczeniu, a jedynie zasygnalizować istnienie takiej – jakże częstej – możliwości i zrodzonego z niej dylematu.<br />
<br />
W epoce "Miasta, Masy, Maszyny" sama burżuazja wydaje się być niewidoczna, zaszyta gdzieś w swoich gniazdach, a wychylająca się z nich jedynie w celach produkcji i konsumpcji. Tak jest rzeczywiście – i nie stanowi to oznaki jej nieszkodliwości, ale jest głównym, najgroźniejszym chyba symptomem panowania materii. Nie do pomyślenia jest, jakie pieniądze mieszczanie wydają w celu użycia sobie, prymitywnego nurzania się w Nadbudowie. Człowiek, mający mniej "szczęścia" od nich, znacznie rozsądniej przeznaczyłby je na zapewnienie sobie stabilnej Bazy. Oczywiście, burżuje swoją Bazę mają już zapewnioną, zawiadująca nimi materia jest bowiem hojna i pewne życzenia spełnia zgodnie z "duchem epoki" wręcz automatycznie, ale oby ta hojność miała swoje granice. Tu nie chodzi przecież o jakąś "sprawiedliwość społeczną" czy "wyrównywanie szans", ale o organiczną równowagę między duchem a materią, osobową odpowiedzialność i kryteria życiowej użyteczności. Na razie niełatwo będzie wypędzić mieszczan z ich siedzib, gdyż nie ma na to realnych szans, póki to oni mają przewagę materialną. Powoli zaciera się jednak granica między światami realnym a wirtualnym; techniczny postęp gna na wszystkie strony, kiedyś więc gdzieś pomiędzy jego tryby musi wkraść się jakiś chaos, tak aby doszło do rozdźwięku między cyberprzestrzenią a potrzebną do jej utrzymania materią, aby te dwie dziedziny zaczęłyby się ze sobą gryźć, a w końcu i padły martwe w śmiertelnym uścisku. Wtedy na powierzchni znów będzie mogło ukazać się życie, i od nowa zagospodarować materialne i moralne nieużytki.<br />
<br />
Pod względami historycznymi prób poradzenia sobie z burżuazją było naprawdę wiele, co efektowniejsze z nich były pomysłami rewolucyjnej lewicy. Patrząc na świat obecny, próby te były jednak nieudane – właściwie były podejmowane ze strony grup chcących samemu mieć dostęp do materii i ustanawiać jej panowanie na swój sposób, musiały więc doprowadzić do obecnego stanu rzeczy, postępującej kumulacji starych prądów, aż do niespotykanej a pozornej autometamorfozy i przejścia z ery industrialnej do postindustrialnej – czyli zamierzonego rozmycia kształtów i fizycznych właściwości panującej nam materii. Dzisiejszy system opiera się na przepływie usług i informacji, oczywiście interpretowanych jako rodzaj dóbr. Można wręcz powiedzieć, że tak musiało być, ponieważ dochodząca do panowania materia zawsze wykształca na swoje potrzeby to, co przyszło nazwać nam "burżuazją". Zna ją nie tylko kapitalizm; po upływie koniecznego fizycznie czasu również zinstytucjonalizowany socjalizm wykształcił swoje jej formy. Na wskutek konwergencji (technicznej i umysłowej) i globalizacji miejscowe odmiany systemu stapiają się w jedno i obecnie nie można przewidzieć, czym to się zakończy.<br />
<br />
Można mieć tylko nadzieję, że totalne panowanie materii, które wydaje się być konieczne na pewien czas przed początkiem końca wszystkiego, doprowadzi do jej upadku – z tego prostego powodu, że ogarnie ona wszystko, a więc z powodu swojej wszechobecności straci rację i możliwość dalszej ekspansji, dominacji a w końcu i bytu.<br />
<br />
AnarchorewolucjonistaFalangahttp://www.blogger.com/profile/10753279996315792791noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-8788906436550897637.post-46724408202983690792010-09-29T08:23:00.000-07:002010-09-29T08:23:21.734-07:00Powrót polskiej geopolitykiW Polsce, podobnie, jak w wielu państwach świata, można obecnie zaobserwować renesans zainteresowania geopolityką. Zainteresowanie to, jak zwykle w przypadku popularnych tematów, ma jednak w większości charakter powierzchowny. W mediach papierowych i elektronicznych wszelakiego autoramentu używa się na co dzień terminów „geopolityka” i „geopolityczny” w rozbrajająco wręcz dowolny sposób. Pomimo owego medialnego szumu oryginalny dorobek polskiej geopolityki, rozwijany od drugiej połowy XIX wieku, pozostaje raczej nieznany, wyjąwszy wąskie środowiska akademickie i eksperckie – paradoksalnie, bo jego twórcy zazwyczaj adresowali swe dzieła do szerokich rzesz czytelników. <br />
<br />
Oczywiście, należy brać pod uwagę, iż w okresie rządów komunistycznych prace polskich geopolityków z reguły nie mogły się ponownie ukazać ze względu na cenzurę ideologiczną; przemknął się przez nią jedynie wybór pism <b>Włodzimierza Wakara</b> (1885-1933), wydany w 1984 r. pod tytułem „<i>Polski korytarz czy niemiecka enklawa</i>”. Dwie dekady to jednak wiele czasu, by nadrobić tego rodzaju zaległości. Tymczasem w ciągu dwudziestu lat po (rzekomym) „upadku komunizmu” w (rzekomo) „wolnej Polsce” wznowiono (dwukrotnie – w 1994 i 2009 r.) zaledwie jedno z kanonicznych dzieł polskiej geopolityki: „<i>Między Niemcami a Rosją</i>” (1937) autorstwa <b>Adolfa Bocheńskiego</b> (1909-1944), a ponadto niektóre z mniejszych pism <b>Włodzimierza Bączkowskiego</b> (1905-2000). <br />
<br />
Na tej wydawniczej pustyni prawdziwe uznanie powinna wzbudzić inicjatywa prawicowego wydawnictwa Antyk. Oddało ono niedawno do rąk czytelników naraz cztery prace wybitnego geopolityka <b>Władysława Studnickiego </b>(1867-1953) – książki: „<i>Rosja w Azji Wschodniej</i>” (1904), „<i>Sprawa polska</i>” (1910), „<i>Kwestia Czechosłowacji a racja stanu Polski</i>” (1938) i „<i>Wobec nadchodzącej II-ej wojny światowej</i>” (1939). <br />
<br />
Studnicki – monarchista, konserwatysta i nacjonalista – przed I wojną światową był czołowym teoretykiem antyrosyjskiej irredenty; jako jeden z pierwszych zaczął promować ideę tworzenia polskich formacji zbrojnych do walki z Rosją. W 1914 r. postulował budowę na drodze wojennej „<i>państwa polskiego, złączonego unią realną lub dynastyczną z Austrią i Węgrami</i>”. Odrodzone państwo polskie miało odznaczać się daleko wysuniętymi wschodnimi granicami, opartymi na linii Dźwiny i Berezyny lub nawet górnego Dniepru. Studnicki przewidywał włączenie do niego Wołynia, ziemi kowieńskiej oraz części Łotwy. W jego wizji Lipawa miała stać się polskim miastem portowym, zapewniającym Polsce geoekonomiczny dostęp do Bałtyku. Przez wiele lat utrzymywało się powszechne przekonanie, iż to właśnie ten proniemiecko nastawiony myśliciel i polityk doprowadził do wydania przez cesarzy Wilhelma II i Franciszka Józefa I w 1916 r. Aktu 5 Listopada, odtwarzającego Królestwo Polskie (którego stopniową likwidację, rozłożoną w czasie na wiele lat, sukcesywnie prowadził carat w odwecie za powstanie styczniowe). W okresie międzywojennym Studnicki propagował projekt budowy bloku państw Europy Środkowej i Wschodniej, zrzeszonych pod egidą Niemiec (z opcjonalnym udziałem Francji), w którym drugie co do ważności miejsce zajęłaby Polska. Koncepcja ta wywołała dyskusję we francuskim parlamencie, a także nerwowe reakcje władz ZSRS, zaniepokojonych jej antysowieckim ostrzem. Podczas II wojny światowej Studnicki wielokrotnie próbował – za przyzwoleniem władz Państwa Podziemnego lub wręcz na ich polecenie – wyjednać u niemieckiego rządu wstrzymanie zbrodniczej względem Polski polityki masowych represji, prześladowania ludności i niszczenia dóbr narodowej kultury. Próby te przypłacił internowaniem w Niemczech (1940) oraz więzieniem na Pawiaku (1941-1943). <br />
<br />
Większość z wydobytych z niepamięci przez Antyk geopolitycznych prac Studnickiego wznawiana jest po raz pierwszy od czasów pierwotnej publikacji. Wyjątek stanowi książka „<i>Wobec nadchodzącej II-ej wojny światowej</i>”, wznowiona już wcześniej przez toruńską oficynę Adam Marszałek w wydawanym w latach 2000-2002 czterotomowym wyborze pism myśliciela. Oddając toruńskiemu wydawnictwu należną zasługę przywrócenia postaci i spuścizny Studnickiego polskiemu czytelnikowi, wypada zauważyć, iż nie zachowało ono przy tym integralności tekstów, które obfitowały w opuszczenia. Przygotowane przez Antyk wydanie dzieł niepokornego konserwatysty ma natomiast charakter reprintu, dając czytelnikowi możliwość bezpośredniego obcowania z oryginalnym ich tekstem, bez żadnych ingerencji ze strony wydawcy. <br />
<br />
Radując się z powrotu polskiej geopolityki na półki księgarń, czekamy teraz na wznowienia prac geopolitycznych prof. <b>Eugeniusza hr. Romera</b> (1871-1954), prof. <b>Jerzego Smoleńskiego</b> (1881-1940), prof. <b>Stanisława Pawłowskiego</b> (1882-1940), płk <b>Henryka Bagińskiego</b> (1888-1973), płk <b>Ignacego Matuszewskiego</b> (1891-1946), <b>Stanisława Cata-Mackiewicza</b> (1896-1966), doc.<b> Konstantego Grzybowskiego</b> (1901-1970), kpt. <b>Jerzego Niezbrzyckiego</b> (1902-1968), prof. <b>Marii Kiełczewskiej-Zaleskiej </b>(1906-1980), geostrategicznych mjr <b>Romana Umiastowskiego</b> (1893-1982), geohistorycznych prof. <b>Oskara Haleckiego</b> (1891-1973) i prof. <b>Zygmunta Wojciechowskiego </b>(1900-1955). Posiadanie przez naród żywej i zarazem samodzielnej myśli geopolitycznej, geostrategicznej i strategicznej jest warunkiem <i>sine qua non</i> realizowania przez niego samodzielnej polityki zagranicznej i strategii. Współczesna Polska, zupełnie pozbawiona samodzielności w tych ostatnich dziedzinach, nie odzyska jej nigdy bez intensywnej pracy nad rozwojem tej pierwszej.<br />
<br />
<br />
<br />
Adam DanekFalangahttp://www.blogger.com/profile/10753279996315792791noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-8788906436550897637.post-78625065976435910872010-08-24T13:41:00.000-07:002010-08-24T15:33:36.873-07:00Przemówienie rzecznika prasowego Falangi, Ronalda Laseckiego w rocznicę wejścia w życie Traktatu waszyngtońskiego24 sierpnia 1949 roku wszedł w życie Traktat północnoatlantycki, co dało początek dzisiejszej Organizacji Paktu Północnoatlantyckiego. Zarówno sam fakt historyczny jak i powstała w jego konsekwencji NATO zasługują na ocenę negatywną. Poniżej postaram się wskazać krótko, dlaczego tak uważamy. <br />
<br />
Polityka zagraniczna i międzynarodowy rozkład sił pozostają w ścisłym związku z występowaniem określonej ideologii na danym obszarze, poddanym dominacji konkretnego ośrodka siły. Nietrudno zauważyć, że międzynarodowe oddziaływanie komunizmu współzależało z możliwościami projekcji siły przez państwa będące jego instytucjonalnymi wehikułami. Wcześniej, żywotność idei konserwatywnych i tradycjonalistycznych wiązała się z siłą państw i instytucji stojących na ich straży. Stare europejskie monarchie zrzeszone w Świętym Przymierzu broniły i same były emanacją idei Restauracji. Od tamtych czasów nic się nie zmieniło i wciąż możliwość uporządkowania życia doczesnego na wzór określonego porządku idei zależy od siły, sprawności i zaplecza tych, którzy zadania tego uporządkowania się podejmują. <br />
<br />
Mając to właśnie spostrzeżenie na uwadze, należy wskazywać na historyczne i geopolityczne konsekwencje podporządkowania Europy amerykańskiemu hegemonowi w ramach NATO. Hegemonia Stanów Zjednoczonych ma bowiem wymiar militarny, którego wyrazem jest właśnie NATO, do wymiaru tego jednak się nie ogranicza. Realizuje się także poprzez oddziaływanie ideologiczne i kulturowe, przekształcając świadomość Europejczyków tak, że poczuwają się oni do wspólnoty z Amerykanami i identyfikują z ich wartościami, ideologią i punktem widzenia. W ten sposób, zależność przestaje być czymś wymuszanym, staje się natomiast stanem akceptowanym, naturalnym i pożądanym. Dostrzegając tą podstępną naturę amerykanizmu, włoski myśliciel tradycjonalistyczny Julius Evola (1898-1974)pisał w 1945 r. „<i>z dwóch wielkich niebezpieczeństw zagrażających Europie – amerykanizmu i komunizmu – pierwsze z nich jest bardziej zdradliwe. Zagrożenie komunistyczne przybiera bowiem formę brutalną i katastrofalną; oznacza bezpośrednie przejęcie władzy przez komunistów. Tymczasem amerykanizacja postępuje metodą stopniowej indoktrynacji, wiążącej się ze zmianami mentalności i przekształceniami na poziomie drugorzędnej sfery obyczajowości, czego skutkiem jest zasadniczy przewrót i rozkład, którym przeciwdziałać można tylko prowadząc walkę wewnętrzną.</i>” Wskazując na walkę prowadzoną we wnętrzu własnej duszy jako na jedyny sposób oparcia się amerykanizacji, Evola nie miał racji. Amerykanizm bowiem karmi się siłą gospodarczą, medialną i wojskową Stanów Zjednoczonych i ich państw klienckich. Zależność wojskowa powoduje zależność polityczną, ta zaś przekłada się na konkretne posunięcia w polityce wewnętrznej, w gospodarce, w oświacie. Zalew amerykańskich filmów, kreskówek, komiksów, seriali, literatury, amerykańskich zabawek, wzorowanych na amerykańskim, stylu bycia, sposobów organizacji rozrywki i spedzania czasu wolnego, możliwe są w warunkach liberalnej, dopuszczającej swobodny przepływ idei, towarów, usług i osób, polityki prowadzonej przez rządzące oligarchie, legitymizujące swoją władzę przy pomocy odpowiednio przetworzonej w Stanach Zjednoczonych ideologii demoliberalnej. Państwa zachowujące niezależność od Stanów Zjednoczonych, bez różnicy czy są to tradycjonalistyczny Iran, komunistyczna Kuba lub Korea Północna, socjalistyczna Wenezuela, Boliwia lub Ekwador, mniej lub bardziej konsekwentnie izolują też i tym samym, przy pomocy stosowanego przez siebie protekcjonizmu, chronią swoje własne społeczeństwa od zalewu amerykańskiej zgnilizny. <br />
<br />
Państwa takie jak wymienione, podobnie jak inne ośrodki siły autonomiczne wobec Stanów Zjednoczonych lub tylko do takiej roli aspirujące, wśród których wymienić można zarówno tradycjonalistycznych islamskich integrystów z Hamasu lub Hezbollahu jak i latynoamerykańskich populistów i lewicowych nacjonalistów jak bracia Ollanta i Antaure Humala z Peru, osłabiają monopol ideologiczny i polityczny Stanów Zjednoczonych, pluralizują stosunki międzynarodowe, podważają monocentryczny charakter porządku światowego, obiektywnie przyczyniają się do rozproszenia, tak więc również do bardziej równomiernego rozłożenia sił politycznych. Dlatego właśnie mnożenie się tego rodzaju inicjatyw poszerza możliwości działania wszelkich podmiotów kontestatorskich, kruszy i rozbija demoliberalny monolit współczesnej globalizacji, demaskuje kłamstwo demokratyczno-prawoczłowieczego <i>nowego, wspaniałego świata.</i><br />
<br />
Przeciwna tendencję reprezentuje NATO, z jednej strony utrwalające amerykańską dominację nad Europą oraz umożliwiające Amerykanom swobodne korzystanie z europejskich zasobów, z drugiej zaś, służące do wyprowadzania zeń uderzeń w ośrodki amerykanizacji się opierające, choćby tak, jak miało to miejsce w przypadku Serbii, podczas wojny w Bośni i Hercegowinie, gdy NATO w latach 1992-1995 udzielało pomocy przeciwnikom Serbii, lub podczas wojny o Kosowo, pomiędzy marcem a kwietniem 1999 r. Jednostki i potencjał europejskich państw członkowskich NATO zostały także użyte do pacyfikacji przez Stany Zjednoczone okupowanych przez nie Afganistanu i Iraku. Użycie NATO poza jego obszarem traktatowym możliwe stało się w wyniku szeregu decyzji podjętych w 1992 r. przez naczelny organ kierowniczy Sojuszu w postaci Rady Północnoatlantyckiej, oraz braku prawnomiędzynarodowej autoidentyfikacji NATO jako „porozumienia regionalnego” w dającym mu początek Traktacie waszyngtońskim. <br />
<br />
NATO jest zatem instrumentem umacniania, konserwowania i rozszerzania monocentrycznego porządku międzynarodowego, sprzyjającego inwazji kolejnych krajów przez amerykanizm. Amerykanizm jest niczym innym jak wyzuciem z tożsamości i odcięciem od przeszłości. Amerykański <i>self-made man</i> to istota bez historii, przeszłości i tradycji. Jest przekonany, że może zostać, kimkolwiek zechce, pod warunkiem nabycia odpowiednich kwalifikacji. Różnice między ludźmi, podobnie jak pojęcia dystansu i szacunku tracą w tym przypadku wszelki sens. Zniesione zostają osobowość i różnorodność. Należący do bezkształtnego świata ilości indywidualizm zastępuje wśród Amerykanów nieznane im i niezrozumiałe dla ich prymitywnych umysłów pojęcie osobowości. Amerykanin to istota wykorzeniona, której wizerunku nie stanowi twarz, lecz maska. Amerykanin zmienia maski, w zależności od zewnętrznej presji, której go się poddaje, wewnątrz jednak jest pusty, przypomina <i>zombie</i>. Hołdując materializmowi, Amerykanin żyje, by się bogacić. Stan posiadania i sukces materialny są dla niego miarą wartości człowieka. Nie zna zakorzenienia w czasie i historii, nie zna powinności, honoru, tradycji. Patriotyzm wywodzi z przyznanych sobie konstytucyjnie swobód i praw politycznych, w obliczu podwyżki podatków nic dla niego nie znaczy wierność swemu monarsze i jego dynastii. Amerykanin nie rozumie, że człowiek żyje na ziemi nie po to, by się bogacić, lecz by osiągnąć wyższy wymiar egzystencji, czyli stan ducha, który jest dla Amerykanów nieosiągalny. Cywilizacja amerykańska zastępuje organicyzm mechanicyzmem. Przyroda, krajobraz, nie są tam depozytem, który należy troskliwie pielęgnować i traktować z miłością i szacunkiem należnym pięknemu i kunsztownemu dziełu stworzenia, lecz rabunkowo eksploatowanym źródłem zasobów. Amerykanin nie zna miłości – tamtejsze kobiety oddają się byle komu i byle jak, pozwalają obłapiać po powierzchownym jedynie zapoznaniu, ponieważ intymność ma dla nich rangę tą samą, co podrapanie się po głowie. Oziębły, wyprany z uczuć i pozbawiony duchowej głębi Amerykanin jest nieodrodnym synem epoki nowożytnej – czasu liczb, maszyn, kursów walutowych, telefonów komórkowych, „cybersexu”, hamburgerów i sieci barów szybkiej obsługi, kłamliwie i bezpodstawnie nazywanych niekiedy „restauracjami”. Amerykanin jest bękartem protestantyzmu i liberalizmu. Po swych wiarołomnych rodzicach odziedziczył syfilis egalitarnej demokracji i hedonistycznego materializmu, któremu nadał imię „Cywilizacji Zachodniej” i którym chce zarazić ludy i narody reszty świata, by stały się podobnie duchowo oszpecone i zdegenerowane, jak on sam. <br />
<br />
To umocnieniu i zapewnieniu dominacji takiej właśnie „Cywilizacji Zachodniej” ma służyć Sojusz Północnoatlantycki. Będzie to handlowa i komercjalna cywilizacja kupców i bankierów, w której nawet powierzchnia nieba zostanie rozparcelowana i wydzierżawiona na reklamy papieru toaletowego i proszków do prania. Ameryka to <i>Sea Power</i>, talassokracja – świat płynny i bezkształtny, wciąż zmienna, zarazem zaś przerażająco monotonna otchłań. Otchłań ta – oddana już w samej nazwie Organizacji Paktu Północnego Atlantyku – pochłonęła Europę, topiąc w swych czeluściach jej niepowtarzalną kulturę. Rozlewa się na cały świat, sięgając dziś nawet archaicznych plemion Azji Środkowej. <br />
<br />
Przeciwstawić się NATO i amerykanizmowi - tej czarnej dziurze, w którą ludy, narody, rasy, religie, plemiona i tradycje wciągane są przez potężne siły konsumpcjonistycznego i popkulturowego przyciągania, następnie zaś przez nie rozrywane na nieodróżnialne od siebie "jednostki", we wnętrzu której to czarnej dziury przestają obowiązywać dotychczasowe, znane zasady organizujące narody kulturalne, otwiera się zaś być może, przejście do przyszłego „świata na opak”, odmiennego we wszystkich swych cechach od naszego świata - należy mobilizując każdą możliwą przeciw nim opozycję. Czy będzie to muzułmański terrorysta taranujący samolotem pasażerskim wieżowce World Trade Center, czy chiński lub koreański komunista grożący Ameryce i jej lokajom użyciem rakiet z głowicami nuklearnymi, czy latynoamerykański <i>guerrillero</i> strzelający do <i>Gringos</i>, czy wreszcie europejski faszystowski lub lewacki (a niekiedy czerpiący z obydwu tych nurtów równocześnie) terrorysta podkładający bomby pod amerykańską ambasadą. Tradycjonaliści i komuniści, „czarni” i „czerwoni”, muszą dziś wystąpić wspólnie przeciw demoliberalnej amerykańskiej „międzynarodówce lodówek”.<br />
<br />
Przeciwstawić się NATO i amerykanizmowi, znaczy dzisiaj sformułować najszerszą platformę porozumienia ruchów kontestacyjnych, przez stworzenie przeciwieństwa ideałów wyłożonych w pracy amerykańskiego politologa Karla Poppera „<i>Społeczeństwo otwarte i jego wrogowie</i>”, na kartach której przedstawiony został logicznie dopełniony amerykanizm. Tak więc wspólny program minimum antysystemowej i antyamerykańskiej opozycji powinien zawierać elementy takie jak resakralizacja państwa, życia, i świata, totalizm, antyliberalizm i antyindywidualizm, kastowość, społeczny organicyzm i konserwatyzm, kult śmierci i terroryzm. To będzie nasza rewolucja – jak napisał rosyjski tradycjonalista integralny Aleksander Dugin (ur. 1962 r.), „<i>ostatnia rewolucja, dzieło acefała, bezgłowego nosiciela krzyża, sierpa i młota, ukoronowanego wieczną swastyką słońca</i>”. <br />
<br />
Ronald Lasecki<br />
<br />
(Przemówienie wygłoszone pod Ambasadą USA w Warszawie 22 sierpnia A.D. 2010)Falangahttp://www.blogger.com/profile/10753279996315792791noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-8788906436550897637.post-64430813778658869942010-07-23T12:31:00.000-07:002010-07-23T12:31:55.733-07:00Filozofia i służby specjalneW 1999 r. ukazał się nietypowy artykuł poświęcony myśli wybitnego konserwatywnego filozofa polityki Leo Straussa (1899-1973). Nosił on tytuł „<i>Leo Strauss i świat wywiadu</i>” i został napisany przez dwóch amerykańskich autorów – Abrama Shulsky’ego i Garry’ego Schmitta. Shulsky, sam z wykształcenia filozof, studiował u Straussa i pod jego kierunkiem przygotował swą pracę doktorską. Znany stał się jednak nie tyle dzięki swym osiągnięciom na polu filozoficznym, ile jako dyrektor istniejącego w latach 2002-2003 Biura Planów Specjalnych – amerykańskiej komórki wywiadowczej, która brała czynny udział w przygotowaniu inwazji USA na Irak. Następnie kierował Zarządem d.s. Iranu – instytucją utworzoną w 2006 r. do walki z irańskim wywiadem. Drugi z autorów, Garry Schmitt, na początku lat osiemdziesiątych zasiadał w komisji do spraw wywiadu przy senacie USA. W latach 1984-1988 zajmował stanowisko dyrektora Prezydenckiego Komitetu Doradczego d.s. Wywiadu Zagranicznego; później pracował między innymi w Konsorcjum Studiów w Grupie Roboczej d.s. Reformy Wywiadu oraz jako doradca w amerykańskim Departamencie Obrony. Shulsky i Schmitt przekonywali, iż założenia filozofii politycznej Straussa mogą być z powodzeniem zastosowane w metodach analiz używanych przez amerykańskie centra wywiadowcze, co pozwoli skorygować pewne słabości dotychczasowej pracy analitycznej tych ostatnich.<br />
Wiązanie ze sobą dziedzin tak, zdawałoby się, rozbieżnych, jak filozofia i działalność służb specjalnych, to oryginalny i z pozoru ekscentryczny punkt widzenia. Niemniej – chyba nie bezpodstawny, skoro, jak pokazuje powyższy przykład, myśl filozoficzna Straussa zaprowadziła jego ucznia na wysokie stanowiska w pionie analitycznym amerykańskiego wywiadu. W rzeczywistości, adepci filozofii niejednokrotnie sprawdzali się na polu służby informacyjnej, kładąc na nim ciche, lecz niewątpliwe zasługi dla swoich ojczyzn. Zaliczał się do nich sławny angielski historiozof Arnold Toynbee (1889-1975), który podczas I wojny światowej służył w Departamencie Wywiadu Politycznego i Departamencie Informacji brytyjskiego MSZ (gdzie zajmował się głównie problemami Azji Zachodniej, ale okresowo również np. Polski). Podobnych przypadków nie brak i na naszym rodzimym gruncie. Piłsudczykowski myśliciel polityczny Adam Skwarczyński (1886-1934), absolwent wydziału filozoficznego Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie, z początkiem sierpnia 1914 r. objął funkcję zastępcy komendanta Biura Wywiadowczego (znanego też jako Oddział Wywiadowczy) I Brygady Legionów Polskich i pełnił ją nieprzerwanie do zlikwidowania tej instytucji w maju 1915 r. Filozofię studiował też Stanisław Baczyński (ojciec Krzysztofa Kamila Baczyńskiego), w trakcie I wojny światowej dowódca oddziału wywiadowczo-dywersyjnego w Polskiej Organizacji Wojskowej. W 1919 r. Baczyński został oddelegowany do służby w II Odziale Sztabu Generalnego WP – rodzących się wojskowych służbach specjalnych niepodległej Polski. W jej ramach kierował działaniami dywersyjnymi strony polskiej podczas III powstania śląskiego. Warto wreszcie wspomnieć o wybitnym piłsudczyku, mistrzu konspiracji* Henryku Józewskim (1892-1981). Józewski w latach 1917-1919 współtworzył tajną Komendę Naczelną III POW, mieszczącą się w Kijowie. Początkowo odpowiadał za jej wywiad polityczny, następnie dowodził całością jej działań. Podczas wyprawy kijowskiej zajmował stanowisko wiceministra spraw wewnętrznych w popieranym przez Państwo Polskie ukraińskim rządzie Semena Petlury. W 1924 r. opublikował pod pseudonimem pracę „Hamlet”, poświęconą m.in. filozoficznym aspektom dramatu i sztuki teatralnej. Po 1945 r. kierował antykomunistyczną organizacją wywiadu politycznego, która dostarczała informacje polskim władzom na wychodźstwie aż do 1948 r.<br />
Pytanie, czy przygotowanie filozoficzne (czy, szerzej, z zakresu humanistyki) może odgrywać rolę w pracy służb informacyjnych państwa, brzmi na pozór dziwacznie w dobie, wydawałoby się, przytłaczającej dominacji elektroniki i wysokich technologii w takich dziedzinach. Próbując na nie odpowiedzieć, Schmitt i Shulsky we wspomnianym artykule wskazywali, iż w początkowym okresie „zimnej wojny” amerykańskie instytucje wywiadowcze zachłysnęły się (coraz bardziej wówczas modnymi) metodami badawczymi nowoczesnych (neopozytywistycznych) nauk społecznych, postrzeganymi przez nie jako nad wyraz użyteczne do analizowania zebranych informacji oraz, zwłaszcza, prognozowania przyszłych decyzji i działań obcych państw. Z tego powodu zaczęły zaniedbywać zarówno wiedzę zdobywaną metodami ściśle operacyjnymi, typowo wywiadowczymi (tzw. „czarny wywiad”), jak i wiedzę o przeciwniku czerpaną z krytycznej, umiejętnej analizy materiałów pochodzących ze źródeł jawnych (tzw. „biały wywiad”). W rezultacie skuteczność amerykańskiego wywiadu obniżyła się, a wiele jego przewidywań opartych na nowatorskim podejściu okazywało się w następnych latach nietrafnymi. I tu właśnie pojawia się filozofia. Filozofia jest w znacznej mierze nauką o poznaniu rzeczywistości (epistemologią), a więc również o ułomnościach i ograniczeniach sposobów jej poznawania dostępnych dla człowieka, o rzeczywistościach fałszywych, mylnych pozorach, fikcjach udających rzeczywistość, ułudach, oszustwach i zwodzicielach, a także metodach ich rozpoznawania, o chytrych pułapkach na ludzki umysł, pozornych faktach, wreszcie o prawdach ukrytych i trudno dostrzegalnych. Filozofia uczy, jak nie dać się łatwo nabrać na rzeczywistość pozorowaną, nie wyciągać pochopnych wniosków na niedostatecznej podstawie. O trudnościach z trafnym rozpoznawaniem rzeczywistości, złudnej i pozostającej w nieustannym ruchu, oraz o poruszaniu się na jej pełnych sideł ścieżkach, pisał w swych filozoficznych rozważaniach Henryk Józewski, doświadczony szpieg i emisariusz polityczny, którego poglądy tak streszcza jego amerykański biograf prof. Timothy Snyder: „<i>Działanie, utrzymywał, przyjmuje rzeczywistość taką, jaką ona się wydaje w danej chwili, akceptując przekonującą iluzję wynikającą z natłoku informacji zmysłowej. Osoba, która podejmuje działanie, zmienia w niedostrzegalny sposób nieskończenie wiele aspektów rzeczywistości, podobnie jak kamień wpadający do morza wywołuje fale pod jego powierzchnią. Kontemplacja bierze pod uwagę rzeczywistość, niesie jednak z sobą natychmiastową świadomość własnych ograniczeń. Osoba kontemplująca dostrzega granice swojego pojmowania, definiuje powierzchnię, poza którą oko nie sięga. Józewski twierdził jednak, że właśnie te granice umożliwiają rozumne postrzeganie zdarzeń.</i>” ** Przywoływani wcześniej analitycy Wspólnoty Wywiadowczej USA w podobnym duchu podkreślają walory metody filozoficznej Leo Straussa, tkwiące „w jego subtelności, jego zdolności koncentrowania się na szczegółach, jego konsekwentnych sukcesach w zaglądaniu pod powierzchnię i czytaniu między wierszami, i jego pozornym zdystansowaniu”. Do najbardziej znanych osiągnięć Straussa należały przecież odkrycie sztuki „ezoterycznego” pisania dzieł i sformułowanie nauki o docieraniu do ich prawdziwego, zakrytego dla postronnych przekazu – co można określić mianem filozoficznej kryptologii. <br />
Jakkolwiek paradoksalnie by to nie brzmiało, pewne przygotowanie z zakresu filozofii, czy w ogóle humanistyki, może okazać się wskazane w specyficznej pracy wykonywanej przez służby informacyjne państwa. W opinii piszącego te słowa (ma się rozumieć – dyletanckiej), w analizie źródeł oraz prognozowaniu działań innych ośrodków siły mogłaby na przykład znaleźć zastosowanie dziedzina tak ważna dla nauk humanistycznych, jak hermeneutyka. W swej istocie nie jest ona przecież niczym innym, niż teorią rozszyfrowywania prawdziwych znaczeń dokumentów, prześwietlania kontekstów, w jakich one się pojawiają, rekonstruowania sposobów myślenia i rozumowania obcych ludzi – nauką o przenikaniu z zewnątrz do środka cudzych umysłów. A to w sztuce wywiadowczej i kontrwywiadowczej kwestia pierwszorzędna.<br />
<br />
Adam Danek<br />
<br />
* Przez czternaście lat bez przerwy (1939-1953) prowadził działalność konspiracyjną w Kraju i nigdy w tym czasie nie został schwytany.<br />
<br />
** Przeł. Bartłomiej Pietrzyk.Falangahttp://www.blogger.com/profile/10753279996315792791noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-8788906436550897637.post-91437190104656140642010-04-14T02:36:00.000-07:002010-04-14T02:36:42.538-07:00Panteon republiki koleżków„<i>Jesteśmy karłami, którzy wspięli się na ramiona olbrzymów.</i>”<br />
<br />
Bernard z Chartres<br />
<br />
W dniu, kiedy powstaje niniejsza wypowiedź, ogłoszona została decyzja – wedle wszelkiego prawdopodobieństwa podjęta wspólnie przez demoliberalną klasę polityczną oraz opanowane przez (jak go nazywa p. Stanisław Michalkiewicz) „zakon Ojców Konfidencjałów” władze polskiego Kościoła lokalnego – o pogrzebaniu zmarłego tragicznie prezydenta Republiki Okrągłego Stołu w podziemiach Archikatedry Wawelskiej, wśród polskich królów, wieszczów narodowych i wodzów. P. prof. Lech Kaczyński ma nie tylko zostać pochowany na najbardziej czcigodnej z polskich nekropolii; spocznie w Krypcie Srebrnych Dzwonów, u boku Marszałka Józefa Piłsudskiego, którego postać podobno niezwykle wysoko poważał.<br />
Na próbę oceny biografii politycznej oraz dokonań p. prof. Kaczyńskiego brakuje tu miejsca i niniejszy tekst w żadnym wypadku nie pretenduje do takiej roli. Próbie takiej nie sprzyjałaby zresztą chwila, skoro nawet ci politycy i publicyści, od lewa (np. p. Adam Michnik) do luźno pojętego prawa (np. p. prof. Adam Wielomski), którzy za życia nie zostawiali na zmarłym suchej nitki (by wyrazić się eufemistycznie), obecnie przybierają postawę wystudiowanego „żalu”. Piszący te słowa nie zaliczał się nigdy do sympatyków p. Kaczyńskiego, zaś po jego dramatycznej śmierci nie zamierza dołączać do sformowanego naprędce chóru jego – szczerych czy obłudnych – hagiografów. Czwarty prezydent Republiki Okrągłego Stołu zapisał się w historii niewątpliwie lepiej od poprzedników – co być może nie było bardzo trudne, biorąc pod uwagę konduitę tych ostatnich. Porównując go z TW „Wolskim”, TW „Bolkiem” i TW „Alkiem”, łatwo zauważyć, iż nie wpisywał się w pewną wybitnie niechlubną prawidłowość, związaną dotychczas z fotelem prezydenckim Republiki. <br />
Mimo to, p. prof. Kaczyński pozostał aż do końca zwykłym demoliberałem, uwikłanym w międzypartyjne kłótnie i rozgrywki. W jego politycznej sylwetce nie sposób dostrzec pierwiastków autorytetu, mocy politycznej czy Weberowskiej charyzmy. Ponadto, zarówno jego „anty-okrągłostołowi” zwolennicy, jak i „pro-okrągłostołowi” przeciwnicy równie rzadko pamiętali, iż w 1989 r. znalazł się w wąskim kręgu uczestników tajnych narad w willi komunistycznego MSW w Magdalence, stanowiących ostatni etap przygotowań do zastąpienia oligarchii PRL oligarchią Republiki Okrągłego Stołu. Na kompletnie nieadekwatne (by znów uciec się do eufemizmów) zakrawa tedy złożenie go obok męża stanu, który w 1926 r. obalił rządy parlamentarne, zgniótł partyjniacką „republikę marcową”, a kilka lat później ostatecznie pokazał partiom politycznym, gdzie ich miejsce, wysyłając partyjnych liderów do twierdzy w Brześciu Litewskim.<br />
Myśliciele tak różni, jak <b>Cyprian Kamil Norwid</b> (1821-1883), <b>Maurice Barrčs</b> (1862-1923) i<b> x. Prymas Stefan kardynał Wyszyński</b> (1901-1981) w identycznych słowach wskazywali, iż groby są fundamentem Ojczyzny. Demoliberalna klasa polityczna najwyraźniej czuje się nieograniczonym przez nic (ani normami niesionymi przez tradycję, ani nawet dobrym smakiem) właścicielem tej ostatniej, skoro bez żenady sięga po otaczane najgłębszą czcią, historyczne nekropolie narodu i dysponuje nimi wedle swego uznania. Nie wystarcza jej to tylko, że za swego życia pozostanie bezkarna i nietykalna, że każdy, kto publicznie kwestionuje głoszoną przez nią samą wersję jej dokonań, zostanie zniszczony przez jej doskonale opłacanych prawników, a wcześniej jeszcze zaszczuty medialnymi „seansami nienawiści”. Domaga się czegoś więcej – sakralizacji, symbolicznego unieśmiertelnienia. Potwierdzać to wydaje się pewien ciąg, w jaki wpisuje się jej dzisiejsza decyzja. W 2004 r. udało się jej wymóc pogrzebanie w narodowym panteonie na krakowskiej Skałce „byłego poputczika” Czesława Miłosza – jak w słynnym artykule, który zakończył jego karierę publicystyczną, określił go wielki antykomunista Sergiusz Piasecki (1901-1964); noblistę-stalinistę, którego bodaj ostatnim publicznym wystąpieniem był list otwarty (podpisany przezeń wespół z towarzyszką z czasów stalinowskich, p. Wisławą Szymborską) z pozdrowieniem dla uczestników pierwszego w Polsce „marszu tolerancji”. Gdy w 2008 r. zginął w wypadku prof. Bronisław Geremek, kolejny były stalinista i jeden z „ojców-założycieli” Republiki Okrągłego Stołu, wyprawiono mu pełen przepychu pogrzeb w rycie katolickim, mimo, że z pewnością nie zmarł na łonie Kościoła.<br />
Krążą plotki, iż w grobie w Alei Zasłużonych na Cmentarzu Powązkowskim, z którego komuniści w latach sześćdziesiątych usunęli trumnę <b>ppłk Walerego Sławka</b> (1879-1939), ma zostać pochowany I sekretarz PZPR tow. Wojciech Jaruzelski. Demoliberalna klasa polityczna, wywodząca się z paktu okrągłostołowego, przypuszczalnie nie będzie mieć w tej kwestii skrupułów. Czy da się jeszcze powstrzymać zamianę panteonów narodowych Polski w panteony „republiki koleżków”?<br />
<br />
Adam DanekFalangahttp://www.blogger.com/profile/10753279996315792791noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-8788906436550897637.post-18583498163375442622010-04-14T02:28:00.000-07:002010-04-14T02:28:20.438-07:00Odpowiedzi na pytania zadane w pewnej ankiecie, czyli wywiad z rzecznikiem prasowym Falangi<b>Poniższy wywiad zawiera odpowiedzi udzielone przez rzecznika prasowego Falangi, Ronalda Laseckiego na pytania zadane w ankiecie przeprowadzonej przez studentkę Uniwersytetu Zielonogórskiego. Wobec tego, że udzielone odpowiedzi mają pewną wartość prezentystyczną, mogąc przybliżyć zainteresowanym kierunek ideowego nachylenia Organizacji, zdecydowaliśmy się je opublikować.<br />
<br />
Ronald Lasecki</b><br />
<br />
<b>1. Do jakiej organizacji Pan należy i od ilu lat działacie?<br />
</b><br />
RL: Jestem członkiem Falangi, w której szeregach działamy od nieco ponad roku.<br />
<br />
<b>2. Jaka jest historia organizacji?</b><br />
<br />
RL: Falanga powstała w styczniu 2009 r. Od tamtej pory zorganizowaliśmy szereg spotkań z gośćmi, wyjść terenowych, demonstracji ulicznych, nawiązaliśmy kontakt z podobnymi organizacjami ze Słowacji, Czech i Rumunii, planujemy przygotować obóz treningowy dla naszych członków. Są wśród nas autorzy licznych artykułów publicystycznych i popularnonaukowych, które zgromadziliśmy na naszym blogu: http://falanga-blog.blogspot.com/<br />
<br />
<b>3. Dlaczego po latach została reaktywowana działalność organizacji?<br />
</b><br />
RL: Obecnie istniejąca Falanga nie jest prostą kontynuacją swej przedwojennej poprzedniczki, choć dziedzictwo ideowe i polityczne zarówno RNR jak też samego Bolesława Piaseckiego jest dla nas jednym z najważniejszych źródeł inspiracji. Zamysłem przy utworzeniu Falangi była chęć powołania aktywistycznej formacji integralnie prawicowej, jednoczącej nurty narodowo-radykalny i tradycjonalistyczno-rewolucyjny.<br />
<br />
<b>4. Jakie są zasady organizacji i o co walczycie?<br />
</b><br />
RL: Nasza doktryna polityczna ufundowana jest na metafizyce katolickiej, łączymy organiczny nacjonalizm i tradycjonalizm oraz przyjmujemy zasadę monarchiczną jako punkt wyjścia przy określeniu natury władzy publicznej. Stoimy na gruncie personalizmu przeciwko indywidualizmowi i humanizmowi. Odrzucamy konstruktywizm i racjonalizm oraz materializm we wszystkich postaciach..<br />
<br />
Naszym celem jest Kontrrewolucja pojmowana jako ustanowienie prawowitej władzy i porządku w miejsce obecnego bezhołowia i chaosu. Zrealizowana w wymiarze narodowym zaowocuje powstaniem Wielkiej Polski – katolickiego państwa narodu polskiego, zrealizowana w wymiarze uniwersalnym, pozwoli Polsce żyć w rodzinie wolnych narodów europejskich, zjednoczonych duchowo w odnowionej kulturze łacińskiej, zaś politycznie pod panowaniem odrodzonego <i>Imperium</i>, wznoszącego je ku ustanowieniu Społecznego Panowania Chrystusa na ziemi. Jest to uniwersalistyczna koncepcja Porządku, w którym narody i wspólnoty różnego szczebla i wielkości, współbrzmieć będą harmonijnie w duchowej i kulturowej symfonii.<br />
<br />
<b>5. Jaki jest przedział wiekowy członków organizacji?</b><br />
<br />
RL: Nie stosujemy ograniczeń wiekowych, lecz duchowe. Członkiem Falangi może zostać każdy, kto gotów jest służyć sprawie narodowej.<br />
<br />
<b>6. Czy jest duża rotacja członków? (czy odwrotnie – osoby trwają w organizacji)<br />
</b><br />
RL: Na razie trudno na to pytanie odpowiedzieć, gdyż działamy stosunkowo krótko. O tym, ilu z nas zostanie „politycznymi żołnierzami” przekonamy się najwcześniej za kilka lat.<br />
<br />
<b>7. Jaką rolę pełnią religia i Ojczyzna?</b><br />
<br />
RL: Falanga nie jest organizacja religijną, więc nie ingerujemy w osobistą religijność poszczególnych członków. Ważna jest dla nas ich gotowość do poświęcenia się w służbie dla ustanowienia Ładu, depozytariuszem wiedzy o którym jest Kościół rzymski i która zaklęta jest ponadto w Tradycji. Tak więc, poprzez elementy katolickie obecne w odmiennych religiach i światopoglądach, w Falandze mogą się również odnaleźć innowiercy lub niewierzący, pod warunkiem jednak, że nie będą przyjmować postawy wrogiej wobec katolicyzmu.<br />
<br />
Ojczyzna, a więc ziemia wraz z żyjącymi na niej ludźmi, jest podstawowym źródłem identyfikacji każdego człowieka – swoją tożsamość budujemy przecież obserwując i wchodząc w relacje ze środowiskiem w którym przyszło nam żyć; zarówno tym nieożywionym, jak i z członkami własnej wspólnoty. Dlatego każdego człowieka łączy z jego ojczyzną więź choć nieświadoma, to nierozerwalna, bo przyrodzona. Poszczególne etnosy żyją – ujmując to metaforycznie – w rytm długości fali emitowanej przez zajmowaną przez nie niszę ekologiczną, przez ich własną ekumenę. Dlatego tak negatywnym zjawiskiem są migracje, prowadzące do inwazji ekumeny przez obcy jej etnos, który wówczas bądź to zaskorupia się w izolacji własnego getta stopniowo się degenerując, bądź też – gdy jest wystarczająco silny i liczny - niszczy napotkane środowisko i kulturę zasiedlanego kraju. Giną stare tradycje, drzewa, kwiaty, lasy i góry. Dochodzi do wyzysku i eksploatacji. Tych zniszczeń zawsze dokonują obcy lub ludzie duchowo wykorzenieni z własnej ojczyzny – swojemu byłoby żal. Współcześnie refleksje te należałoby odnieść nie tylko do dotykającej zachodnią Europę inwazji ludów Południa, ale chyba przede wszystkim do zdepersonalizowanego, abstrakcyjnego, nomadycznego kapitału korporacyjnego, odpowiedzialnego za wyzysk człowieka i dewastację przyrody, również za psucie zasad gospodarki rynkowej i podważanie samej zasady własności.<br />
<br />
<b>8. Jaka jest symbolika związana z organizacją?</b><br />
<br />
RL: Naszym symbolem organizacyjnym jest falanga (ręka z mieczem) oraz używane na naszych sztandarach barwy czarna i czerwona. Na bannerze wykorzystujemy też stylizowany symbol orła w koronie. Hymnem Falangi jest „<i>Hymn Młodych</i>”, pomocniczo korzystamy też z "<i>Wymarszu Uderzenia</i>" Andrzeja Trzebińskiego i z własnego tłumaczenia hymnu Falangi Hiszpańskiej. Czlonkowie organizacji przywdziewają czarne koszule.<br />
<br />
Znak falangi jest tradycyjnie używany przez polskie ugrupowania narodowo-radykalne i symbolizuje nasz związek z tym nurtem politycznym, czerń naszych koszul symbolizuje śmierć niesioną ideologi demoliberalnej, czerwień to zaczerpnięty od rzymskich legionów symbol zwycięstwa i władzy imperialnej. Sama nazwa ugrupowania powinna być rozumiana zarówno jako nawiązanie do przedwojennych poprzedników, jak też jako symbol zwartości, karności, duchowej jedności, w której każdy z falangistów jest dla pozostałych "towarzyszem broni" we wspólnej walce. Myślę, że symbolika naszego Hymnu i pozostałych pieśni nie wymaga obszerniejszych wyjaśnień.<br />
<br />
<b>9. Jakie rocznice i ważne wydarzenia kultywujecie?</b><br />
<br />
RL: To trudne pytanie; staramy się odnajdywać rocznice dziś niekiedy zapomniane, lecz ważne dla współczesnej tożsamości Polaków. Dla przykładu mógłbym wymienić rocznice kilku wydarzeń, które bądź to już celebrowaliśmy, bądź celebrować planujemy. Są wśród nich rocznica Victorii Wiedeńskiej, rocznica zdobycia Jerozolimy przez krzyżowców, pewna rocznica związana z życiem księcia Jeremiego Wiśniowieckiego, rocznica <i>Marcia su Roma</i>. Oprócz nich, świętujemy oczywiście szereg rocznic związanych z historią polskiego narodowego radykalizmu, w tym rocznicę utworzenia NSZ, wydania pierwszego numeru przedwojennej „<i>Falangi</i>”, rocznicę śmierci Bolesława Piaseckiego. Na koniec wreszcie, obchodzimy także rocznice ogólnonarodowe, choćby odzyskania niepodległości, wybuchu Powstania Warszawskiego. To tylko kilka przychodzących mi w tej chwili do głowy przykładów.<br />
<br />
<b>10. Dlaczego organizowane są manifestacje, marsze? Przeciw komu/czemu?</b><br />
<br />
RL: Powody publicznych manifestacji Falangi można podzielić na dwie grupy. Pierwsza z nich dotyczy upamiętnienia lub oddania hołdu osobom bądź wydarzeniom tego wartym. Druga grupa przyczyn wynika z potrzeby protestowania przeciw podejmowanym przez podmioty kontrkulturowe próbom przeobrażenia przestrzeni publicznej i świadomości zbiorowej Polaków. Dlatego właśnie demonstrujemy przeciw lewactwu próbującemu pod zinstrumentalizowanymi przez siebie hasłami emancypacji kobiet lub promocji zboczeń seksualnych, niszczyć przetrwałe jeszcze gdzieniegdzie pozostałości kultury narodowej. Nigdy nie będziemy stać obojętnie wobec zabijania dzieci w łonie matek, promocji nieobyczajności i dewastacji rodziny, małżeństwa oraz tradycyjnej kultury erotycznej, wobec wyzysku Polaków przez państwowego molocha lub bezosobowy kapitał, niszczenia przedsiębiorczości fiskalizmem, emisją pieniądza i papierów dłużnych bez pokrycia w rzeczywiście wytwarzanych towarach i usługach, wobec faktycznej proletaryzacji pracowników biurowych mentalnie i materialnie obracanych w zupełnie ubezwłasnowolnione trutnie Systemu.<br />
<br />
<b>11. Czy organizujecie spotkania, koncerty, wykłady?</b><br />
<br />
RL: Tak, regularnie odbywają się spotkania z zapraszanymi specjalnie na tą okazję prelegentami. Organizujemy też marsze krajoznawczo-kondycyjne, planujemy podjąć regularne treningi i zorganizować w Warszawie koncert pewnego nonkonformistycznego zespołu prawicowego.<br />
<br />
<b>12. Jak liczna jest organizacja?</b><br />
<br />
RL: Takie informacje mają charakter poufny i wobec tego pozwolę sobie uchylić się od odpowiedzi.<br />
<br />
<b>13. Jakie wyznajecie wartości moralne?<br />
</b><br />
RL: Myślę, że odpowiedziałem już wcześniej na to pytanie.<br />
<br />
<b>14. Jaki jest wasz stosunek do innych narodowości?</b><br />
<br />
RL: Jak już wcześniej wspomniałem, jesteśmy przekonani, że każdy etnos „pulsuje” w rytm zamieszkiwanego przez siebie środowiska, co implikuje wniosek o szkodliwym wpływie migracji jak również etnosów nomadycznych, pasożytniczych, osiedlających się w danym kraju przy braku identyfikacji z nim, traktowaniu go jako ziemi podbitej, jako rezerwuaru zasobów, z niechętnym lub nawet pogardliwym odnoszeniem się do jego rodzimych mieszkańców. Stąd nasza niechęć do anglosaskiego modelu liberalnego, dopuszczającego mieszanie heterogenicznych etnosów, stąd też również poparcie dla tradycyjnych, związanych z ziemią, właściwych modelowi eurazjatyckiemu„zamkniętych” wspólnot. Zarazem dostrzegamy wielopoziomowość i wewnętrzną złożoność rzeczywistości etnicznej, tak więc istnienie prowincjonalnych czy też regionalnych subetnosów (jak na przykład podhalański) oraz superetnosów (jak na przykład anglosaski lub turański), grupujących narody tej samej duchowej rasy konstytuowanej przez coś, co w przenośni można by określić specyficznym dla owej rasy rytmem pola etnicznego.<br />
<br />
Opowiadamy się zatem za ochroną odrębności i specyfiki poszczególnych wspólnot, dopuszczając mieszanie elementów heterogenicznych etnicznie jedynie w przypadkach indywidualnych lub (w bardzo ograniczonym stopniu) na poziomie elit. Dostrzegamy przy tym zarazem uniwersalną wartość chrześcijańskiej kultury romańskiej, która przekształcając niegdyś etnosferę amerykańską doprowadziła do powstania tam nowych, pełnowartościowych i twórczych superetnosów hispanoamerykańskiego, frankoamerykańskiego czy luzoamerykańskiego, dających światu tak piękne pomniki wzniosłości i duchowej wielkości jak kultura andyjskiego lub paragwajskiego Baroku, jak zmysłowa tradycja Nowego Orleanu, jak wiejskie społeczeństwo feudalne w Quebecku (żywe w pewnym wymiarze jeszcze w latach 50-tych XX wieku). Jakże odmiennie na tym tle prezentują się efekty ekspansji pasożytniczego, morskiego superetnosu anglosaskiego, odpowiedzialnego choćby za doszczętne wymordowanie Tasmańczyków, niemal zupełne wytrzebienie rdzennych mieszkańców Ameryki, za pozbawienie Irlandii dwóch trzecich jej pierwotnej populacji, zaś pozostałej części obrócenie niemal w niewolników.<br />
<br />
Dlatego właśnie jesteśmy rzecznikami usunięcia wszelkiego politycznego, wojskowego jak i kulturowego oddziaływania państw „anglosfery” na kraje, ludy, narody i rasy Wielkiej Wyspy (tzn. Europy, Afryki i Azji) oraz na wszystkie kraje ukształtowane w katolicyzmie i w kulturze łacińskiej. Demoliberalnej anglosaskiej <i>globalization</i>, przeciwstawić pragniemy solarny, imperialny uniwersalizm romano-eurazjatycki, jednoczący ludy „od Sao Paulo do Bukaresztu”, ale też niosący im duchowe odrodzenie przez ich zaślubiny ze Wschodem, z Azją, z Wielkim Stepem, z Syberią – skarbnicą Mądrości i <i>Axis Mundi</i>.<br />
<br />
W zaślubinach tych, do odegrania szczególnej roli przeznaczona jest Polska, wzrastająca na wspaniałym środkowoeuropejskim dziedzictwie imperialnym; romańskim w swej surowości i hierarchiczności, ale też stepowym i wschodnim w swym idealiźmie. Jesteśmy przekonani, że rację mieli kolejni polscy mesjaniści i poeci romantyczni wskazując na szczególną rolę, jaką do odegrania w dziejach świata Opatrzność przeznaczyła Polsce. Będzie to rola kraju, z którego winien wyjść impuls dla połączenia „solarnej”, aktywistycznej duchowości Europy z głębią i subtelnością duszy Wschodu. Rola, którą nasz kraj raz już - co prawda w sposób nieudolny i niewprawny - próbował odegrać w okresie wczesnonowożytnym, lecz chociaż wówczas pycha, krótkowzroczność i nieposłuszeństwo Bożym przykazaniom, sprawiły, że próba owa zakończyła się ośmieszeniem, wygwizdaniem i wreszcie zepchnięciem ze sceny dziejowej na przeszło sto lat, to przecież przez to tym bardziej ciąży na nas obowiązek odegrania tej roli tym razem bez zarzutu.Falangahttp://www.blogger.com/profile/10753279996315792791noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-8788906436550897637.post-84832437954734915942010-04-02T04:23:00.000-07:002010-04-02T04:23:21.685-07:00Katolicyzm Austro-WęgierW polskiej publicystyce konserwatywnej Austro-Węgry oceniane są zazwyczaj lepiej od dwóch pozostałych państw zaborczych. W tej optyce często postrzega się je jako „ostatnie katolickie cesarstwo” – ostatnie państwo realizujące na płaszczyźnie politycznej zasady katolickiego uniwersalizmu. To nie do końca prawda. Rzeczywistość, jak zwykle, była znacznie bardziej skomplikowana. Proaustriackie sentymenty historyczne (niektórych) konserwatystów – podzielane zresztą przez piszącego te słowa – idealizują historię imperium Habsburgów w niejednym istotnym aspekcie.<br />
W drugiej połowie XVIII wieku nominalnie katolicka Austria stała się jednym z czołowych w Europie ognisk tzw. erastianizmu – dążenia politycznego do ścisłego podporządkowania Kościoła państwu. Za panowania cesarza rzymskiego Józefa II (1765-1790), oświeceniowego „koronowanego rewolucjonisty”, narodziła się w niej jedna z najbardziej brutalnych odmian erastianizmu, od imienia swego twórcy nazwana józefinizmem. Praktyki józefińskie utrzymywały się w cesarstwie Habsburgów jeszcze w latach czterdziestych XIX wieku. Na opisanie wielości perfidnych środków, stosowanych przez aparat austriackiego państwa do walki z Kościołem, nie starczyłoby tu miejsca; obszernie uczynił to polski konserwatysta i inicjator krakowskiej szkoły historycznej o. Walerian Kalinka CR (1826-1886) w dziele „Galicja i Kraków pod panowaniem austriackim” (1853). <br />
Poprawa położenia Kościoła w Austrii nastąpiła dopiero w „erze Bacha” (1852-1859), to jest w okresie urzędowania gabinetu Alexandra barona von Bacha (1813-1893). Zaprowadzony przezeń system polityczny („system Bacha”) w dawniejszej i nowszej historiografii nie miał dobrej opinii: oskarżano go o centralizację państwa, rozbudowę biurokracji, rządy policyjne, germanizacyjne zapędy wobec ludów cesarstwa – w czym należy zapewne widzieć pretensje o przekreślenie przez niego „zdobyczy” rewolucyjno-demokratycznej „wiosny ludów” 1848 roku. (Nikt chyba natomiast nie oskarżał Bacha o rugowanie tradycyjnego porządku społecznego – poprzez zniesienie sądów patrymonialnych i uwłaszczenie chłopów). Jednak to właśnie gabinet Bacha doprowadził do zawarcia w 1855 r. konkordatu pomiędzy Austrią a Stolicą Apostolską. Zapisy konkordatu anulowały urządzenia józefińskie i potwierdziły katolicki charakter państwa, wprowadzając m.in. nadzór władz kościelnych nad szkolnictwem (kontrolę programów nauczania pod kątem ich zgodności z nauką Kościoła).<br />
Austro-Węgry powstały z przekształcenia cesarstwa Austrii w państwo dualistyczne na mocy konstytucji z 21 grudnia 1867 r. Wkrótce potem na bazie większości parlamentarnej, złożonej z liberałów, sformowany został rząd Karla księcia von Auersperga, znany jako „gabinet mieszczański” (Bürgerministerium). Przystąpił on energicznie do realizacji żądań zniesienia postanowień konkordatu, podnoszonych na forum parlamentu przez antyklerykalnie nastawione środowiska liberalne od 1861 r. 25 maja 1868 r. Rada Państwa przegłosowała przygotowane przez „gabinet mieszczański” trzy ustawy: o małżeństwie, o szkole i o stosunkach międzywyznaniowych. Powstały one jako akty mające precyzować zawarte w konstytucji obietnice „wolności sumienia” i „wolności wyznania”, które to hasła były już wówczas w Europie standardowymi narzędziami walki przeciw religii (przede wszystkim katolickiej). Ustawy majowe zaprowadzały daleko idącą (w porównaniu ze stanem wcześniejszym) laicyzację systemu prawnego Austro-Węgier. Liberalne ustawodawstwo złamało większość norm zawartych w konkordacie (m.in. poprzez wprowadzenie „ślubów cywilnych” czy ustanowienie reguły, iż opłaty na rzecz „związków religijnych” mogą być nakładane wyłącznie na osoby w nich zrzeszone, w wyniku czego austriacki Trybunał Administracyjny zaczął uchylać decyzje gmin o dofinansowaniu budowy kościołów z budżetu gminnego). Katolicki charakter państwa został tym samym jeśli nie zniesiony, to z pewnością zakwestionowany. W jego obronie stanął jednak zdecydowanie inicjator konkordatu z 1855 r. – arcybiskup wiedeński Joseph Othmar kardynał von Rauscher. Wraz z innymi biskupami wezwał wiernych do oporu wobec praw godzących w katolickość państwa. Rząd odpowiedział represjami karnymi, wymierzonymi przez ministra spraw wewnętrznych Karla Giskrę w osoby niezłomnych hierarchów. Ich uskutecznienie uniemożliwił wszelako liberałom Franciszek Józef I, stosując względem biskupów prawo łaski. Następny (od 1868 r.) szef „gabinetu mieszczańskiego”, Edward hrabia von Taaffe, doprowadził w 1870 r. do formalnego zerwania podeptanego już wcześniej konkordatu. Wydarzenia lat 1867-1870 określane są często jako austriacki Kulturkampf.<br />
W świetle powyższych faktów wizerunek naddunajskiej monarchii jako „ostatniego katolickiego cesarstwa” okazuje się, przynajmniej do pewnego stopnia, dyskusyjny. Ta część współczesnej rodzimej publicystyki prawicowej, która podąża za wzorcami endeckimi, zarzuca Austro-Węgrom (oprócz najcięższej w tej optyce wady, czyli właściwej imperiom wielonarodowości zamiast drobno-państwowej monoetniczności), iż jako państwo miały charakter „archaiczny” czy „skostniały”, tj. nienowoczesny. Rzeczywiste mankamenty cesarstwa Habsburgów wyrastały tymczasem z jego modernizmu, nie zaś z braku tego ostatniego. W idealizowanej często <i>belle épocque</i> rewolucyjnej modernizacji ulegały jednak wszystkie państwa zaborcze – także carska Rosja i, bodaj najszybciej, Prusy. Wydaje się, że w Austro-Węgrzech ów rozkładowy proces postępował najwolniej i z największymi oporami.<br />
Po zniszczeniu Austro-Węgier przez ośrodki laickiego postępu, dokonanym w latach 1917-1918, a zaplanowanym przez nie jeszcze przed I wojną światową, tylko jeden podmiot geopolityczny mógł zastąpić dawne cesarstwo w jego historycznej (acz nie zawsze realizowanej) misji: skupić wokół siebie katolickie narody Europy Środkowej i Wschodniej, a także inne ludy tego subregionu, nie chcące żyć pod dominacją niemiecką ani rosyjską – co nie uległo dezaktualizacji po dziś dzień. Podmiotem tym była i jest Polska.<br />
<br />
Adam DanekFalangahttp://www.blogger.com/profile/10753279996315792791noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-8788906436550897637.post-60969660338060497842010-04-02T04:12:00.000-07:002010-04-02T04:12:56.135-07:00O Żydach i "Żydowniku Powszechnym"Powtarzane niekiedy przez złośliwych i z pewnością bezpodstawnie uprzedzonych antysemitów porzekadło (mające podobno swe źródło w Talmudzie), że „<i>Dobry Żyd, to zakonspirowany Żyd</i>” - jeśliby traktować je poważnie - z pewnością musiałoby prowadzić do wniosku, że ostatnia „autodemaskacja” szanownych pań i panów redaktorów "<i>Tygodnika Powszechnego</i>", którzy przemianowali jubileuszowy dodatek swojego pisma na "<i>Żydownik Powszechny</i>", dowodzi, że środowisko to nie przyswoiło sobie tajemnych nauk „mędrców Syjonu”. W końcu już w artykule wprowadzającym, spisanym piórem naczelnego x. Adama Bonieckiego, czytamy, że „<i>po sześćdziesięciu pięciu latach nadszedł czas, by zdjąć maskę. „Żydownik Powszechny” ? Ależ proszę bardzo.</i>” <br />
<br />
Złośliwi i z pewnością bezpodstawnie uprzedzeni antysemici odpowiedzieliby niechybnie, że „wiadomym środowiskom” udało się na przeciągu minionych lat tak bardzo przeorać świadomość czytelników prasy, że oczywistością dziś stało się to, co dawniej było nie do pomyślenia, czyli występowanie tychże środowisk „z otwartą przyłbicą”. I znowu, dla podparcia swych z pewnością bezpodstawnych uprzedzeń, mogliby złośliwi antysemici sięgnąć do cytowanego tu już wstępnego artykułu x. Bonieckiego, w którym to znajdujemy uwagę, że „<i>właśnie ta oczywistość jest wspaniałym owocem</i> (naszego, czyli „tygodnikowego” – przyp. R. L) <i>wczorajszego trudu</i>”.<br />
<br />
Zostawmy jednak złośliwych antysemitów i ich z pewnością bezpodstawne uprzedzenia, by pochylić się nad zawartością samego „<i>Żydownika</i>”. Znajdujemy tam sporo artykułów, w których „przepracowuje się” relacje polsko-żydowskie, oczywiście ze szczególnym uwzględnieniem tych ich epizodów, które zdaniem szanownych pań i panów redaktorów, zaciążyły na tych relacjach w sposób negatywny, czemu jakoby winne miały być złośliwe i z pewnością bezpodstawne uprzedzenia antysemickie żywione przez potrzebujących „uwolnienia” od nich Polaków. Kto bowiem wie, "<i>gdzie byśmy dziś byli, gdyby nie artykuł Jerzego Turowicza „Antysemityzm”, napisany w 1957 r. ? Jaki byłby stan naszych umysłów bez eseju „Biedni Polacy patrzą na getto” Jana Błońskiego (1987) ? Jak byśmy się bez niego i bez debaty, którą sprowokował, uporali choćby z problemem Jedwabnego ?" </i><br />
<br />
Żywiąc ambicję wpłynięcia na zmianę postaw Polaków wobec Żydów, autorzy "<i>Żydownika</i>" wychodzą z założenia, że tak zwane „stosunki polsko-żydowskie” pozostają kwestią na tyle istotną, że w imię zmiany ich treści, należy dokonać przeobrażenia świadomości i pamięci historycznej narodu. Pomijając już wątpliwą metodologiczną poprawność posługiwania się przez środowiska „okołożydownikowe” terminem „stosunki”, który poprawnie winno się odnosić do wzajemnych relacji ustrukturyzowanych, wewnętrznie skonsolidowanych i sterownych podmiotów jak państwa, organizacje czy inni abstrakcyjni uczestnicy polityki, zwraca uwagę nie tylko przypisywanie owym „stosunkom” (które w trafniej byłoby nazwać "wzajemnymi postawami") niepomiernie istotnego znaczenia, ale też ich jednostronne, pozbawione krytycyzmu wobec Żydów, odczytanie historyczne. Naszym zdaniem, obydwa wymienione zniekształcenia percepcyjne wynikają z tego samego powodu, mianowicie z przyjmowania „perspektywy żydowskiej” w spojrzeniu rzeczone kwestie.<br />
<br />
Istotne stają się tu nie postawy wobec problemów współcześnie aktualnych, do których należy się ustosunkować, gdy ktoś zabiega o dobro narodu polskiego lub szerzej, wspólnoty chrześcijańskiej czy Europy, lecz znaczenia nabiera pozycja zajmowana w sporze wokół problemów istotnych być może dla interesu Izraela, Stanów Zjednoczonych, dla upowszechnienia ideologii demoliberalnej lub dla dobra narodu żydowskiego, czy przynajmniej pewnej jego części. Tak więc dla identyfikacji jakiegoś uczestnika rzeczywistości politycznej, lub w każdym razie dla podmiotu aspirującego do takiego miana, kluczowe jest jego stanowisko w sporze wokół artykułów Turowicza, Błońskiego, Cichego, Michnika, wokół książek Kosińskiego, Kąkolewskiego, Siedleckiej, wokół filmów Lanzmana, Wajdy, Spielberga, Polańskiego, Zwicka i im podobnych. „Pojęciami-stygmatami” w tym sporze stają się wyprane z wszelkiej wartości eksplanacyjnej „antysemityzm” i „filosemityzm”, których użycie przez jedną ze stron sporu wobec drugiej, równoznaczne jest z desygnowaniem tak nazwanego, na schmittiańskiego „wroga politycznego”. <br />
<br />
I choć uczciwie trzeba przyznać, że w masowym odbiorze frakcja „filosemicka” zdecydowanie bierze górę zagłuszając niemal doszczętnie frakcję „antysemicką”, niosąc przy tym zazwyczaj w swoim sztafażu ideologię liberalno-lewicową, to naszym zdaniem, nie usprawiedliwia to bynajmniej mechanicznego dołączenia do strony „antysemickiej”. Nie usprawiedliwia nie dlatego, aby wiązało się to z jakimiś "stratami wizerunkowymi", o których tak lubią dywagować polityczni koniunkturaliści i oportuniści, rozpisujący niekiedy w drętwych tekstach swą strategię „dywersji w świecie popkultury”, lecz dlatego, że samo ustosunkowanie się wobec wszystkich pseudo-problemów wymyślanych przez szanowne panie i panów redaktorów "<i>Żydownika Powszechnego</i>", byłoby już z naszej strony formą przyznania im racji w zakresie uznawania szczególnej rangi „tematyki żydowskiej”. Naszym zdaniem tymczasem, zarówno tematyka ta jak i hałdy intelektualnego śmiecia i tony makulatury produkowane przez jej fascynatów, nie są warte by poświęcić im choćby ułamek naszego czasu. Nie zamierzamy tłumaczyć się ani tym bardziej „przepraszać” za antyżydowskie działania przedwojennych polskich nacjonalistów, co bynajmniej jednak nie oznacza, że jesteśmy gotowi wobec nich wyrażać jedynie bezkrytyczny zachwyt. Być może, żyjąc w tamtych czasach bylibyśmy zwolennikami zupełnie odmiennej polityki, być może zaś takiej samej. Tak czy inaczej, ten rozdział historii polskiego ruchu narodowego i prawicy należy już do przeszłości, gdyż większość polskich Żydów zniknęła w czeluściach historii, my zaś ani nie „tęsknimy za Żydem”, ani też nie będziemy bezustannie świętować jego odejścia – uznajemy je po prostu za obiektywny fakt historyczny, za coś, co się stało i nad czym nie ma sensu bezustannie się pochylać. Na obecność Żydów w polskiej i europejskiej historii patrzymy tak samo beznamiętnie, jak na wojny punickie lub rozpad unii kalmarskiej.<br />
<br />
Przed nacjonalizmem polskim stoją współcześnie istotne wyzwania i kwestie warte podjęcia jak globalizacja, ekologia, przekształcenia gospodarki kapitalistycznej, komercjalizacja i indywidualizm niszczące wspólnoty narodowe i regionalne, obumieranie tradycyjnych identyfikacji, w tym również kryzys religijności, problem zorganizowania politycznego zarówno makroregionów geopolitycznych jak Europa, jak też nowej architektury stosunków międzynarodowych w skali globalnej, demograficzna inwazja Orientu na Europę Zachodnią, wreszcie zadanie odnalezienia nowej formuły dla uniwersalnych i transhistorycznych idei jak Tradycja, <i>Imperium</i>, hierarchia etc. Tym właśnie zamierzamy zajmować się w Falandze, gdy tymczasem "<i>Żydownik Powszechny</i>" wraz z rozterkami jego szanownych pań i panów redaktorów, naszym zdaniem, należy posłać do kosza na makulaturę. <br />
<br />
<br />
Ronald LaseckiFalangahttp://www.blogger.com/profile/10753279996315792791noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-8788906436550897637.post-65070849034953817222010-03-05T06:12:00.000-08:002010-03-21T15:41:57.038-07:00Zwolennicy "czechizacji" PolskiIdeologia endecji – zwłaszcza w jej popularnej wersji – odznacza się tym, że według ukutych przez siebie stereotypów wyróżnia wśród państw i narodów automatycznie identyfikowane jako „złe” bądź „dobre”. Do „złych” zalicza Niemcy, Ukrainę, Litwę czy Węgry, do „dobrych” – przede wszystkim Rosję, a oprócz niej Czechy. Sympatia dla Czech widoczna była w szeregach endecji przez cały okres międzywojenny. Fakt ten wystawia znaczące świadectwo obrońcom polskiego „interesu narodowego”, jakimi szumnie głosili się endecy, jeśli wziąć pod uwagę, iż państwo czeskie (Czechosłowacja) przez cały ów okres konsekwentnie działało na szkodę państwa polskiego.<br />
W latach poprzedzających wybuch I wojny światowej elita polityczna Czech pozostawała największym w Europie Środkowej zwolennikiem panslawizmu – ideologii i polityki ukierunkowanej na podbicie całego świata słowiańskiego przez Rosję. Po 1918 r. czeskie rusofilstwo płynnie przeszło w prosowieckość. Podstawowym celem swej polityki zagranicznej uczynili Czesi uzyskanie łączności terytorialnej z Rosją Sowiecką, uznane przez nich za najlepszą gwarancję geostrategicznego bezpieczeństwa ich państwa. Na drodze do stworzenia takiego połączenia stała jednak Polska. W wojnie polsko-bolszewickiej Czechy otwarcie dopingowały bolszewików (ramię w ramię z Niemcami), także podczas przełomowego sierpnia 1920 r. Kiedy ta nadzieja na uzyskanie styczności granicznej z Sowietami rozbiła się o mur polskich wojsk, czeska klasa polityczna skupiła wysiłki na dążeniu do budowy korytarza terytorialnego wiodącego do Rosji. W tym celu Czesi bezwzględnie dławili separatystyczne dążenia Słowacji i Rusi Karpackiej, tworzących ramię Czechosłowacji wyciągnięte na Wschód. Konsekwentnie – od 1918 r. – parli też na arenie międzynarodowej do rozbioru Królestwa Węgier, najbardziej propolskiego państwa w regionie i jedynego, które przed bitwą warszawską chciało udzielić Rzeczypospolitej bezpośredniej pomocy zbrojnej. Został on usankcjonowany traktatem „pokojowym” w Trianon z 4 czerwca 1920 r., zezwalającym Węgrom istnieć w skrajnie okrojonej, kadłubowej formie. Mimo to Czesi dwukrotnie proponowali Francji i Jugosławii całkowity rozbiór państwa węgierskiego – w 1921 r. (nie uzyskali zgody mocarstw zachodnich) oraz w 1934 r. na międzynarodowej konferencji w Genewie (projekt miał upaść w wyniku ostrej interwencji polskiej dyplomacji). Choć Czechy zdołały więc opasać Węgry od północy i oddzielić je terytorialnym klinem od Polski, na drodze do uzyskania upragnionego połączenia ze Związkiem Sowieckim wciąż znajdowała się jedna przeszkoda: Galicja Wschodnia, należąca do państwa polskiego. Dla usunięcia tej przeszkody Czesi wspierali (środkami finansowymi i propagandowymi) ukraińską irredentę w Galicji, licząc na destabilizację sytuacji wewnętrznej w tym kraju i, w rezultacie, na utratę kontroli nad nim przez Polskę. Według informacji polskich wojskowych służb specjalnych (II Oddziału Sztabu Głównego WP), po zamordowaniu przez OUN polskiego ministra spraw wewnętrznych <b>gen. Bronisława Pierackiego</b> (1895-1934) zaangażowanie Czechosłowacji we wspieranie organizacji ukraińskich nie tylko nie zmalało, ale wzrosło. Procederowi temu kres położył dopiero dramatyczny rok 1938.<br />
Skąd zatem w historii oraz w myśli politycznej narodowej demokracji takiego bogactwo pozytywnych odniesień do, eufemistycznie mówiąc, nieprzyjaznego Polsce czeskiego sąsiada? W naszej ocenie, wyrastało ono z fundamentalnej dla endecji idei, szczególnie ostro i wyraziście artykułowanej w pierwszym etapie historii tego ruchu, ale nie porzuconej nigdy potem: z postulatu uczynienia z Polaków „nowoczesnego narodu”, czyli celowej modernizacji polskiego społeczeństwa (a mówiąc wprost – rewolucji społecznej). Endecja przedstawiała sobą społeczny i polityczny modernizm. Wzorem modernizacji wśród Słowian pozostawali zaś Czesi. Byli narodem plebejskim, narodem-ludem, który od czasów wojny trzydziestoletniej utracił własną warstwę szlachecką, a ocalała arystokracja stanowiła w czeskim społeczeństwie bardzo niewielką grupę. Polacy, z niezwykle liczną szlachtą i względnie liczną arystokracją, plasowali się na przeciwnym biegunie, co wczesnych endeków popychało do podnoszenia haseł walki ze „szlachetczyzną”. Czesi byli społeczeństwem silnie zlaicyzowanym, czemu trudno się dziwić, biorąc pod uwagę związaną z husytyzmem, kacerską (anty-łacińską, anty-rzymską) genezę czeskiej idei narodowej, a także późniejszą podatność tego kraju na wszelkie nowoczesne, mniej lub bardziej areligijne (bądź antyreligijne) doktryny. W Polsce natomiast katolicyzm trwał silnie zakorzeniony w szerokich masach narodu – co z kolei modernistycznie nastawionej wczesnej endecji kazało wysuwać postulat (przez niektórych jej przedstawicieli podtrzymywany do połowy lat dwudziestych) walki z polskim „klerykalizmem”. Czechy uległy daleko idącej industrializacji i urbanizacji, gdy w Polsce istniało wciąż społeczeństwo przeważnie rolnicze, agrarne, zdominowane przez ziemiaństwo i chłopstwo – uważane nie bez racji za dwie najbardziej zachowawcze (bo związane z ziemią) warstwy społeczne. W Czechach szybko rozwinęła się społeczność typu mieszczańskiego, z jej wszechobecnym egalitaryzmem i równościowym etosem „obywatelskim”, uważanymi za niezbędny grunt dla reżimu demokratycznego. W łonie polskiej wspólnoty narodowej, choć także nadszarpniętej zębem nowoczesności, zachowały się zaś zręby hierarchicznego ustroju społecznego i liczne tradycyjne instytucje społeczne. Endeccy publicyści rugali własny naród za to, iż długo nie kwapił się do osiągnięcia „nowoczesnej polityczności” na wzór społeczeństw zachodnich. Czesi osiągnęli ją bodaj najszybciej w świecie słowiańskim: najszybciej zrealizowali – lewicową w swej istocie – koncepcję narodu z 1789 roku.<br />
Do rzeczników „<i>czechizacji</i>” Polski spoza ruchu narodowo-demokratycznego należał m.in. Stanisław Stomma, rozumiejący przez nią budowę etosu zbiorowego w oparciu o „wartości” mieszczańskie, zorientowane głównie na dobra materialne. Sam związany przed wojną ze środowiskiem mocarstwowców, po 1939 r. nieustannie krytykował rzekome skłonności Polaków do idealizmu i nieprzemyślanego heroizmu, ze szczególną natarczywością pastwiąc się nad polskim „romantyzmem”. Pastwił się oczywiście tylko werbalnie, czego nie można już powiedzieć o tych, z którymi Stomma kolaborował. Po wojnie podążył bowiem typową ścieżką „realizmu politycznego”: przystał do koncesjonowanych przez komunę (i legitymizujących ją) „katolików postępowych”, dzięki czemu w latach 1957-1976 mógł zasiadać w sejmie PRL. Spod jego pióra wychodziły wówczas liczne wypowiedzi utrzymane w takim mniej więcej stylu: „<i>Polityka Polski Ludowej stanęła na mocnym fundamencie, wybrała sojusz zgodny z perspektywami rozwojowymi naszego narodu. Jest to sojusz ze Związkiem Radzieckim.</i>” („<i>Życie Warszawy</i>”, 1960). Albo: „<i>Obywatele z PZPR mówią: internacjonalizm proletariacki, my zaś mówimy: uniwersalizm w duchu chrześcijańskim. Inne podłoże filozoficzne, ale wnioski są w pewnej mierze podobne i prowadzą wielokrotnie do wspólnego celu. </i>(…). <i>Stwierdzaliśmy wielokrotnie, że ogólny kierunek rozwoju społeczno-politycznego wytyczony dla Polski po II wojnie światowej uważamy za słuszny.</i>” („<i>Tygodnik Powszechny</i>”, 1961). Po udziale w obradach okrągłego stołu posiwiały weteran „realizmu politycznego” kończył swą karierę w senacie Republiki Okrągłego Stołu, gdzie zasiadał z ramienia Unii Demokratycznej, a jeszcze później jako działacz Unii Wolności.<br />
Niniejszy szkic nie ma bynajmniej służyć deprecjonowaniu historii czy kultury Czech; przeciwnie, piszący te słowa mógłby w nich wskazać elementy zasługujące na prawdziwy szacunek – choć akurat nie te, jakich dopatrywali się w nich rzecznicy „<i>czechizacji</i>” Polski, chwalący siebie samych za rzekomy „realizm”. Jego celem jest raczej wskazanie, do czego naprawdę wzywa dyskurs „realistyczny”, zgodnie z którym przyjęcie bardziej „przyziemnego”, materialistycznego i programowo pragmatycznego stosunku do rzeczywistości gwarantuje jakoby danemu społeczeństwu „nadążanie” za „wyzwaniami nowoczesnego świata” oraz zapewnia mu większą siłę, skuteczność i pomyślność w działaniach. Zasadniczo sprowadza się on do przekonania, że w zamian za spodziewane względnie szybko korzyści opłaca się ignorować normy niesione przez religię, tradycję i historię – podczas gdy w rzeczywistości wykalkulowane w ten sposób korzyści często nie następują, a odwrócenie się od wspomnianych norm przynosi społeczności wymierny efekt w postaci anomii i degrengolady. „Realiści polityczni”, chowu endeckiego i innego, stawiali czeską obrotność za wzór rzekomym polskim romantykom, idealistom i kabotynom, podobno przy byle okazji chwytającym za szable, by na prawo i lewo szafować krwią narodu. Dowodem na wyższość tej pierwszej postawy ma być fakt, iż w wyniku wieków domniemanych nieodpowiedzialnych i krwawych zrywów „romantyczni” Polacy są w przybliżeniu czterokrotnie liczniejsi od „realistycznych” Czechów…<br />
<br />
Adam DanekFalangahttp://www.blogger.com/profile/10753279996315792791noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-8788906436550897637.post-6702480860768172312010-03-05T05:40:00.000-08:002010-03-05T05:40:16.054-08:00Falanga Zielona Góra - w hołdzie Juanowi Donoso Cortésowi<a href="<object width="425" height="344"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/cBd6o2tbcIs&hl=en_US&fs=1&"></param><param name="allowFullScreen" value="true"></param><param name="allowscriptaccess" value="always"></param><embed src="http://www.youtube.com/v/cBd6o2tbcIs&hl=en_US&fs=1&" type="application/x-shockwave-flash" allowscriptaccess="always" allowfullscreen="true" width="425" height="344"></embed></object>"></a>Falangahttp://www.blogger.com/profile/10753279996315792791noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-8788906436550897637.post-24986219361741248652010-03-05T05:33:00.000-08:002010-03-05T05:33:55.220-08:00Józef Bohdan Zaleski jako wieszcz narodowy i bard tradycji<i>Ojczyzna stanem naszym dozgonnym – Rodacy!<br />
Toż ćwiczym się ustawnie w obowiązkach stanu,<br />
I na chłodzie, o głodzie, bez chaty, bez płacy,<br />
Jako umiemy służym Ojczyźnie i Panu!</i><br />
<br />
Józef Bohdan Zaleski „<i>Spółtułaczom</i>” (1860)<br />
<br />
<b>Józef Bohdan Zaleski</b> (1802, Bohatyrka – 1886, Villepreux) należał do najwybitniejszych, jak również, za swego życia, najpopularniejszych, twórców polskiej poezji romantycznej. Współtworzył w niej tzw. „szkołę ukraińską”, oprócz niego reprezentowaną przede wszystkim przez Antoniego Malczewskiego i Seweryna Goszczyńskiego. Współcześnie pozostaje poetą całkowicie zapoznanym. Jego nieobecność w bieżącym obiegu myśli to wielka strata nie tylko, w ogólności, dla polskiego życia kulturalnego, ale także, w szczególności, dla polskiej prawicy, która może (i, naszym zdaniem, powinna) znaleźć w jego spuściźnie źródło inspiracji dla siebie, podobnie jak źródła takie odnajduje w dziedzictwie innych protagonistów polskiego romantyzmu: <b>Zygmunta hrabiego Krasińskiego</b> (1812-1859), <b>Cypriana Kamila Norwida</b> (1821-1883) czy, w niektórych aspektach, <b>Adama Mickiewicza</b> (1798-1855). Znaczące świadectwo wystawia twórczości Zaleskiego fakt, iż chwaliło ją wielu polskich konserwatystów, w tym OO. Zmartwychwstańcy, należący do reakcyjnej „pentarchii petersburskiej” <b>Michał Grabowski </b>(1804-1863), ultramontanin <b>ks. Jan Koźmian</b> (1814-1877) czy krakowscy Stańczycy – <b>prof. Józef Szujski</b> (1835-1883) i <b>prof. Stanisław hrabia Tarnowski </b>(1837-1917).<br />
Przez całe życie Zaleski odczuwał, jako człowiek i jako poeta, szczególną więź z rodzinnym krajem – Ukrainą. Nie kłóciło się to bynajmniej z jego polską tożsamością narodową. Polskę nazywał swą Ojczyzną, natomiast Ukrainę – oryginalnie – swą Matczyzną. Opierając się o „<i>Najstarsze podanie słowiańskie zapisane u Nestora</i>”, średniowiecznego ruskiego kronikarza, głosił, że narody polski i ukraiński posiadają wspólny rodowód: Polacy wywodzą się od „<i>Polan wiślanych</i>”, zaś Rusini-Ukraińcy od „<i>Polan dnieprowych</i>”. Szczególna rola Ukrainy w twórczości Zaleskiego wynikała z kilku przyczyn. Z jednej strony, poeta wyznawał pogląd – nader konserwatywny – że gwarancją istnienia ładu w świecie jest harmonia pomiędzy człowiekiem a przyrodą, zgodne wpisywanie się człowieka i natury w pewien wyższy porządek. W jego oczach harmonia ta przetrwała na Ukrainie, podczas gdy w innych krajach została dawno utracona. Z drugiej strony, Ukraina to kraj stepów – wielkiej przestrzeni (niem. <i>Grossraum</i>), z jej, pobudzającą ducha, swoistą mistyką. Wreszcie, Ukraina była krajem pogranicza. Pogranicza, gdzie ludy cywilizacji chrześcijańskiej stykały się z ludami reprezentującymi cywilizacje niechrześcijańskie, Tatarami i Turkami, i gdzie odpierać musiały ich najazdy. Na otwartych stepowych pustaciach nie dało się ukryć – należało nieustannie stawiać czoła nieprzyjacielowi. Historia Ukrainy jawiła się Zaleskiemu jako pasmo bitew i wojen toczonych w obronie południowo-wschodnich granic Rzeczypospolitej przeciw bisurmańskim najeźdźcom – a więc historia heroiczna. Jej mieszkańcy-pogranicznicy w ogniu walk wytworzyli etos wojowniczy w jego najwznioślejszej formie, oparty na idei ofiarnej służby ojczyźnie. Etos ten kształtowali własnym przykładem kresowi wodzowie-zagończycy, zasłaniający Rzeczpospolitą swymi pancerzami przed nawałą ze wschodu i gromiący jej wrogów na ukraińskich stepach. Zapomniane dziś postacie wielu z nich – hetmana koronnego Janusza Bieniawskiego, hetmana Kozaków zaporoskich Piotra Konaszewicza-Sahajdacznego (1570-1622), przywódcy Kozaków niżowych starosty chmielnickiego Przecława Lanckorońskiego (zm. 1531), legendarnego księdza-emisariusza Jacka Dominikana, pomysłodawcy utworzenia z Kozaków stałych wojsk ochrony pogranicza starosty czerkaskiego i kaniowskiego Ostafiego Daszkiewicza (ok. 1455-1535) – w przywołujących dawną chwałę utworach Zaleskiego wyłaniają się z bitewnej kurzawy podobni do Tolkienowskich bohaterów. Do boju prowadzi ich nieodmiennie Biały Anioł, jak lud zwał św. Michała Archanioła, widniejącego w herbie i na chorągwi Ukrainy. Przenosząc burzliwe dzieje Ukrainy w świat mitu, poeta niekiedy nie umiał uniknąć mijania się z prawdą historyczną, np. w utworze „<i>Dumka hetmana Kosińskiego</i>” (1822) przemienił Krzysztofa Kosińskiego (zm. 1593), przywódcę powstania Kozaków przeciw Rzeczypospolitej, w polskiego rycerza broniącego jej przed Tatarami.<br />
Najważniejszym z bohaterów występujących w utworach Zaleskiego pozostaje jednak Bojan. W epoce romantyzmu literaci często powoływali do życia na kartach swych dzieł postacie, przez których usta mogłaby do ich rodaków przemówić tradycja w swej najdawniejszej, a więc najczystszej postaci. W ten sposób na przykład szkocki poeta romantyczny <b>James Macpherson</b> (1736-1796) stworzył postać barda Osjana, wyraziciela tradycji celtyckiej żyjącego rzekomo na przełomie Antyku i Średniowiecza. Na kartach utworów Zaleskiego ożył natomiast gęślarz Bojan, wspaniały, majestatyczny wyraziciel tradycji słowiańskiej. Występuje on po raz pierwszy w „<i>Słowie o wyprawie Igora</i>”, staroruskim poemacie z XII wieku. Dla Zaleskiego Bojan to uosobienie i zarazem strażnik heroicznej historii Słowian. Jest prawzorem wieszcza – poety będącego duchowym (i nie tylko) wodzem narodu, wiodącego naród do walki z najeźdźcą. Zaleski nazywał siebie „wnukiem Bojana” albo „Bojaniczem” (synem Bojana), a swoją poezję określał mianem „pieśni bojańskiej” lub „pobojańskiej”, kontynuującej tradycję Bojana.<br />
Dziedzictwo Słowian było jednym z fundamentów orientacji ideowej Zaleskiego. „Bóg – Świat – Słowiaństwo – Polszcza – Ukraina”, napisał poeta ok. 1840 r. w wierszu „Kwinta w mej gęśli”, wyliczając najważniejsze dla siebie punkty odniesienia. Wyrażał on przekonanie o wspólnym pochodzeniu wszystkich narodów słowiańskich, których nazwa miała się wywodzić od Słowa – Słowa Bożego, a więc oznaczać jego synów i głosicieli.<br />
<br />
„<i>Słowo przed wieki było na początku,<br />
Słowianie idziem od tego my wątku,<br />
Z jednego słowa plemiennicy wszyscy;<br />
Sławę – rozbrzmieli jeno latopiscy.</i>”<br />
<br />
- pisał Zaleski w krótkim utworze „<i>Słowo</i>”. Starał się przy tym osobiście wspierać dzieło zbliżania do siebie słowiańskich narodów. W tym celu założył w Paryżu w 1835 r. (wraz z m.in. Adamem Mickiewiczem) Towarzystwo Słowiańskie, które miało upowszechniać wśród Polaków wiedzę o innych słowiańskich narodach, czyli, jak stanowił jego aktu założycielski, zwracać ich uwagę „<i>ku wszystkiemu co swoje, co spółsłowiańskie – ku bratnim dziejom i pieśniom i mowie – ku starym pamiątkom i nowym nadziejom</i>”. Jednym z narodów, na jaki Zaleski pragnął skierować uwagę Polaków, byli Serbowie – poeta przetłumaczył na polski lub sparafrazował cały szereg serbskich pieśni ludowych i historycznych, zebranych i wydanych przez ojca nowoczesnej literatury serbskiej <b>Vuka Karadžicia</b> (1787-1864). Wśród tych utworów znalazł się przede wszystkim poemat rycerski „<i>Car Łazarz i carzyca Milica</i>”, opiewający bitwę na Kosowym Polu stoczoną w 1389 r. przez serbskie rycerstwo przeciw przeważającym siłom muzułmańskich Turków – wydarzenie najważniejsze dla serbskiej tradycji narodowej. W 1848 r. uczestniczył też w Zjeździe Słowiańskim w Pradze, licząc, że znajdzie tam poparcie dla realizacji głoszonych przez siebie idei.<br />
Za propagowaniem przez poetę zainteresowania światem słowiańskim kryła się wizja przyszłego zjednoczenia całej Słowiańszczyzny – zjednoczenia, co do którego można domniemywać, iż miało się ono w jakiś sposób urzeczywistnić również na poziomie politycznym. Zapowiadane (czy raczej przepowiadane) przez siebie zjednoczenie świata słowiańskiego wiązał Zaleski ze zjednoczeniem chrześcijaństwa – zażegnaniem schizmy wschodniej. Dlatego też jako patronów Słowiańszczyzny wymieniał często razem św. Pawła i św. Bazylego, symbolizujących odpowiednio zachodnią i wschodnią tradycję Kościoła. Miejsce, gdzie przyszłe zjednoczenie chrześcijaństwa nastąpi, dostrzegał tam, gdzie obrządek zachodni i wschodni istniały obok siebie od wieków – na Ukrainie. Przywoływał w tym kontekście ukraińskie wierzenie ludowe, zgodnie z którym „<i>niektórzy święci pańscy mieszkają na pustyniach między Dnieprem a Bohem i modlą się tam za Ukrainę</i>”, a są wśród nich m.in. święci Paweł i Bazyli. Zjednoczenie chrześcijaństwa i jednoczesne zjednoczenie świata słowiańskiego miało sprawić, iż na ziemi zapanuje porządek Chrystusowy, w którym wszystkie narody odnajdą wolność, w pierwszej zaś kolejności narody słowiańskie, dotąd niesprawiedliwie jej pozbawione – a porządek ten trwać będzie aż do Paruzji. Zaleski włożył tę przepowiednię w usta jednego ze swoich bohaterów Ukrainy, księdza Jacka:<br />
<br />
„<i>To królewska Słowian gwiazda…<br />
Spod orlego Lecha gniazda!<br />
W niego strzeli złota różdżka.<br />
Którą – Święty Duch – sam uszczka.<br />
Zjednoczona oto Wiara,<br />
Ta piastunka ludów stara,<br />
Stąd się na świat rozwielmoży…<br />
Tu tron stanie na opoce!<br />
I Namiestnik zagrzmi Boży…<br />
Zdepce piekieł ciemne moce!...<br />
Pęta ludów pogruchoce.<br />
Aż Bóg gniew na ziemi złoży!<br />
I śród błysków – bicia gromu – <br />
Chrystus znijdzie – po widomu!...</i>”<br />
<br />
Impuls do zjednoczenia świata słowiańskiego wyjść miał z Polski, albo raczej – z Rzeczypospolitej, politycznej formy spojonego wspólną tradycją i uświęconego wspólną heroiczną historią związku Korony, Litwy i Rusi. Symbolicznym wyrazem owego związku trzech krain była trójca ich patronów, wymienianych przez Zaleskiego jednym tchem: św. Stanisława, św. Kazimierza i św. Jozafata. Poeta dawał wyraz przekonaniu, iż ten związek ma charakter organicznego zrośnięcia, np. w inwokacji umieszczonej wierszu „<i>Modlitwa za Polskę</i>” (1840):<br />
<br />
„<i>Maryjo, Matko, królowo na niebie,<br />
W trzech ziemiach Twoich łaskami wsławiona,<br />
Trzy Twoje ziemie – Litwa – Ruś – Korona<br />
Pod święte stopy ścielą się przed Ciebie!<br />
Litwa – Ruś – Polska – trójlistny to bratek,<br />
Dziewico czysta otchnijże swój kwiatek!</i>”<br />
<br />
W swoim największym dziele, poemacie historiozoficznym „<i>Duch od stepu</i>” (1836), portretował Polskę, Litwę i Ukrainę jako trzy siostry. Czcił też pamięć unii horodelskiej i lubelskiej, pisząc na ich część utwór „<i>Do wtóru!</i>” (1861), w którym wzywał narody dawnej Rzeczypospolitej do wspólnej walki o zrzucenie władzy zaborców i kontynuację dziedzictwa unii – odtworzenie podzielonego podczas rozbiorów organizmu politycznego. Gdy idzie o pozycję Polski w zjednoczonym świecie słowiańskim, Zaleski pisał o niej jako o „<i>królującej pośród Słowiańszczyzny</i>”, co wszelako nie oznaczało panowania nad innymi słowiańskimi narodami, ale raczej przodownictwo wśród nich.<br />
Wizja Zaleskiego miała również dostrzegalny wymiar geopolityczny. W opisywanym przezeń świecie słowiańskim występowały trzy wektory geopolityczne, zwrócone odpowiednio na południe, zachód i wschód. Pierwszy z nich wiązał się ze sławioną przez poetę walką Słowian (Polaków, Kozaków, Serbów) przeciw naporowi islamu nadchodzącemu z południa w postaci najazdów tureckich i tatarskich. Drugi wyrażał się w orientacji antyniemieckiej, widocznej m.in. w „<i>Duchu od stepu</i>”, gdzie Zaleski wspominał niemieckie najazdy na Słowian (m.in. Czechów) dokonywane w czasach przedchrześcijańskich. Trzeci wreszcie wyrażał się w orientacji antyrosyjskiej. Poeta w swych utworach wielokrotnie odmalowywał Rosję jako państwo ciemiężące narody słowiańskie. Rosjan nie uważał zresztą za lud słowiański, ale „czudzki”, tzn. pochodzenia fińskiego; uznawał za nieprawdziwy pogląd o pochodzeniu Rosji od słowiańskiej Rusi Kijowskiej (Rusinów-Ukraińców nawoływał do „wieczystego” sojuszu z Polakami przeciw Moskwie), a w wierszu „<i>Polańskie mogiły</i>” (1864) Rosjan określił wręcz mianem „turańskiej (…) dziczy”. Polskich katorżników na Sybirze nazywał natomiast „krzyżowcami Pańskimi”. Konsekwentnie akcentował konieczność walki Słowian jednocześnie przeciw naporowi germańskiemu i rosyjskiemu. Pisał „<i>Mordujem się – i na śmierć – a żaden rozjemca/Nie przedzierzgnie Polaka w Moskala lub Niemca</i>” oraz jednym tchem wymieniał wspólne polsko-litewskie triumfy oręża pod Grunwaldem (przeciw Niemcom) i pod Orszą (przeciw Moskwie). Wizja geopolityczna zawarta w spuściźnie Zaleskiego pozwala go uznać – obok m.in. <b>Adama Jerzego księcia Czartoryskiego</b> (1770-1861) – za jednego z dziewiętnastowiecznych prekursorów późniejszej idei Międzymorza (<i>Intermarium</i>), tj. integracji w wielką jednostkę geopolityczną krajów położonych pomiędzy Niemcami a Rosją oraz pomiędzy morzami Bałtyckim, Czarnym a Adriatyckim.<br />
Walka Polaków i wszystkich Słowian z panowaniem niemieckim i rosyjskim nie mogłaby się ziścić bez silnego, charyzmatycznego przywództwa wojskowo-politycznego. W sposób właściwy wielu romantykom, Zaleski zapowiadał nadejście w nieodległej przyszłości wodza narodu, zwanego przezeń zgodnie z polską i ukraińską tradycją hetmanem. <br />
<br />
„<i>Śniłem przez cały wiek wojenne gody,<br />
Wyczekiwałem Wielkiego Hetmana,<br />
I czekam stary, jakem czekał młody,<br />
Duma dum moich, och! niewyśpiewana.</i>”<br />
<br />
- wspominał w wierszu „<i>Niewyśpiewana</i>”, napisanym w latach siedemdziesiątych XIX stulecia. We wcześniejszym utworze „<i>Otucha</i>” (1864) przepowiadał natomiast:<br />
<br />
„<i>W pustyni rośnie tam mąż boleści,<br />
Wódz ponad wodze, wieszcz ponad wieszcze;<br />
Ale się musi ukrywać jeszcze,<br />
Nim błyskawicą w krąg się obwieści.</i><br />
<br />
(…)<br />
<br />
<i>Ucichnij, ludu mój! Skup się w słuchu!<br />
Huczą już w dali gdzieś morskie fale…<br />
Idzie mąż – idzie wieszcz-hetman w chwale<br />
Dźwigać upadłych braci na duchu.</i>”<br />
<br />
Postać hetmana splatała się w myśli Zaleskiego z osobą duchowego przywódcy, wieszcza – poety rozbudzającego duszę narodu i wiodącego go do walki z wrogiem. Jego prawzorem pozostawał, rzecz jasna, Bojan, a obok niego Homer, wedle Zaleskiego – pierwszy poeta, który stał się prawdziwym wyrazicielem ducha swego narodu. Zaleski wprowadził przy tym symbol „koła wieczności”, oznajmiając, że poeta, który zdoła osiągnąć więź z narodem podobną Homerowej, znajdzie się „<i>w kole wieczności</i>” u boku Homera. Wieszcz to także pośrednik pomiędzy narodem a światem duchowym. Objaśnia narodowi wolę Bożą i zarazem przedkłada Bogu prośby narodu, dlatego, by właściwie pełnić swą misję, musi pozostawać w łączności z wyższą rzeczywistością:<br />
<br />
„<i>Wieszcz, jeniec śmierci – uwięzion w cieśni,<br />
Gdy krzyż obejmie pański – a prześni<br />
Zmorę – dostaje skrzydeł – i wzlata <br />
Z Aniołem Stróżem w obszar wszechświata.<br />
</i><br />
(…)<br />
<br />
<i>Wieszcz tam pomiędzy głębią a głębią,<br />
Steruje niby pocztą gołębią,<br />
Nawzajem duchom podaje wieści<br />
Rajskiego szczęścia, ziemskiej boleści.</i>”<br />
<br />
Autorzy uprzedzeni do romantyzmu lubią wypominać mu kult cierpiętnictwa oraz towarzyszącą mu jakoby skłonność do fascynację narodowymi klęskami, takimi jak przegrane powstania czy walki podejmowane bez nadziei na zwycięstwo. Zaleski nie potwierdzał swoim przykładem takiego, dość karykaturalnego, stereotypu romantyka: zawsze wolał opisywać bitwy zwycięskie, niż przegrane – przypominać tryumfy i chwałę słowiańskiego oręża. Jednocześnie niewątpliwie zaliczał się do romantycznych mesjanistów. Pozostawał jednak przeciwnikiem odmiany mesjanizmu stworzonej przez Andrzeja Towiańskiego, którą postrzegał jako herezję – do tego stopnia, że zerwał przyjaźń z Adamem Mickiewiczem, kiedy ten stał się towiańczykiem, a więc odstąpił od nauki Kościoła. <br />
Wrogość do towianizmu miała przyczynę w głębokim katolicyzmie Zaleskiego. Religijność, z jakiej słynął poeta, nie zamykała się li tylko w jego życiu prywatnym, lecz przejawiała się również w jego twórczości, przybierając nawet postać mistycyzmu katolickiego, np. wiersz „<i>Zgryzota i łaska</i>” (1846) jest zapisem doświadczenia mistycznego, doznanego przez autora podczas modlitewnej medytacji, jak informuje podtytuł, w klasztorze „<i>trapistów alzackich w dzień św. Bernarda 1846 roku</i>”. Katolicyzm Zaleskiego miał wyraźny wpływ na jego przekonania polityczne czy artystyczne. W latach 1835-1837 poeta krótkotrwale należał do lewicowego Towarzystwa Demokratycznego Polskiego, z którym zerwał z powodu powrotu do wiary, jaki wówczas przeżył. Juliusza Słowackiego krytykował właśnie za przejawiające się w jego poezjach bezbożnictwo. Ponadto, od początków jego istnienia, utrzymywał związki z zakonem OO. Zmartwychwstańców, prowadzącym w polskich środowiskach emigranckich dzieło duchowej kontrrewolucji.<br />
Stereotypowi romantyka jako rewolucjonisty przeczył wreszcie historyzm Zaleskiego, jego umiłowanie do dziedzictwa przeszłości, w którym w jego oczach człowiek winien być mocno zakorzeniony.<br />
Wszystkie powyższe elementy pojawiają się w nieco ezoterycznym, pełnym symboli wierszu „<i>Sen-Drzewo-Wieszcze</i>” (1839). Poeta nakreślił w nim wizję tajemniczego drzewa, stojącego gdzieś na ukraińskich stepach na straży mogił przodków. Wyrosło ono „<i>z Bożej rosady</i>”, a następnie „<i>zaklął</i>” je sam Bojan. Sen-Drzewo-Wieszcze pośredniczy między Panem Bogiem a ludźmi – „<i>plemionom słowiańskim</i>” przekazuje „<i>Wieść z nieba</i>”. Kto poczuje jego zapach lub wsłucha się w jego szum, odnajduje w swej pamięci „<i>stu pokoleń dzieje</i>”. Zaleski wzywał Słowian do powrotu do owego drzewa, zapowiadając, że kto pierwszy sporządzi sobie z niego różdżkę, stanie się następcą Bojana. Symbol Snu-Drzewa-Wieszczego może zostać zinterpretowany jako przedstawienie wyobrażeń poety na temat znaczenia tradycji, która pochodzi z Boskiej inspiracji, ale zarazem tkwi korzeniami w ojczystej ziemi, usianej grobami przodków; przerasta człowieka, wyznacza mu jego miejsce w świecie ziemskim, a jednocześnie pozwala wykroczyć poza niego – jest drogą do kontaktu z <i>sacrum</i>. Przedstawiciele romantyzmu chętnie zresztą sięgali po symbol drzewa, np. romantyczny myśliciel konserwatywny (uznawany też przez niektórych – zwłaszcza lewicowych – autorów za prekursora faszyzmu) <b>Thomas Carlyle</b> (1795-1881) przeciwstawiał wizję świata-drzewa (świata jako organicznej, żyjącej jedności) charakterystycznej dla myśli „oświecenia” wizji świata-maszyny (świata jako mechanicznej konstrukcji, rządzonej zasadami utylitaryzmu). Nie inaczej czynił i Zaleski – poza powyższym przykładem m.in. w wierszu „<i>Cedr</i>” nakreślił porównanie Polski do drzewa cedrowego, którego zawiązek Bóg rzucił „<i>na przestworza</i>, (…) <i>na równiny pomiędzy dwa morza</i>”.<br />
Głęboki i wojujący katolicyzm, konserwatyzm i historyzm, przekonanie o potrzebie powrotu ortodoksyjnego chrześcijaństwa do jedności, etos rycerski oraz wypływające z niego imperatywy służby Ojczyźnie i obrony cywilizacji chrześcijańskiej, wizja spersonalizowanego, silnego, a przy tym uduchowionego przywództwa w narodzie, wreszcie idea zjednoczenia świata słowiańskiego pomiędzy Niemcami a Rosją – to przyczyny, dla których spuścizna Józefa Bohdana Zaleskiego stanowi wartościowe źródło inspiracji dla polskich środowisk prawicowych.<br />
<br />
Adam Danek<br />
<br />
Tekst stanowi zapis referatu wygłoszonego podczas obchodów 208. rocznicy urodzin Józefa Bohdana Zaleskiego, zorganizowanych w Krakowie przez Organizację Monarchistów Polskich, dzielnicę małopolską Falangi oraz małopolski oddział Klubu <br />
Zachowawczo-Monarchistycznego.Falangahttp://www.blogger.com/profile/10753279996315792791noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-8788906436550897637.post-83466525685746740562010-03-01T14:33:00.000-08:002010-03-03T10:48:03.662-08:00W obronie wiary i wolności29 lutego 1768 r. w Barze na Podolu zawiązana została konfederacja<i> w obronie wiary i wolności</i>. Konfederaci przeciwstawiali się cudzoziemszczyźnie i nowinkarstwu ideologicznemu przyniesionemu do Rzeczypospolitej przez „familię” Czartoryskich i kręgi dworskie, podpierające swe działania na przemocy wojsk rosyjskich, od czasu zaproszenia ich do kraju przed sejmem konwokacyjnym, na którym narzucono kandydaturę późniejszego króla <b>Stanisława Augusta (1764-1795)</b>.<br />
<br />
Skomplikowana sytuacja polityczna Rzeczypospolitej w drugiej połowie XVIII wieku, powodowała iż walczące ze sobą o wpływy w państwie stronnictwa saskie, królewskie i Czartoryskich, wszystkie w różnych etapach tej walki odwoływały się do pomocy Rosji jak i innych państw. Obóz konserwatywny zwrócił się do Rosji w 1767 r. tworząc konfederację radomską, jednak kluczowe dla utraty samodzielności polityki polskiej było przecież wcześniejsze precedensowe zawezwanie Rosjan przez „familię” w 1764 r.<br />
<br />
Swoje znaczenie zachowuje też fakt, iż mające niekiedy swoje racje projekty przekształcenia ustroju polskiego, formułowane były w atmosferze zachłyśnięcia się zachodnioeuropejskim „oświeceniem” przez rodząca się w tamtych czasach „postępową” inteligencję warszawską, skupioną wokół wydawanych z inspiracji dworu pism <i>Monitor</i> (1765-1785) i <i>Zabawy Przyjemne i Pożyteczne</i> (1770 – 1777) oraz spotykającą na cotygodniowo organizowanych przez króla dyskusjach literackich (tzw. „obiady czwartkowe”). W środowisku tym, myśl Locke'a, Rousseau, Voltaire'a czy Diderota była miarą intelektualnej rzetelności, zaś w najlepszym razie lekceważenie a w najgorszym otwarta wrogość do katolicyzmu, żywej jeszcze wówczas kultury Kontrreformacji jak i polskiej tradycji narodowej, postawą powszechną. Konserwatywny publicysta <b>Stanisław „Cat” Mackiewicz (1896-1966)</b> pisał że, <i>w Polsce</i> (za panowania Stanisława Augusta – przyp. R.L.) <i>wiek XVIII istniał w publicystyce, w literaturze, w stronnictwie Czartoryskich, na dworze Stanisława Augusta. Społeczeństwo jednak, naród, powszechność tkwiła całkowicie w pojęciach, obyczajach, gestach, pozach wieku XVII</i>1. Na przekór tradycyjnej tożsamości tego społeczeństwa, narodu i powszechności zwróciły się zabiegi modernizatorów i to właśnie ów naród dokonał insurekcji występując przeciw przemocy państw obcych i przeciw nastającym na jego tradycyjną kulturę, a uznawanym za cudzoziemskich figurantów, skupionym w Warszawie zwolennikom reform.<br />
<br />
Bezpośrednią przyczyną wystąpienia Konfederatów był postulat równouprawnienia religijnych dysydentów, co uznawano słusznie za groźne zarówno dla dobra wspólnoty wiernych jak i dla stabilności społecznej. Sprawa ta, widziana w oderwaniu od kontekstu historycznego i ideologicznego może wydawać się stosunkowo mało kontrowersyjna, jednak pamiętać musimy że, jak to zauważa za innym cenionym konserwatywnym publicystą historycznym <b>Michałem Bobrzyńskim (1849-1935)</b> wspomniany już „Cat” Mackiewicz, XVIII-wieczne oświeceniowe postulaty tolerancji religijnej nie mają nic wspólnego z wielowyznaniowością XVI-wiecznej Rzeczypospolitej, której rzeczywiste przyczyny leżały w ówczesnej indyferencji religijnej. Tak więc, równouprawnienie dysydentów, z którym to zamiarem obnosił się od początku swojego panowania sam król, zaś który dla celu wzmocnienia wpływu Rosji na Rzeczypospolitą podnosiła też <b>Katarzyna II (1762-1796)</b>, było nie tyle nawiązywaniem do polskich tradycji ustrojowych i politycznych, ile wystąpieniem przeciw nim. <br />
<br />
Postulat został postawiony wyraźnie przez posła carskiego w Warszawie <b>Mikołaja ks. Repnina (1764-1768)</b> na Sejmie w 1766 r. Ostatecznie skończyło się jedynie na mało znaczących ustępstwach, wobec czego już w marcu 1767 r. za namową Repnina zostają zawiązane konfederacje dysydenckie w Słucku i Toruniu, następnie zaś, w czerwcu 1767 r., w obronie dotychczasowej konstytucji państwa, powstaje katolicka konfederacja radomska, która zwraca się o wsparcie do ks. Repnina a za jego pośrednictwem do Katarzyny II, po czym przejmuje faktyczną współwładzę w państwie. <br />
Konfederacja po stronie polskiej znajduje swego animatora w osobie <b>x. Gabriela Podoskiego (1719-1777, od 1767 r. prymas Polski)</b>, płatnego agenta ks. Repnina, pozyskującego środowisko konserwatywne skupione wokół <b>Karola Radziwiłła (1734-1790)</b> dla sojuszu politycznego z będącą protektorem dysydentów Rosją. Napięcie na tle przywilejów dysydentów, narastając stopniowo, swój punkt kulminacyjny osiąga na Sejmie zebranym w październiku 1767 r., gdy z inspiracji x. prymasa Podoskiego rozgrywającego swą własną politykę w stosunku do opozycyjnego sobie<b> x. biskupa Kajetana Sołtyka (1715-1788, od 1759 r. biskup krakowski)</b>, ten ostatni wraz z kilkoma innymi senatorami krytykującymi zbyt elastyczną wobec dysydentów postawę konfederacji radomskiej i sprzeciwiającymi się projektowi nadania dysydentom pełni praw politycznych, zostaje porwany przez żołnierzy carskich i wywieziony w głąb Rosji, do Kaługi. <br />
<br />
W kilka miesięcy później, konserwatywnie usposobiona szlachta katolicka miała podjąć odnowę konfederacji w położonym nad granica osmańską Barze i rozpocząć walkę o ocalenie niezawisłości państwa oraz tradycji i praw narodu polskiego. Konfederacja zaangażuje się więc w walkę zbrojną, która wiązać będzie przez pięć kolejnych lat (1768-1772) stacjonujące w Rzeczypospolitej ok. 20-tysięczne wojska rosyjskie, by ostatecznie dowieść, że całkowite podporządkowanie sobie Polski przez Katarzynę II i jej kolejnych posłów w Warszawie jest niemożliwe. <br />
<br />
Piszący współcześnie o Konfederacji historyk stwierdził, że <i>w ideologii barskiej motywacje konserwatywne, religijne i patriotyczne tak się ze sobą splątały, iż trudno opiniować, czy konfederacja była bardziej „kontrrewolucją” </i><i>, wojną religijną, czy ruchem niepodległościowym</i>2 Była ona każdym z tych zjawisk po trosze, mogąc być chyba bez ryzyka popadnięcia w przesadę, nazwana czymś w rodzaju „polskiej Wandei”. <br />
<br />
Uczczenie dziś pamięci Konfederacji pod pomnikiem jej z pewnością najwybitniejszego dowódcy wojskowego, generała <b>Kazimierza Pułaskiego (1745-1779)</b>3, jest jednak celowe nie tylko ze względu na jej znaczenie historyczne. Zwróćmy uwagę, że dziś mamy do czynienia z sytuacją w jakiejś mierze przypominającą tą sprzed dwustu czterdziestu dwóch lat; współcześnie również bowiem, skupione w przesiąkniętej wielkomiejską zgnilizną kosmopolitycznej Warszawie elity polityczne i intelektualne, tworzą atmosferę światopoglądową, w której wszystko to, co rodzime, polskie, tradycyjne, uznawane jest za uciążliwą skamielinę przeszłości i coś, co jak najszybciej należy zastąpić zachodnim liberalizmem i kulturową westernizacją. Także dziś słyszymy postulaty równouprawnienia czy równouprzywilejowania najróżniejszych „dysydentów”, czy to w postaci „nowej lewicy”, czy zwolenników dewiacji obyczajowych, czy wreszcie ateistów lub innych im podobnych grup. Postulaty te wygłaszane są równie często przez rodzimych bojowników „postępu”, jak i przez najróżniejsze podmioty zagraniczne, zaś – podobnie jak w końcu XVIII wieku - „klasa polityczna” zdaje się być im niemal całkowicie powolna. Z tego też powodu, współczesna nie-demoliberalna Prawica, musi zawiązać „drugą Konfederację Barską”. Nie chodzi mi tu oczywiście o wzniecanie walki zbrojnej, gdyż musiałby taki zabieg skończyć się jeszcze bardziej dojmującym niepowodzeniem niż jego XVIII-wieczny pierwowzór, lecz raczej o zgromadzenie wszystkich z różnych powodów sprzeciwiających się wzorowanemu na zachodnim modelowi „modernizacji”, tak jak w „pierwszej” Konfederacji Barskiej, zrzeszając w swych szeregach osoby o motywacjach konserwatywnych, religijnych i patriotycznych, gotowe prowadzić walkę <i>w obronie wiary i wolności</i>. <br />
<br />
Obecność dziś pod pomnikiem Kazimierza Pułaskiego członków i sympatyków Falangi i OMP dowodzi, że między innymi wokół dziedzictwa Konfederacji, zgromadzenie choćby nawet nielicznej grupy takich osób jest możliwe. <br />
<br />
Ronald Lasecki<br />
<br />
<meta content="text/html; charset=utf-8" http-equiv="CONTENT-TYPE"></meta><title></title><meta content="OpenOffice.org 2.4 (Win32)" name="GENERATOR"></meta><style type="text/css">
<!--
@page { size: 21cm 29.7cm; margin: 2cm }
P.sdfootnote { margin-left: 0.5cm; text-indent: -0.5cm; margin-bottom: 0cm; font-size: 10pt }
P { margin-bottom: 0.21cm }
-->
</style> <br />
<div class="sdfootnote">1. Stanisław Mackiewicz, <i>Stanisław August, </i><span style="font-style: normal;">Wydawnictwo PAX, Warszawa 1956, ss. 34-35</span></div><div class="sdfootnote"><br />
</div><meta content="text/html; charset=utf-8" http-equiv="CONTENT-TYPE"></meta><title></title><meta content="OpenOffice.org 2.4 (Win32)" name="GENERATOR"></meta><style type="text/css">
<!--
@page { size: 21cm 29.7cm; margin: 2cm }
P.sdfootnote { margin-left: 0.5cm; text-indent: -0.5cm; margin-bottom: 0cm; font-size: 10pt }
P { margin-bottom: 0.21cm }
-->
</style> <br />
<div class="sdfootnote">2. Emanuel Rostworowski, <i>Ostatni król Rzeczypospolitej. Geneza i upadek Konstytucji 3 mają, </i><span style="font-style: normal;">PW „Wiedza Powszechna”, Warszawa 1966, s. 68</span></div><div class="sdfootnote"><br />
</div><meta content="text/html; charset=utf-8" http-equiv="CONTENT-TYPE"></meta><title></title><meta content="OpenOffice.org 2.4 (Win32)" name="GENERATOR"></meta><style type="text/css">
<!--
@page { size: 21cm 29.7cm; margin: 2cm }
P.sdfootnote { margin-left: 0.5cm; text-indent: -0.5cm; margin-bottom: 0cm; font-size: 10pt }
P { margin-bottom: 0.21cm }
-->
</style> <br />
<div class="sdfootnote">3. Za największy talent polityczny Konfederacji należałoby uznać bez wątpienia x biskupa Adama Krasińskiego (1714-1800, od r. 1759 biskup) </div><br />
<br />
(tekst jest treścią przemówienia wygłoszonego 29 lutego A.D. 2009 r. przez rzecznika prasowego Falangi do członków i sympatyków Falangi i OMP zebranych pod pomnikiem Kazimierza Pułaskiego w Warce).Falangahttp://www.blogger.com/profile/10753279996315792791noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-8788906436550897637.post-54899623263659718382010-02-23T16:02:00.000-08:002010-02-23T16:02:34.726-08:00GrobyNiedawno postanowiłem nawiedzić groby dwóch wybitnych polskich myślicieli konserwatywnych – <b>Maurycego Manna</b> (1814-1876) oraz <b>Juliana Klaczko</b> (1825-1906), spoczywających na Cmentarzu Rakowickim, najstarszej i z pewnością najpiękniejszej z krakowskich nekropolii. Odnalezienie obu grobowców, a następnie oczyszczenie ich z półmetrowej czapy śniegu i warstwy lodu zajęło dość sporo czasu – przy akompaniamencie rozbrzmiewającego głośno wokół krakania wron, które z jakiegoś powodu akurat tego dnia obsiadły cmentarne drzewa całymi wielkimi stadami. Wreszcie, znicze w rojalistycznych białych barwach zapłonęły na płytach grobów nieodwiedzanych, wydawałoby się, przez nikogo – a jednak ukryte pod śniegiem wypalone ogarki i resztki kwiatów świadczyły, że nawet w tym wieku historycznej amnezji ktoś wciąż podtrzymuje pamięć o wielkich Polakach.<br />
<br />
Współczesny człowiek ucieka przed grobami, stara się z nimi nie stykać, ponieważ przypominają mu o bliższym z każdym dniem kresie ziemskiego życia. A przecież to one właśnie wskazują nam nasze miejsce w świecie. Francuski nacjonalista <b>Maurice Barrčs</b> (1862-1923) napisał: „<i>Ojczyzna to ziemia i groby</i>.” (Polaków tymi samymi słowy pouczał prymas Stefan kard. Wyszyński.). One też wyznaczają jej obszar i granice. „<i>Tam gdzie dziadów naszych kości,/są granice serbskich włości.</i>” – brzmią proste słowa wiersza z Serbii. Terytorium Ojczyzny to nic innego, jak wielki cmentarz – a cmentarz jest miejscem świętym. Wspomniany już M. Barrčs powiada: „<i>Naród to wspólne posiadanie starożytnego cmentarza i chęć zachowania go niepodzielnym</i>.” To umarli jednoczą żywych. Groby pozostają węzłami tradycji. Kto nie szanuje umarłych, ten nie będzie też umiał odnosić się właściwie do żyjących i ich wspólnot.<br />
<br />
Cześć dla pamiątek przodków, dla miejsc ich doczesnego spoczynku, nie powinna wszelako wyrodzić się w formy groteskowe, jak np. w przypadku wybitnego kabalisty <b>Izaaka Lurii</b> (1534-1572), który w Palestynie poszukiwał grobów pobożnych mężów (swojej wiary) z przeszłości tak zapamiętale, że ze szczerym przekonaniem „odnajdywał” również miejsca pochówku fikcyjnych mędrców – postaci literackich, znanych mu z księgi „<i>Zohar</i>”. Tradycja nie jest bowiem zabobonem (tj. fikcją), lecz rzeczywistością – kontaktem z tym, co istnieje, ożywia i nadaje znaczenie. Wymaga pieczołowitości zarówno w badaniach nad nią, jak też w jej przechowywaniu i kultywowaniu.<br />
<br />
Tradycjonalista integralny <b>Julius baron Evola </b>(1898-1974) zawyrokował, iż w świecie nowoczesnym tradycja „zeszła do podziemia”. Do podziemia, czyli do grobów. Lecz przecież wedle nauki chrześcijaństwa grób to droga do zmartwychwstania.<br />
<br />
Adam Danek <br />
Falangahttp://www.blogger.com/profile/10753279996315792791noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-8788906436550897637.post-27271199265796499332010-02-23T15:52:00.000-08:002010-02-23T16:25:10.242-08:00Claudio Mutti o recepcji myśli evoliańskiej na Węgrzech do 1997 r.Myśl włoskiego tradycjonalisty prof.<b> Claudio Muttiego (ur. 1946 r.)</b>, uważanego za ideowego ucznia i intelektualnego następcę wybitnego francuskiego badacza <i>la tradition primordiale</i> <b>Rene Guenona (1886-1951)</b>, pozostaje w całkowitej sprzeczności z przeważającymi w państwach współczesnego Zachodu nastrojami ideologicznymi i politycznymi. W dobie „wojny cywilizacji” prowadzonej ze światem islamu w imię demoliberalnych pseudowartości, proklamowanej przez takich jej ideologów jak Oriana Fallaci (1929-2006) czy prof. Samuel Huntington (1927-2008), myśl Muttiego wydaje się być bluźnierczą prowokacją. <br />
<br />
Poparcie dla islamskiej rewolucji w Iranie w 1979 r., konwersja na islam i przybranie imienia Omar Amin, wreszcie przywiązanie do tradycjonalistycznych i antydemokratycznych poglądów, skonfliktowały go ze środowiskiem akademickim Włoch, przez które wkrótce został napiętnowany jako ekstremista. „Profesorowi-mudżahedinowi” wytoczono proces sądowy, po czym na pewien czas osadzono w więzieniu. Po jego opuszczeniu kierował wydawnictwem tradycjonalistycznym „Ar”, którego ówczesny właściciel, inny znany włoski tradycjonalista Franco „Giorgio” Freda (ur. 1941 r.), podobnie jak wcześniej Mutti, odsiadywał wówczas karę więzienia za działalność antydemokratyczną. Wkrótce Mutti zakłada własne wydawnictwo <i><b>Veltro</b></i>, w którym wydaje przetłumaczone przez siebie pisma najważniejszych współczesnych myślicieli tradycjonalistycznych Zachodu i Wschodu, wśród nich zaś Rene Guenona, <b>Frithjofa Schuona (1907-1998), Titusa Burckhardta (1908-1984), Henry Corbena (1903-1978), Jeana Robina, Sajeda Hussaina Nasra (ur. 1933 r.), Alego Szariatiego (1933-1977) </b>i<b> Ruhollaha Chomeiniego (1902-1989)</b>. Nie poprzestając na tym, Mutti wydaje również klasyczne antyczne i średniowieczne teksty inicjacyjne i alchemiczne a także wiele publikacji bieżących, poświęconych walce przeciw profańskim i subwersywnym mitom współczesności. <br />
<br />
Wydawnictwo Veltro, obok dwóch innych włoskich wydawnictw tradycjonalistycznych <i><b>Arkhe</b></i> i <i><b>Artos</b></i>, jest uważane za najbardziej znane, prestiżowe i ortodoksyjne z ezoterycznego punktu widzenia. Każda jego publikacja opatrzona jest starannie i z zastosowaniem pełnej aparatury naukowej przygotowanymi wstępem i posłowiem oraz przypisami. Sprawia to, że cenione są one w świecie naukowym jako pozycje w pełni profesjonalne. Sam Claudio Mutti uznawany jest za jednego z najwybitniejszych współczesnych znawców Tradycji i tradycjonalizmu w Europie. Wysoko oceniane są jego nienaganna i spełniająca wszystkie kryteria naukowej rzetelności argumentacja dowodzonych tez, obiektywność i siła przekonywania jego tekstów, ezoteryczna kompetencja i ortodoksyjność, wreszcie również szczególna duchowa postawa, prowadząca do odrzucenia półśrodków i kompromisów, lecz zarazem wolna od popadania w ekstrawaganckie skrajności, czego niekiedy nie udaje się uniknąć gorzej merytorycznie przygotowanym, lecz bardziej ekscentrycznym włoskim neo-evolianistom. <br />
<br />
Zainteresowanie badawcze profesora Muttiego koncentrują się wokół etnologii i związków europejskiej prawicy z tradycjami duchowymi narodów pozaeuropejskich. Jest on autorem między innymi poświęconej rumuńskiemu folklorowi pracy <i>Osioł i skarb</i> a także pozycji takich jak <i>Symbolizm i sztuka sakralna</i>, <i>Malarstwo i alchemia</i>, <i>Mystica Vannus</i>, <i>Antelami i mit imperialny</i>, jak również opracowań na temat folkloru węgiersko-fińsko-uralskiego i wielu innych. <br />
<br />
Znając doskonale język węgierski, jeden ze swoich artykułów poświęcił profesor Mutti recepcji myśli evoliańskiej w tym kraju. W latach trzydziestych sam Evola miał wziąć udział w konferencji zorganizowanej na zamku Zichy'ego w Obudzie, o czym wspomniał w 1951 r. w związku z procesem wytoczonym mu wówczas przed włoskim sądem . Węgry były dla Evoli terenem aktywności propagandowej związanej z pracami nazistowskiego <i>Ahnenerbe</i>, czego dowody można znaleźć w dokumentach niemieckich tajnych służb. W swoich pracach Evola cytuje kilku autorów węgierskich, wśród nich zaś Endre Adyego, Lajosa Ligetiego, Franza Lehára i innych. Szczególną uwagę zwraca Evola ku dwóm innym autorom; <b>Károly Kerényiowi (1897-1973)</b> i jego uczniowi <b>Angelo Brelichowi (1913-1977)</b>. O pierwszym z nich wspomina w związku z włoskim tłumaczeniem jego pierwszego dzieła, wydanego przez instytut uniwersytecki w Budapeszcie, o Kerenym przy okazji edycji <i>Die antike Religion</i>, wydanej przez Zenichelli. Obydwaj autorzy także później cieszą się zainteresowaniem Evoli; Brelich publikuje dwa zaopiniowane pozytywnie przez Evolę artykuły na łamach faszystowskiego <i>Diorama filosofico quindicinale</i>, podczas gdy Kerényi przyciąga uwagę Evoli swą pracą <i>Einführung in das Wesen der Mythologie</i>. <br />
<br />
W 1935 r. Kerényi założył w Budapeszcie koło literackie <i>Sziget </i>(pol. <i>Wyspa</i>). Współzałożycielem był inny węgierski pisarz, który jako pierwszy zajął się systematycznym odczytaniem myśli evoliańskiej na Węgrzech: <b>Béla Hamvas (1897-1968)</b> ( <i>Hamvas był moim mistrzem</i> powiedział o nim nazywany „węgierskim Rimbaudem” Sándor Weöres) . W 1927 r. Hamvas zostaje zatrudniony jako bibliotekarz w <i><b>Föváresi Könyvtár</b> </i>(stołecznej Bibliotece Węgier), gdzie zapoznaje się z pracami Evoli<i> Imperialismo pagano. Il Fascismo di fronte al pericolo eurocristiano</i> (1928 r.) oraz <i>Rivolta contro il mondo moderno</i> (1934 r.), których przetłumaczone fragmenty cytuje w jednym ze swych esejów z 1935 r., poświęconemu „literaturze kryzysu”. Zapytany o opinie na temat prac Evoli, Hamvas odpowiedział: <i>Evola nie jest specjalistą; nie jest ani socjologiem, ani psychologiem, ani historykiem, nie zajmuje się gnoseologią, nie uprzywilejowuje punktu widzenia biologii, estetyki, polityki, moralności lub filologii. Przedmiotem jego zainteresowania jest „całość”... i jest to zatem „całość” w warunkach kryzysu.</i> W artykule z następnego roku Hamvas po raz kolejny cytuje obydwie wymienione książki Evoli. W 1942 r., w tekście poświęconym Guenonowi, przedstawia Evolę i niemieckiego filozofa <b>Leopolda Zieglera (1881-1958)</b> jako pionierów koniecznej konwersji europejskich intelektualistów na tradycjonalizm. W napisanej w latach 1943-1944 syntezie <i>Scienta Sacra</i> wymienia Evolę obok Guenona i Zieglera, określając ich mianem najbardziej znaczącej triady w obozie studiów tradycjonalistycznych. Zarazem stwierdza, że zarówno <i>Imperialismo...</i> jak i <i>Rivolta..</i>. sprawiają wrażenie napisanych w pośpiechu, proponując wyróżnić w nich warstwę myśli o znaczeniu decydującym, dotyczącą jednostki absolutnej i tradycji hermetycznej.<br />
<br />
Po zakończeniu wojny Hamvas, na skutek „wyroku” wydanego na niego przez Gyorgy Lucacsa zostaje pozbawiony pracy i zepchnięty na margines życia publicznego, zaś jego książki wycofane z obiegu. Wiele z nich – również tych zawierających odniesienia do myśli Evoli – krąży jednak w podziemiu, przyczyniając się do wykształcenia w państwie realnego socjalizmu drugiej generacji evolianistów, wśród nich zaś <b>Andrása László</b> i pierwszych tłumaczy pism włoskiego barona na język węgierski w osobach Franco de Fraxino i Renée Kelemena. Mający wykształcenie teologiczne László od 1975 r. wygłaszał nielegalne wykłady, przeznaczone dla grupy dwudziestu-trzydziestu osób, stwarzając tym podstawy do wyłonienia się trzeciej generacji węgierskich evolianistów.<br />
<br />
Pierwszym po wojnie nowym tłumaczeniem Evoli były <i>Maschera e volto dello Spiritualismo Contemporaneo: Analisi critica delle principali correnti moderne verso il sovrasensibile </i>opublikowane w 1990 r. w inspirowanym antropozofią Steinera czasopiśmie <i>Harmadik Part</i> (pol. <i>Trzeci brzeg</i>). Decydujący okazał się jednak marzec 1991 r., gdy w Budapeszcie rozpoczęto wydawanie <i><b>Öshagyomány. Tradicionális Szellemi Mühely</b></i> (pol. <i>Tradycja pierwotna. Laboratorium umysłowości tradycjonalistycznej</i>) – organu <b>Szkoły Tradycji i Transcendencji</b> założonej rok wcześniej przez <b>Arpáda Szigeti.</b> Wydawnictwo kontynuowało swoją działalność do 1995 r. publikując ponad dwadzieścia zeszytów zawierających fragmenty takich prac Evoli jak <i>La dottrina del risveglio</i>, <i>La tradizione ermetica</i>, <i>Metafisica del sesso</i>, <i>Introduzione alla Magia quale scienza dell'Io</i> zamieszczanych obok pism Guenona, Mrcei Eliadego i wielu innych autorów, w tym również węgierskich. W 1992 r. Szkoła zainaugurowała wydawanie serii książek poświęconych Tradycji Pierwotnej, w której ukazały się pisma Guenona, Schuona, jak również tom zawierający tłumaczenie <i>Tao-tę-ching</i> zinterpretowanej przez Evolę, oraz fragmenty z <i>Maschera e volto</i>.<br />
<br />
W 1994 r., przy współpracy László, Rudolf Szongott i Róbert Horváth zakładają periodyk <i><b>Arkhé</b></i>, którego nazwa nawiązuje do wsmpominanego wyżej włoskiego wydawnictwa założonego w Mediolanie w latach 70-tych przez węgierskiego emigranta László Tótha, w którym to wydawnictwie ukazywały się prace Evoli. Również węgierski periodyk szczególną uwagę poświęcał włoskiemu baronowi, publikując już w pierwszym numerze trzy fragmenty z <i>Introduzione alla Magia</i> i <i>Maschera e volto</i> (w tym dwa zaraz po artykule wstępnym prezentującym pismo). Tłumaczenia kolejnych fragmentów wymienionych prac były zamieszczane w dalszych numerach pisma. <br />
<br />
W 1995 r., w przedstawianym przez swą redakcję jako „pismo o duchu tradycjonalistycznym” periodyku <b><i>Quaderni di Pendragon</i></b> ukazuje się „Faszyzm widziany z prawa” - obszerny fragment z <i>Rivolta.. </i>W tym samy roku, w piśmie <b><i>Noe</i></b> zamieszczony zostaje fragment z <i>Maschera e volto</i> w tłumaczeniu Moniki Imregh. Pismo wydawane jest przez grupę skupioną wokół zespołu muzycznego <b><i>Actus</i></b>, który jedną ze swych płyt wydanych również w 1995 r. zatytułował <i>Das Unbenennbare</i>, czyniąc tym wyraźną aluzję do evoliańskiego <i>Der ewigliche Akt des Prinzips</i>. Z kolei w kierowanym przez Józsefa Bognára miesięczniku <b><i>Pannon Front </i></b>zawarte zostają kolejne odniesienia do Evoli. W numerze pierwszym znaleźć można wiele cytatów z pism włoskiego tradycjonalisty, w numerze czwartym ukazuje się zdjęcie Juliusa Evoli oraz wywiad z Andrásem László, w którym stwierdza on, że <i>Rene Guenon i Julius Evola reprezentują najważniejsze podstawy doktryny tradycjonalistycznej</i>. Z kolei w numerze piątym Miklós Kórleónisz nazywa Evolę <i>jedną z największych postaci tradycjonalizmu duchowego i metafizycznego</i>. W numerze szóstym zamieszczono artykuł Evoli o cesarzu Julianie, w numerze siódmym zaś na okładce ukazało się zdjęcie Evoli, w roli artykułu wprowadzającego zaś, tekst Gianfranco De Turrisa na temat kondycji evolianizmu we współczesnych Włoszech. W 1996 r. dalszej recepcji Evoli dokonało wydawnictwo Camelot w swojej publikacji <i>Ludzka rasa w odwrocie</i>. <br />
<br />
Do 1997 r., jak stwierdza prof. Mutti, nie powstało jednak na Węgrzech wydawnictwo zdolne do publikowania prac Evoli w nakładzie umożliwiającym ich szeroki odbiór. Pisma włoskiego filozofa docierały jedynie do wąskich kręgów osób nimi zainteresowanych. Według Róberta Horvátha najbardziej zasłużonym dla upowszechnienia idei evoliańskich na Węgrzech pozostaje András László. Dzięki organizowanym przez niego konferencjom wykształciło się nowe pokolenie badaczy myśli myśli evoliańskiej, do najbardziej obiecujących wśród nich zaś należą Rudolf Szongott, Csaba Szmorad, Ferenc Buji i Tibor Imre Baranyi. Renesans evoliański na Węgrzech będzie więc musiał zderzyć się z efektami zjawisk i procesów anty-tradycyjnych, pseudo-tradycjnych lub przeciw-tradycyjnych trawiących tamtejsze społeczeństwo.<br />
<br />
<br />
<div style="text-align: right;">Ronald Lasecki. </div>Falangahttp://www.blogger.com/profile/10753279996315792791noreply@blogger.com