FALANGA

Oficjalny blog publicystyczny Falangi

Przeszukaj blog

niedziela, 11 września 2011

Przemówienie Przywódcy Falangi w 328. rocznicę Victorii Wiedeńskiej

Świętujemy dziś rocznicę wydarzenia, które przeszło do historii jako Bitwa pod Wiedniem. Przypomnijmy: w 1683 roku Jan III Sobieski, król Polski, przybył na odsiecz broniącej się resztkami sił załodze Wiednia i stając na czele połączonych sił Świętego Cesarstwa Rzymskiego i wojsk polskich, rozgromił największą armię muzułmańską jaka kiedykolwiek wdarła się do Europy. Pamięć tamtych wydarzeń jest dzisiaj ważna dla Polski z wielu bardzo istotnych względów.

Nasza rodzima historiografia utrwaliła i wciąż utrwala w Polakach przekonanie, że piękna przegrana jest czymś wspaniałym. Polacy są rozkochani w szlachetnych nieudacznikach i uwielbiają wciąż na nowo przeżywać ich klęski podczas różnych martyrologicznych celebracji. Owszem, czcimy zwycięstwa, ale „zwycięstwa moralne” – czyli porażki. Zwycięstwem moralnym było Powstanie Styczniowe, Kampania Wrześniowa, Powstanie Warszawskie… Lista naszych zwycięstw moralnych, a więc klęsk, jest bardzo długa i nie ma sensu jej przytaczać, bo grafik narodowego świętowania „chwalebnych przegranych” jest bardzo napięty i co roku odtwarzany aż do znudzenia. Należy postawić sobie jednak pytanie: czy tak powinna wyglądać umysłowość zdrowego psychicznie narodu? Wzorem godnym naśladowania są przede wszystkim bitwy wygrane i to na nich powinna koncentrować się zbiorowa pamięć narodu, który chciałby w swojej historii osiągnięcia jeszcze wielkich rzeczy.

Nie chciałbym zawieść zawodowych tropicieli antysemityzmu, dlatego wychodzę z założenia, że każda dobra „opowieść” musi posiadać swój wątek żydowski. Otóż według teorii komunikowania międzynarodowego i międzyetnicznego, dwie zbiorowości zamieszkujące przez długi okres czasu ten sam obszar zaczynają się wzajemnie naśladować, podglądać, przejmować niektóre swoje cechy. Niczyjej uwadze nie uszedł zapewne fakt, że to właśnie umysłowość żydowska posiada raczej nieskrywane skłonności do rozpamiętywania narodowych tragedii i prowadzenia polityki przez pryzmat swojej martyrologii. Uprawianie polityki z Oświęcimiem, lub Katyniem w tle posiada wiele wspólnych cech, lecz należy zauważyć, że naśladowanie prac mistrza nie jest prawdziwą sztuką. Izrael umiejętnie wykorzystuje martyrologię do prowadzenia agresywnej polityki międzynarodowej, Polakom natomiast chodzi jedynie o pokazanie światu jak brutalnie i niesprawiedliwie obeszła się z nami historia. Co gorsza – zdaje się, że nikt polskiego biadolenia nie chce wysłuchać.

Polska historia, wbrew pozorom, bogata jest w wiele autentycznych zwycięstw w oparciu o które można kształtować poczucie dumy zdrowego, europejskiego narodu. Bitwa pod Wiedniem jest bez wątpienia jednym z takich zwycięstw. Należy je przypominać nie tylko z uwagi na triumfalny wydźwięk i sławę polskiego oręża, ale także z uwagi na szerszy kontekst – w 1683 roku Polska walczyła nie tylko o własne bezpieczeństwo, ale w obronie całej Europy i chrześcijaństwa. Jan III otrzymał od papieża Innocentego XI tytuł Defensor Fidei, a wieść o wspaniałej odsieczy dokonanej przez polskiego króla, odbiła się potężnym echem w całym ówczesnym świecie.

Świętowanie Victorii Wiedeńskiej stwarza także okazję do symbolicznych analogii – tak jak w XVII wieku Europa była zagrożona przez muzułmańską ekspansję Imperium Osmańskiego, tak i w XXI wieku muzułmanie zagrażają Europie. Tym razem nie będą musieli zdobywać żadnych miast, oni już w tych miastach są – w wielkich, kosmopolitycznych stolicach Europy Zachodniej. Choć żyjemy w czasach względnego dobrobytu, muzułmanie i tak wywołują społeczne niepokoje, raz na jakiś czas puszczając z dymem przedmieścia Paryża, Londynu, lub Sztokholmu. Jak zachowają się w przypadku głębokiej recesji i upadku zachodnich welfare states, który w dłuższej perspektywie jest nieunikniony? Z punktu widzenia przetrwania narodów, demografia znaczy więcej, niż największy sukces militarny.

Polsce, na chwilę obecną, nie zagraża masowa imigracja. Nie boimy się jej także jako Europejczycy. Tymi, którzy najbardziej powinni się jej bać, to członkowie establishmentu – i powoli zaczynają to rozumieć. Cywilizacja Praw Człowieka, jeśli tak możemy ją nazwać, opiera się o dwa filary. Pierwszy filar to dobrobyt – odejdzie on razem z pierwszą głęboką recesją, która, jak twierdzi zgodnie większość ekonomistów, jest nieunikniona, tak jak nieuniknione musi być fiasko każdego życia na kredyt. Drugi filar to poczucie bezpieczeństwa - odbiorą je imigranci, którzy po upadku zachodnich państw dobrobytu ruszą palić i plądrować. Europejczycy, gdy poczują nóż na gardle, przebudzą się i wyniosą do władzy odpowiednich ludzi, którzy przywrócą im poczucie bezpieczeństwa. Tak zrobiłby każdy człowiek, który zobaczyłby w ogniu własny dom. Jak domek z kart rozpadną się wszystkie kłamstwa, którymi go karmiono, a jego wściekłość będzie tym większa, im bardziej w nie wierzył. Pewien mądry profesor powiedział kiedyś, że faszyzm to ideologia wkurzonego Europejczyka.

Nie bez przyczyny establishment przywiązuje poprzez swoje media znacznie więcej uwagi tzw. „ekstremistom”, niż na to obecnie zasługują. Dzieje się tak właśnie dlatego, że już teraz podskórnie wyczuwa, jak będzie wyglądał epilog opowieści pt. „Wielokulturowe społeczeństwo”. Jego nienawiść, ufundowana na strachu przed nieznanym, powinna nas zawsze nobilitować. Choć ciężko przewidzieć kiedy historia wreszcie przyśpieszy i czy stanie się to naszym udziałem, nas, ludzi Tradycji, głęboko zakorzenionych w metafizyce i wszystkim tym, co transcendentne, nie powinno to zniechęcać. Nasza działalność jest obiektywnie słuszna i konieczna. To co czynimy za życia, odbija się echem w wieczności.