Współcześni polscy konserwatyści żyją w ustroju demokratycznym, którego ideologiczne podstawy i praktyczne mechanizmy funkcjonowania stanowią całkowite zaprzeczenie zasad porządku państwowego bronionych przez konserwatyzm. Jakie więc stanowisko powinni oni zająć względem demokratycznego systemu politycznego oraz odpowiadającego mu układu socjopolitycznego? Demokracja pozostaje daną empiryczną i nie sposób od niej uciec przy określaniu własnego stosunku do otaczającego nas świata politycznego.
Skoro konserwatywni przeciwnicy demokracji muszą egzystować w państwie demokratycznym, za optymalny wypada im uważać stan, w którym państwo to wstrząsane jest nieustannymi kryzysami. Jako korzystne i pożądane wówczas z ich punktu widzenia ocenić należy takie zjawiska, jak: utrzymywanie się intensywnych, wyraźnie przejawiających się napięć w łonie klasy politycznej, partyjne rozdrobnienie parlamentu i jego niezdolność do wyłonienia trwałej większości, jak najczęstsze rozpady koalicji rządowych i upadki kolejnych gabinetów, płynność i chaotyczność przepływu elektoratu pomiędzy poszczególnymi ugrupowaniami partyjnymi i w rezultacie ciągła dynamiczność sceny politycznej. Gdy utrzymuje się i wzrasta intensywność tych i podobnych procesów, państwo demokratyczne pogrąża się w permanentnym kryzysie politycznym, a demokracja ulega rozkładowi – i może upaść, w razie sprzyjającej koniunktury międzynarodowej (casus III Republiki Francuskiej, w której demokratyczne rozbuchanie doprowadziło do paraliżu państwa, umożliwiając łatwe obalenie jego ustroju przez wojskową interwencję niemiecką) lub wewnętrznej (casus tzw. II Republiki Hiszpańskiej, gdzie postępująca polaryzacja postaw politycznych zakończyła się rozpadem państwa na dwa zwalczające się, niedemokratyczne ośrodki, a także polskiej „republiki marcowej”, gdzie nieograniczona niczym demokratyczna praktyka polityczna przyprawiła państwo o stan rozprzężenia, w którym stało się ono łatwym łupem dla autorów antydemokratycznego zamachu stanu z 1926 r.). Skłócenie klasy politycznej, duża liczba klubów parlamentarnych, nietrwałość kolejnych gabinetów, nieograniczone rządy izby parlamentarnej – to cechy wspólne III Republice Francuskiej, II Republice Hiszpańskiej czy Polsce w okresie ustroju marcowego. Żaden jednak z wymienionych scenariuszy – francuski, hiszpański ani polski – nie sprawdziłby się, a rządy marszałka Petaina, gen. Franco ani Marszałka Piłsudskiego nie powstałyby na gruzach reżimów demokratycznych, gdyby w każdym z tych państw nastąpiła stabilizacja demokratycznego systemu politycznego: utrwalenie się rządów w ramach demokracji.
Demokracja to zawsze rządy chaosu, jednak możliwy do osiągnięcia jest w niej stan, w którym chaos zostaje ograniczony, w elementarnym zakresie ujęty w karby – przechodzi, by tak rzec, w chaos kontrolowany. W takim stanie właściwe demokracji kłótliwość oraz walka partii i egoistycznych grup interesu wprawdzie nie zanikają – ponieważ byłoby to równoznaczne z zanikiem demokracji – lecz są utrzymywane w granicach, w jakich nie stwarzają zagrożenia destabilizacji systemu. Wódz francuskich rojalistów Charles Maurras (1868-1952) opisał ten stan lapidarnym wyrażeniem: „Republika nie umie rządzić, ale umie się bronić.” Cel konserwatywnych przeciwników demokracji stanowi natomiast republika nie umiejąca ani rządzić, ani się bronić – gdyż może w niej dojść do obalenia demokracji. Z tych też powodów za najlepsze od szeregu lat wypada uznać rządy funkcjonujące w okresie skróconej kadencji parlamentarnej 2005-2007 – bynajmniej nie z sympatii dla ich poszczególnych posunięć czy politycznego programu, albo raczej nie tyle programu, co używanego przez nie typu retoryki politycznej. O pozytywnej ocenie ich urzędowania decydują takie związane z nimi zjawiska, jak: konfrontacyjność życia politycznego, napędzanie intensywnej walki frakcji, skuteczne skłócenie klasy politycznej, relatywnie duże rozdrobnienie parlamentu. Analogicznie, jako wysoce niebezpieczne oceniać należy aktualne rządy, w okresie których demokratyczny system polityczny zmierza do ustabilizowania się na dłuższy czas w formie zrównoważonego układu dwubiegunowego, z jedną partią rządzącą, gromadzącą głosy wszystkich osób popierających orientację aktualnych rządów, i jedną partią opozycyjną, gromadzącą głosy praktycznie wszystkich osób kontestujących orientację aktualnych rządów. Taki model rządów, jakkolwiek by nie oceniać jego programu politycznego – czy raczej typu retoryki politycznej – wydłuża żywotność reżimu demokratycznego.
Wyrokiem śmierci dla polskiej demokratycznej klasy politycznej jako struktury byłoby otwarcie całkowicie swobodnego dostępu do materiałów zgromadzonych na jej temat przez organa komunistycznego aparatu bezpieczeństwa. Gdyby nagle ujawniono w pełnej skali tych zjawisk, że jej „powszechnie szanowani” w kraju i za granicą reprezentanci byli donosicielami, mieli powiązania ze światem kryminalnym, zostali na różnych polach swojej działalności wypromowani przez bezpiekę bądź korzystali z jej pomocy, brali pieniądze od obcych wywiadów, że są zboczeńcami albo dziećmi czy krewnymi komunistycznych prominentów – nastąpiłby jeśli nie początek końca demokracji w Polsce, to przynajmniej jej koniec w obecnej formule. Demokratyczna klasa polityczna mogłaby nie przeżyć podobnego wstrząsu. Z punktu widzenia konserwatywnych przeciwników demokracji optymalny scenariusz musi polegać na tak zwanym kolokwialnie otwarciu archiwów, bez żadnych zastrzeżeń i ograniczeń. Niedopuszczenie do niego leży zaś w solidarnym interesie demokratycznej klasy politycznej. Z punktu widzenia jej członków optymalny scenariusz to zmonopolizowanie dostępu do bezpieczniackich akt przez jedną państwową instytucję, której kierownictwo powoływane jest przez naczelne organa państwa o składzie wyłanianym politycznie (parlament lub parlamentarny rząd) – aby każda rządząca frakcja zgodnie ze swoim interesem mogła wybiórczo wykorzystywać zawartość akt do walki politycznej z konkurencyjnymi frakcjami.
Przechodząc do wniosków, konserwatywni przeciwnicy demokracji powinni dążyć w dłuższej perspektywie czasowej do całkowitego otwarcia archiwów komunistycznego aparatu bezpieczeństwa. W krótszej perspektywie czasowej muszą skupić swe wysiłki na utrzymaniu i stopniowym rozszerzaniu pluralizmu dostępu do archiwów, aby obiegu kompromitujących materiałów nie mógł kontrolować jeden podmiot, zwłaszcza państwowy – co zabezpieczałoby interesy klasy politycznej Republiki Okrągłego Stołu. Pierwszym sposobem realizacji interesu krótkofalowego może być dążenie do zapewnienia szerokiego dostępu do akt bezpieki mediom: zarówno jawnie upolitycznionym (kontrolowanym przez zwalczające się frakcje klasy politycznej), jak i, zwłaszcza, bezideowym brukowo-plotkarskim, żerującym na sensacji. Zwiększyło by to przepustowość wyciekania kompromitujących materiałów i tym samym przyspieszyło erozję obecnej klasy politycznej. Po drugie, analogicznie szeroki, a w razie możliwości jeszcze szerszy dostęp do akt, niż mediom, należałoby zapewnić światu nauki. Rzecz jasna, każda szanująca się frakcja klasy politycznej ma w nim swoją ekspozyturę – pracujące dla niej „apolityczne autorytety” – jednak z przyczyn naturalnych (można by rzec: demograficznych) z biegiem czasu będzie się w jego szeregach zmniejszać odsetek byłych TW oraz osób związanych niegdyś z komuną, których grupowy interes leży w zablokowaniu dostępu do wiedzy zamkniętej w teczkach. Świat akademicki ma zatem szansę odegrać istotną rolę w staraniach o zniszczenie aktualnego układu socjopolitycznego – osobliwie, jeśli jako historycy i badacze archiwów zasilą go konserwatywni przeciwnicy demokracji.
Finalny wniosek przedstawia się następująco: w polskich warunkach konserwatywny przeciwnik demokracji w żadnym wypadku nie może być przeciwnikiem lustracji jako takiej. Jeżeli zaś to czyni – czy tego chce, czy nie, degraduje się do roli „pożytecznego idioty”, który sprzyja stabilizacji demokratycznego systemu politycznego i broni interesów klasy politycznej zrodzonej w oparach wódy rozpitej w Magdalence.
Adam Danek