Połajanka.
Na początek, w roli marchewki,
małopolscy falangiści na Cmentarzu Salwatorskim, czyli
Von Thronstahl - Vorwärts:
A teraz kij:
Degeneracja
Symptomem współczesnego świata jest masowy i lawinowy upadek obyczajów. Masowy i lawinowy, ponieważ objawia się w szerokiej skali i trudno dać mu odpór. Jego podstawowym przejawem jest zanik form, rozmywanie się ich ostrości. Coraz mniej szanuje się udoskanalane przez wieki konwencje, ignoruje się hierarchię, przeciwstawia autorytetom. Nic już nie jest takie, jakie powinno być, w swoim dążącym do doskonałości - czystości i ostrości - wydaniu. Miast tego wokół nas widzimy brud, relatywizm, elastyczność. Można by pomyśleć, że wszelka stałość zniknęła z tego świata. Neguje się bowiem, po kolei, nawet najjaśniejsze oczywistości. Teraz przez ten proces przechodzi sfera kulturowa i społeczna. Wartości takie jak wolność, przeradzają się w swoją karykaturę.
Oczywistym więc wydaje się, że ktoś musi się temu przeciwstawić. Reakcja na tę chorobę musi być zdrowa, musi polegać na przywróceniu równowagi w organizmie. Wszelkie przyczyny i przejawy choroby trzeba koniecznie przepędzić! Tylko kto się tym zajmie? Jednostkowy opór, świecenie własnym przykładem, może nic nie dać. Masa wciąż ma jednak przewagę na człowiekiem... a każda społeczność ma to do siebie, że jest organizmem grupowym. Składa się z pewnej liczby osobnych bytów, pod pewnymi względami do siebie jednak podobnych. Ich zachowanie więc się uśrednia, następuje spadek indywidualności - kosztem zbiorowości. Totalna suwerenność, odrębność jednostki jest niemożliwa - i niepożądana. Człowieka nie można wyrywać z przyrodzonego środowiska. Oczywiście, nie chodzi tu o wyjątki od tej zasady - przykładowo pustelników. Oni przecież potrafią niejednokrotnie mieć na społeczność wpływ odwrotnie proporcjonalny w stosunku do ich związków z nim.
Pozostało nas niewielu, naznaczonych odmiennością...
"My" również jesteśmy pewnego rodzaju zbiorowością, zbiorowością szczególną. Ale przed przejściem do zastanawiania się nad "nami" proponuję najpierw określić, kto się do nas zalicza. To pomoże określić, o co nam chodzi i co nas trapi. Ludzie o prawicowym poglądzie na świat - a więc szukający ładu, czystości i dążący do wyższego, uświęconego dobra. Wykazujemy przy tym zauważalną radykalizację tych postaw. Pragniemy jak najwyższego podniesienia ich temperatury, trwania w ich gorącu - zgodnie z biblijnym nakazem Obyś był zimny albo gorący! A tak, skoro jesteś letni i ani gorący, ani zimny, chcę cię wyrzucić z mych ust (Ap 3, 15-16). Jest to coś, co odróżnia nas od zletniałych, obojętnych mas i zimnych, skostniałych cyników. Jesteśmy inni od tłumu, wyrastamy ponad-poza niego. Mamy tego świadomość. Jest to jakby nasze piętno, poczucie misji, konieczność jakiejkolwiek formy oporu, choćby do własnego zatracenia. Nie możemy wyżyć spokojnie, bez reakcji na obecne nieprawości w obecnym systemie (kulturowym, społecznym, politycznym, religijnym). Gdzieś w środku wciąż rozlega się wołanie o powrót do pionu, trwa sen o "starych, dobrych czasach".
Ten gorąc serca jest właściwy jednak nie tylko nam. Oprócz nas - którzy to sami siebie uznajemy za tych prawych, właściwych - istnieją jeszcze inne grupy parające się różnymi ekstremizmami. Nie zamierzam mówić tu o ideach, poglądach, doktrynach itp., lecz o typach ludzi, ich zapatrywaniach - więc nie będę uszczególniał tematu. Liczy się stosunek do świata i miejsce w nim. Wysoce zdystansowany, a mimo to bezpośredni, w pewnym rodzaju zatarg osobisty. Przejawiają go właśnie różne typy jednostek.
Wystrzegajmy się największego niebezpieczeństwa, jakie istnieje - baczmy, aby
życie nie stało się dla nas czymś zwyczajnym. Niezależnie jaką materię trzeba
panować i jakie środki są do dyspozycji - owa temperatura krwi,
która wchodzi w bezpośrednią styczność, nie może zostać utracona.
Wróg, który ją posiada, jest dla nas cenniejszy niż przyjaciel, który jej nie zna. ~ Ernst Jünger
To stanowi o naszej odrębności. Jest to coś, czego nie możemy zatracić - coś, co trzeba umiejętnie podtrzymywać i pielęgnować. Osiągnąć jak najwznioślejszą i szczytową jej formę. Utrzymać w wyostrzonym, oczyszczonym ładzie. Bez zatruwania swoich źródeł ściekami ze świata zewnętrznego. Opór winien tężeć na całej szerokości linii. Pożądanym by było, by z czasem ekspandował, nabierał tendencji do poszerzania się. W tym celu każdy, kto nosi go w sobie, swoją postawą musiałby rozmyślnie powiększać swój przyczółek. Przy zarysowaniu możliwych granic ekspansji i koniecznych linii obrony. Warto by się zdobyć na ten wysiłek - niejako totalna mobilizacja, ale ochotników, związanych "imperatywem serca", tej wspólnoty woli, doprowadzić by mogła do ciekawego efektu [powszechności w szczególności]. Oczywiście, to mrzonki - przy naszym nikłym potencjale i jedynie częściowej homogenizacji ideowego oblicza. Któż by tego usłuchał...
Naród? Gdzie? Może kiedyś, dziś mamy jedynie na poły plemienną emocjonalną "wspólnotę", pozbawioną przywództwa. Trzeba pogodzić się z tym faktem, stanąć naprzeciwko rzeczywistości. Wziąć to wszystko na siebie, dźwigać ciężar beznadziei. My mamy czas. Bezpłodny, jednopłciowy motłoch wymrze sam. Być może zdarzy się tak, że jego niedobitki oniemieją jeszcze na widok światła bijącego z utajonego dla nich płomienia. Tak, mrzonki, ale czekajmy...
Nie możemy utracić tego poczucia, świadomości własnej wyjątkowości... Ale przy odrzuceniu pustej pychy. Ona może jedynie nadąć człowieka jak balon, który wkrótce pęknie - albo sam z nadmiaru, albo od byle celnego ukłucia. Powłoka okazuje się tu być niczym. Nie zapewnia nawet klarownej formy, jedynie cienką warstwę farby. A to się łuszczy, wietrzeje.
Pycha jest zjawiskiem złowrogim. Sugeruje okazywanie wyższości, pogardy, wyśmiewania. Tymczasem powinno chodzić o odrębność, odmienność, osobność. Te rzeczy mają się tak do siebie, jak separatyzm do supremacjonizmu. Wzajemna autonomia jest czymś nie tyle pożądanym, ale wymarzonym - bo niemożliwym. Chociaż z drugiej strony, i wzajemna konwergencja jest zjawiskiem trudnym do pomyślenia. Oba światy nie będą się przenikać, one będą się ucierać i szlifować własne kształty na tych pograniczach.
Czyżby chodziło o litość? Nie zapominajmy o chrześcijańskim miłosierdziu, umiłowaniu człowieka jako obrazu Boga. Robimy to przecież dla nagrody w Niebie. To jest naszą nadzieją na wyzwolenie, nie budowa plastikowego Edenu na Ziemi. Żeby nie okazało się jednak, że ktoś okazujący litość sam będzie jej nagminnie potrzebował. W anioły i tak się nie przedzierzgniemy. Ale, co może ustrzec przed upadkiem, jak nie chwycenie się kawałka Nieba? Zaszczepione w naszych sercach, będzie nieubłaganie ciągnęło nas do góry. W tej zaś materii to właśnie dzielenie się prowadzi do rozmnożenia.
Mamy tylko czystość własnych serc!
Zachowajmy czystość, na każdym polu. Bycie czystymi jak diament zapewni przejrzystość naszych intencji. Chodzi o to, by dawać przykład, który byłby naśladowany. Można wręcz powiedzieć, że jeśli należy czymś się wyróżniać - to wewnętrznym i zewnętrznym ładem, wzniosłymi zasadami i ich realizacją w praktyce. Czy ludzie "z zewnątrz" będą na poważnie brać klnących, skorych do bitki i wypitki awanturników - nawet jeśli oni sami twierdzą, że robią to dla idei? Dyscypliny! Moralnej, kulturalnej - należy być przede wszystkim CZŁOWIEKIEM. Zaś ZWIERZĄT jest już wystarczająco dużo w otaczającym nas świecie, w swoich szeregach ich nie potrzebujemy. Czym się różni człowiek od zwierzęcia? Oprócz aspektów biologicznych, można powiedzieć jeszcze, że posiada duszę, kieruje się rozumem, jego duch panuje nad ciałem, wola nad instynktami. Wie, że żeby dojść dalej, musi pokonać bezpośrednie przeszkody. A nie dać im się porwać, stłamsić, porozbijać. Myślenie planowane, konsekwentne, długodystansowe.
Nacjonaliści (narodowcy?), konserwatyści, inszy prawicowi radykałowie - czy chcemy czymś zaimponować? Wewnętrznymi kłótniami, popuszczaniem różnym chuciom, jałowym awanturnictwem i wzajemnym napinaniem? Co patrzący na "nas" zwykły człowiek może sobie pomyśleć? Jeśli zobaczy podobnego sobie, luzackiego "równego gościa", to go raczej nie zachęci - tylu podobnych kręci się na tym świecie! Zwykły człowiek potrzebuje czegoś, co go zaintryguje, ukaże nowe światło, zadziwi. Żeby uruchomiła się w nim chociaż jedna szara komórka - i oby doszedł po tej nici do kłębka. W rzeczy samej, mam nadzieję, że i w tej epoce człowiek marzy jeszcze o czystych bohaterach, szlachetnych rycerzach etc. Promyk światła z góry dobrze zrobi każdemu. Oczywistością jest, że każdy żywy organizm dąży do osiągnięcia formy lepszej, wyższego rzędu - co każdemu wychodzi z różnym skutkiem, a więc przeczy równościowym urojeniom. Wzrastanie równa się oczyszczeniu - zrzucaniu z siebie zalegającego brudu, troszczeniu się o dobry stan powłoki, żeby cały ten syf nie wżarł się głęboko we właściwy korpus. Dotyczy to zwłaszcza nas, ludzi!
Czystość serca... serce stanowi poniekąd centrum człowieka, bytujące na styku dwóch rzeczywistości - materialnej i duchowej. Wiadomo - pod względem biologicznym kontroluje pracę naszego organizmu. Ale i w użytku metaforycznym funkcjonuje całkiem nieźle, i to od dawna. Stanowi poniekąd rdzeń duszy. I coś w tym jest, utrwalony w Tradycji obraz serca, choć nie mógł być od początku potwierdzony empirycznie, okazuje się zadziwiająco słuszny. Komunały też mają swoje racje. Należy więc powtarzać proste prawdy o przyzwoitości, umiarkowaniu i skromnocie.
Jeśli nie my, to kto? Kto ma błyszczeć na tle bezbarwnego brudu? Czyż nie lepiej, aby był to prawdziwy połysk, wypracowany dzięki pracy i doskonaleniu - niż brukselskie gwiazdki i pedalskie tęcze? Nie oszukujmy się, na nisze w przyrodzie jest wielu chętnych. Żadna z nich nie będzie czekać na swojego wymarzonego i odpowiedniego lokatora. Chodzi o zwłaszcza pozycje przywódcze, o ich zajęcie będzie największy ścisk. Zaś do ostatnich miejsc chyba mało kto się spieszy. A to tam będzie płacz i zgrzytanie zębów, jeśli nie weźmiemy się za siebie...
Co więc stanowi o istocie człowieka? ŚWIADOMOŚĆ. Coś, co uwidacznia się na przykładzie natury i kultury. Owszem, natura sama w sobie jest piękna, może dać powody do zachwytu, inspiracji - ale stoi niżej od kultury. Tak to, przykładowo, upadały społeczeństwa pierwotne pod naciskiem tych lepiej zorganizowanych - w tej chwili pomyślałem o Aztekach i Hiszpanach. Dzikus niech sobie będzie i szlachetny, ale pozostanie dzikusem! Natura jest w istocie popuszczaniem, rozłażeniem sie na boki, niezbyt kontrolowaną ekspansją w poziomie. Kultura zaś - to świadome, celowe i konsekwentne uprawianie. Aby osiągnąć coś. Żeby z czegoś wyciągnąć maksymalne możliwości, osiągnąć jak najdoskonalszą rzeczywistość. Zrezygnować z czegoś, znając przyszłe korzyści - zaplanować to. Tu rozum objawia swoją przewagę nad instynktem. Możemy to odnieść do romantyzmu i pragmatyzmu - mimo swoich niewątpliwych walorów estetycznych i uczuciowych, ten pierwszy nie może nam przysłonić trzeźwego postrzegania rzeczywistości. Ale i ten drugi musi mieć wzgląd na pierwiastek naturalny, na jego realny potencjał - wszak stojąc wyżej od niego, zawiera go w sobie.
* * *
Degeneracja - zwyrodnienie, wynaturzenie, zniekształcenie, zasadnicza (najczęściej niekorzystna) zmiana (proces), często także wynik procesu degeneracyjnego. Tyle Wikipedia. Upadek w każdej formie jest bolesny i niepożądany. Tym bardziej upadek z własnej winy. Używajmy rozumu, by instynkt nie rozszedł się po kątach. Chamstwo, pijaństwo, pieniactwo - są tym, co najbardziej rzuca się w oczy. Takie przypadki łatwo zauważyć i skrytykować. Ale ktoś ich jednak dokonuje. Co z tego, że osoba trzecia takie zachowanie skarci, skoro problem lezy (zalega!) u kogo innego. Każdy powinien mieć własnego pretorianina/inkwizytora/policjanta - dla dobra ogółu. To każdy powinien zacząć od siebie - nie ma co moralizować, patrząc na ludzi z góry, lecz działać na polu swoim i sobie najbliższym.
Nie pozwólmy innym się prześcignąć. Nie równajmy w dół. W naszej epoce rozpasanego humanitaryzmu ludzie stają się rzadsi - ale nie znikają do końca. Ktoś więc musi nimi być. Ω
Reaktor