FALANGA

Oficjalny blog publicystyczny Falangi

Przeszukaj blog

środa, 14 kwietnia 2010

Panteon republiki koleżków

Jesteśmy karłami, którzy wspięli się na ramiona olbrzymów.

Bernard z Chartres

W dniu, kiedy powstaje niniejsza wypowiedź, ogłoszona została decyzja – wedle wszelkiego prawdopodobieństwa podjęta wspólnie przez demoliberalną klasę polityczną oraz opanowane przez (jak go nazywa p. Stanisław Michalkiewicz) „zakon Ojców Konfidencjałów” władze polskiego Kościoła lokalnego – o pogrzebaniu zmarłego tragicznie prezydenta Republiki Okrągłego Stołu w podziemiach Archikatedry Wawelskiej, wśród polskich królów, wieszczów narodowych i wodzów. P. prof. Lech Kaczyński ma nie tylko zostać pochowany na najbardziej czcigodnej z polskich nekropolii; spocznie w Krypcie Srebrnych Dzwonów, u boku Marszałka Józefa Piłsudskiego, którego postać podobno niezwykle wysoko poważał.
Na próbę oceny biografii politycznej oraz dokonań p. prof. Kaczyńskiego brakuje tu miejsca i niniejszy tekst w żadnym wypadku nie pretenduje do takiej roli. Próbie takiej nie sprzyjałaby zresztą chwila, skoro nawet ci politycy i publicyści, od lewa (np. p. Adam Michnik) do luźno pojętego prawa (np. p. prof. Adam Wielomski), którzy za życia nie zostawiali na zmarłym suchej nitki (by wyrazić się eufemistycznie), obecnie przybierają postawę wystudiowanego „żalu”. Piszący te słowa nie zaliczał się nigdy do sympatyków p. Kaczyńskiego, zaś po jego dramatycznej śmierci nie zamierza dołączać do sformowanego naprędce chóru jego – szczerych czy obłudnych – hagiografów. Czwarty prezydent Republiki Okrągłego Stołu zapisał się w historii niewątpliwie lepiej od poprzedników – co być może nie było bardzo trudne, biorąc pod uwagę konduitę tych ostatnich. Porównując go z TW „Wolskim”, TW „Bolkiem” i TW „Alkiem”, łatwo zauważyć, iż nie wpisywał się w pewną wybitnie niechlubną prawidłowość, związaną dotychczas z fotelem prezydenckim Republiki.
Mimo to, p. prof. Kaczyński pozostał aż do końca zwykłym demoliberałem, uwikłanym w międzypartyjne kłótnie i rozgrywki. W jego politycznej sylwetce nie sposób dostrzec pierwiastków autorytetu, mocy politycznej czy Weberowskiej charyzmy. Ponadto, zarówno jego „anty-okrągłostołowi” zwolennicy, jak i „pro-okrągłostołowi” przeciwnicy równie rzadko pamiętali, iż w 1989 r. znalazł się w wąskim kręgu uczestników tajnych narad w willi komunistycznego MSW w Magdalence, stanowiących ostatni etap przygotowań do zastąpienia oligarchii PRL oligarchią Republiki Okrągłego Stołu. Na kompletnie nieadekwatne (by znów uciec się do eufemizmów) zakrawa tedy złożenie go obok męża stanu, który w 1926 r. obalił rządy parlamentarne, zgniótł partyjniacką „republikę marcową”, a kilka lat później ostatecznie pokazał partiom politycznym, gdzie ich miejsce, wysyłając partyjnych liderów do twierdzy w Brześciu Litewskim.
Myśliciele tak różni, jak Cyprian Kamil Norwid (1821-1883), Maurice Barrčs (1862-1923) i x. Prymas Stefan kardynał Wyszyński (1901-1981) w identycznych słowach wskazywali, iż groby są fundamentem Ojczyzny. Demoliberalna klasa polityczna najwyraźniej czuje się nieograniczonym przez nic (ani normami niesionymi przez tradycję, ani nawet dobrym smakiem) właścicielem tej ostatniej, skoro bez żenady sięga po otaczane najgłębszą czcią, historyczne nekropolie narodu i dysponuje nimi wedle swego uznania. Nie wystarcza jej to tylko, że za swego życia pozostanie bezkarna i nietykalna, że każdy, kto publicznie kwestionuje głoszoną przez nią samą wersję jej dokonań, zostanie zniszczony przez jej doskonale opłacanych prawników, a wcześniej jeszcze zaszczuty medialnymi „seansami nienawiści”. Domaga się czegoś więcej – sakralizacji, symbolicznego unieśmiertelnienia. Potwierdzać to wydaje się pewien ciąg, w jaki wpisuje się jej dzisiejsza decyzja. W 2004 r. udało się jej wymóc pogrzebanie w narodowym panteonie na krakowskiej Skałce „byłego poputczika” Czesława Miłosza – jak w słynnym artykule, który zakończył jego karierę publicystyczną, określił go wielki antykomunista Sergiusz Piasecki (1901-1964); noblistę-stalinistę, którego bodaj ostatnim publicznym wystąpieniem był list otwarty (podpisany przezeń wespół z towarzyszką z czasów stalinowskich, p. Wisławą Szymborską) z pozdrowieniem dla uczestników pierwszego w Polsce „marszu tolerancji”. Gdy w 2008 r. zginął w wypadku prof. Bronisław Geremek, kolejny były stalinista i jeden z „ojców-założycieli” Republiki Okrągłego Stołu, wyprawiono mu pełen przepychu pogrzeb w rycie katolickim, mimo, że z pewnością nie zmarł na łonie Kościoła.
Krążą plotki, iż w grobie w Alei Zasłużonych na Cmentarzu Powązkowskim, z którego komuniści w latach sześćdziesiątych usunęli trumnę ppłk Walerego Sławka (1879-1939), ma zostać pochowany I sekretarz PZPR tow. Wojciech Jaruzelski. Demoliberalna klasa polityczna, wywodząca się z paktu okrągłostołowego, przypuszczalnie nie będzie mieć w tej kwestii skrupułów. Czy da się jeszcze powstrzymać zamianę panteonów narodowych Polski w panteony „republiki koleżków”?

Adam Danek

Odpowiedzi na pytania zadane w pewnej ankiecie, czyli wywiad z rzecznikiem prasowym Falangi

Poniższy wywiad zawiera odpowiedzi udzielone przez rzecznika prasowego Falangi, Ronalda Laseckiego na pytania zadane w ankiecie przeprowadzonej przez studentkę Uniwersytetu Zielonogórskiego. Wobec tego, że udzielone odpowiedzi mają pewną wartość prezentystyczną, mogąc przybliżyć zainteresowanym kierunek ideowego nachylenia Organizacji, zdecydowaliśmy się je opublikować.

Ronald Lasecki


1. Do jakiej organizacji Pan należy i od ilu lat działacie?

RL: Jestem członkiem Falangi, w której szeregach działamy od nieco ponad roku.

2. Jaka jest historia organizacji?

RL: Falanga powstała w styczniu 2009 r. Od tamtej pory zorganizowaliśmy szereg spotkań z gośćmi, wyjść terenowych, demonstracji ulicznych, nawiązaliśmy kontakt z podobnymi organizacjami ze Słowacji, Czech i Rumunii, planujemy przygotować obóz treningowy dla naszych członków. Są wśród nas autorzy licznych artykułów publicystycznych i popularnonaukowych, które zgromadziliśmy na naszym blogu: http://falanga-blog.blogspot.com/

3. Dlaczego po latach została reaktywowana działalność organizacji?

RL: Obecnie istniejąca Falanga nie jest prostą kontynuacją swej przedwojennej poprzedniczki, choć dziedzictwo ideowe i polityczne zarówno RNR jak też samego Bolesława Piaseckiego jest dla nas jednym z najważniejszych źródeł inspiracji. Zamysłem przy utworzeniu Falangi była chęć powołania aktywistycznej formacji integralnie prawicowej, jednoczącej nurty narodowo-radykalny i tradycjonalistyczno-rewolucyjny.

4. Jakie są zasady organizacji i o co walczycie?

RL: Nasza doktryna polityczna ufundowana jest na metafizyce katolickiej, łączymy organiczny nacjonalizm i tradycjonalizm oraz przyjmujemy zasadę monarchiczną jako punkt wyjścia przy określeniu natury władzy publicznej. Stoimy na gruncie personalizmu przeciwko indywidualizmowi i humanizmowi. Odrzucamy konstruktywizm i racjonalizm oraz materializm we wszystkich postaciach..

Naszym celem jest Kontrrewolucja pojmowana jako ustanowienie prawowitej władzy i porządku w miejsce obecnego bezhołowia i chaosu. Zrealizowana w wymiarze narodowym zaowocuje powstaniem Wielkiej Polski – katolickiego państwa narodu polskiego, zrealizowana w wymiarze uniwersalnym, pozwoli Polsce żyć w rodzinie wolnych narodów europejskich, zjednoczonych duchowo w odnowionej kulturze łacińskiej, zaś politycznie pod panowaniem odrodzonego Imperium, wznoszącego je ku ustanowieniu Społecznego Panowania Chrystusa na ziemi. Jest to uniwersalistyczna koncepcja Porządku, w którym narody i wspólnoty różnego szczebla i wielkości, współbrzmieć będą harmonijnie w duchowej i kulturowej symfonii.

5. Jaki jest przedział wiekowy członków organizacji?

RL: Nie stosujemy ograniczeń wiekowych, lecz duchowe. Członkiem Falangi może zostać każdy, kto gotów jest służyć sprawie narodowej.

6. Czy jest duża rotacja członków? (czy odwrotnie – osoby trwają w organizacji)

RL: Na razie trudno na to pytanie odpowiedzieć, gdyż działamy stosunkowo krótko. O tym, ilu z nas zostanie „politycznymi żołnierzami” przekonamy się najwcześniej za kilka lat.

7. Jaką rolę pełnią religia i Ojczyzna?

RL: Falanga nie jest organizacja religijną, więc nie ingerujemy w osobistą religijność poszczególnych członków. Ważna jest dla nas ich gotowość do poświęcenia się w służbie dla ustanowienia Ładu, depozytariuszem wiedzy o którym jest Kościół rzymski i która zaklęta jest ponadto w Tradycji. Tak więc, poprzez elementy katolickie obecne w odmiennych religiach i światopoglądach, w Falandze mogą się również odnaleźć innowiercy lub niewierzący, pod warunkiem jednak, że nie będą przyjmować postawy wrogiej wobec katolicyzmu.

Ojczyzna, a więc ziemia wraz z żyjącymi na niej ludźmi, jest podstawowym źródłem identyfikacji każdego człowieka – swoją tożsamość budujemy przecież obserwując i wchodząc w relacje ze środowiskiem w którym przyszło nam żyć; zarówno tym nieożywionym, jak i z członkami własnej wspólnoty. Dlatego każdego człowieka łączy z jego ojczyzną więź choć nieświadoma, to nierozerwalna, bo przyrodzona. Poszczególne etnosy żyją – ujmując to metaforycznie – w rytm długości fali emitowanej przez zajmowaną przez nie niszę ekologiczną, przez ich własną ekumenę. Dlatego tak negatywnym zjawiskiem są migracje, prowadzące do inwazji ekumeny przez obcy jej etnos, który wówczas bądź to zaskorupia się w izolacji własnego getta stopniowo się degenerując, bądź też – gdy jest wystarczająco silny i liczny - niszczy napotkane środowisko i kulturę zasiedlanego kraju. Giną stare tradycje, drzewa, kwiaty, lasy i góry. Dochodzi do wyzysku i eksploatacji. Tych zniszczeń zawsze dokonują obcy lub ludzie duchowo wykorzenieni z własnej ojczyzny – swojemu byłoby żal. Współcześnie refleksje te należałoby odnieść nie tylko do dotykającej zachodnią Europę inwazji ludów Południa, ale chyba przede wszystkim do zdepersonalizowanego, abstrakcyjnego, nomadycznego kapitału korporacyjnego, odpowiedzialnego za wyzysk człowieka i dewastację przyrody, również za psucie zasad gospodarki rynkowej i podważanie samej zasady własności.

8. Jaka jest symbolika związana z organizacją?

RL: Naszym symbolem organizacyjnym jest falanga (ręka z mieczem) oraz używane na naszych sztandarach barwy czarna i czerwona. Na bannerze wykorzystujemy też stylizowany symbol orła w koronie. Hymnem Falangi jest „Hymn Młodych”, pomocniczo korzystamy też z "Wymarszu Uderzenia" Andrzeja Trzebińskiego i z własnego tłumaczenia hymnu Falangi Hiszpańskiej. Czlonkowie organizacji przywdziewają czarne koszule.

Znak falangi jest tradycyjnie używany przez polskie ugrupowania narodowo-radykalne i symbolizuje nasz związek z tym nurtem politycznym, czerń naszych koszul symbolizuje śmierć niesioną ideologi demoliberalnej, czerwień to zaczerpnięty od rzymskich legionów symbol zwycięstwa i władzy imperialnej. Sama nazwa ugrupowania powinna być rozumiana zarówno jako nawiązanie do przedwojennych poprzedników, jak też jako symbol zwartości, karności, duchowej jedności, w której każdy z falangistów jest dla pozostałych "towarzyszem broni" we wspólnej walce. Myślę, że symbolika naszego Hymnu i pozostałych pieśni nie wymaga obszerniejszych wyjaśnień.

9. Jakie rocznice i ważne wydarzenia kultywujecie?

RL: To trudne pytanie; staramy się odnajdywać rocznice dziś niekiedy zapomniane, lecz ważne dla współczesnej tożsamości Polaków. Dla przykładu mógłbym wymienić rocznice kilku wydarzeń, które bądź to już celebrowaliśmy, bądź celebrować planujemy. Są wśród nich rocznica Victorii Wiedeńskiej, rocznica zdobycia Jerozolimy przez krzyżowców, pewna rocznica związana z życiem księcia Jeremiego Wiśniowieckiego, rocznica Marcia su Roma. Oprócz nich, świętujemy oczywiście szereg rocznic związanych z historią polskiego narodowego radykalizmu, w tym rocznicę utworzenia NSZ, wydania pierwszego numeru przedwojennej „Falangi”, rocznicę śmierci Bolesława Piaseckiego. Na koniec wreszcie, obchodzimy także rocznice ogólnonarodowe, choćby odzyskania niepodległości, wybuchu Powstania Warszawskiego. To tylko kilka przychodzących mi w tej chwili do głowy przykładów.

10. Dlaczego organizowane są manifestacje, marsze? Przeciw komu/czemu?

RL: Powody publicznych manifestacji Falangi można podzielić na dwie grupy. Pierwsza z nich dotyczy upamiętnienia lub oddania hołdu osobom bądź wydarzeniom tego wartym. Druga grupa przyczyn wynika z potrzeby protestowania przeciw podejmowanym przez podmioty kontrkulturowe próbom przeobrażenia przestrzeni publicznej i świadomości zbiorowej Polaków. Dlatego właśnie demonstrujemy przeciw lewactwu próbującemu pod zinstrumentalizowanymi przez siebie hasłami emancypacji kobiet lub promocji zboczeń seksualnych, niszczyć przetrwałe jeszcze gdzieniegdzie pozostałości kultury narodowej. Nigdy nie będziemy stać obojętnie wobec zabijania dzieci w łonie matek, promocji nieobyczajności i dewastacji rodziny, małżeństwa oraz tradycyjnej kultury erotycznej, wobec wyzysku Polaków przez państwowego molocha lub bezosobowy kapitał, niszczenia przedsiębiorczości fiskalizmem, emisją pieniądza i papierów dłużnych bez pokrycia w rzeczywiście wytwarzanych towarach i usługach, wobec faktycznej proletaryzacji pracowników biurowych mentalnie i materialnie obracanych w zupełnie ubezwłasnowolnione trutnie Systemu.

11. Czy organizujecie spotkania, koncerty, wykłady?

RL: Tak, regularnie odbywają się spotkania z zapraszanymi specjalnie na tą okazję prelegentami. Organizujemy też marsze krajoznawczo-kondycyjne, planujemy podjąć regularne treningi i zorganizować w Warszawie koncert pewnego nonkonformistycznego zespołu prawicowego.

12. Jak liczna jest organizacja?

RL: Takie informacje mają charakter poufny i wobec tego pozwolę sobie uchylić się od odpowiedzi.

13. Jakie wyznajecie wartości moralne?

RL: Myślę, że odpowiedziałem już wcześniej na to pytanie.

14. Jaki jest wasz stosunek do innych narodowości?

RL: Jak już wcześniej wspomniałem, jesteśmy przekonani, że każdy etnos „pulsuje” w rytm zamieszkiwanego przez siebie środowiska, co implikuje wniosek o szkodliwym wpływie migracji jak również etnosów nomadycznych, pasożytniczych, osiedlających się w danym kraju przy braku identyfikacji z nim, traktowaniu go jako ziemi podbitej, jako rezerwuaru zasobów, z niechętnym lub nawet pogardliwym odnoszeniem się do jego rodzimych mieszkańców. Stąd nasza niechęć do anglosaskiego modelu liberalnego, dopuszczającego mieszanie heterogenicznych etnosów, stąd też również poparcie dla tradycyjnych, związanych z ziemią, właściwych modelowi eurazjatyckiemu„zamkniętych” wspólnot. Zarazem dostrzegamy wielopoziomowość i wewnętrzną złożoność rzeczywistości etnicznej, tak więc istnienie prowincjonalnych czy też regionalnych subetnosów (jak na przykład podhalański) oraz superetnosów (jak na przykład anglosaski lub turański), grupujących narody tej samej duchowej rasy konstytuowanej przez coś, co w przenośni można by określić specyficznym dla owej rasy rytmem pola etnicznego.

Opowiadamy się zatem za ochroną odrębności i specyfiki poszczególnych wspólnot, dopuszczając mieszanie elementów heterogenicznych etnicznie jedynie w przypadkach indywidualnych lub (w bardzo ograniczonym stopniu) na poziomie elit. Dostrzegamy przy tym zarazem uniwersalną wartość chrześcijańskiej kultury romańskiej, która przekształcając niegdyś etnosferę amerykańską doprowadziła do powstania tam nowych, pełnowartościowych i twórczych superetnosów hispanoamerykańskiego, frankoamerykańskiego czy luzoamerykańskiego, dających światu tak piękne pomniki wzniosłości i duchowej wielkości jak kultura andyjskiego lub paragwajskiego Baroku, jak zmysłowa tradycja Nowego Orleanu, jak wiejskie społeczeństwo feudalne w Quebecku (żywe w pewnym wymiarze jeszcze w latach 50-tych XX wieku). Jakże odmiennie na tym tle prezentują się efekty ekspansji pasożytniczego, morskiego superetnosu anglosaskiego, odpowiedzialnego choćby za doszczętne wymordowanie Tasmańczyków, niemal zupełne wytrzebienie rdzennych mieszkańców Ameryki, za pozbawienie Irlandii dwóch trzecich jej pierwotnej populacji, zaś pozostałej części obrócenie niemal w niewolników.

Dlatego właśnie jesteśmy rzecznikami usunięcia wszelkiego politycznego, wojskowego jak i kulturowego oddziaływania państw „anglosfery” na kraje, ludy, narody i rasy Wielkiej Wyspy (tzn. Europy, Afryki i Azji) oraz na wszystkie kraje ukształtowane w katolicyzmie i w kulturze łacińskiej. Demoliberalnej anglosaskiej globalization, przeciwstawić pragniemy solarny, imperialny uniwersalizm romano-eurazjatycki, jednoczący ludy „od Sao Paulo do Bukaresztu”, ale też niosący im duchowe odrodzenie przez ich zaślubiny ze Wschodem, z Azją, z Wielkim Stepem, z Syberią – skarbnicą Mądrości i Axis Mundi.

W zaślubinach tych, do odegrania szczególnej roli przeznaczona jest Polska, wzrastająca na wspaniałym środkowoeuropejskim dziedzictwie imperialnym; romańskim w swej surowości i hierarchiczności, ale też stepowym i wschodnim w swym idealiźmie. Jesteśmy przekonani, że rację mieli kolejni polscy mesjaniści i poeci romantyczni wskazując na szczególną rolę, jaką do odegrania w dziejach świata Opatrzność przeznaczyła Polsce. Będzie to rola kraju, z którego winien wyjść impuls dla połączenia „solarnej”, aktywistycznej duchowości Europy z głębią i subtelnością duszy Wschodu. Rola, którą nasz kraj raz już - co prawda w sposób nieudolny i niewprawny - próbował odegrać w okresie wczesnonowożytnym, lecz chociaż wówczas pycha, krótkowzroczność i nieposłuszeństwo Bożym przykazaniom, sprawiły, że próba owa zakończyła się ośmieszeniem, wygwizdaniem i wreszcie zepchnięciem ze sceny dziejowej na przeszło sto lat, to przecież przez to tym bardziej ciąży na nas obowiązek odegrania tej roli tym razem bez zarzutu.

piątek, 2 kwietnia 2010

Katolicyzm Austro-Węgier

W polskiej publicystyce konserwatywnej Austro-Węgry oceniane są zazwyczaj lepiej od dwóch pozostałych państw zaborczych. W tej optyce często postrzega się je jako „ostatnie katolickie cesarstwo” – ostatnie państwo realizujące na płaszczyźnie politycznej zasady katolickiego uniwersalizmu. To nie do końca prawda. Rzeczywistość, jak zwykle, była znacznie bardziej skomplikowana. Proaustriackie sentymenty historyczne (niektórych) konserwatystów – podzielane zresztą przez piszącego te słowa – idealizują historię imperium Habsburgów w niejednym istotnym aspekcie.
W drugiej połowie XVIII wieku nominalnie katolicka Austria stała się jednym z czołowych w Europie ognisk tzw. erastianizmu – dążenia politycznego do ścisłego podporządkowania Kościoła państwu. Za panowania cesarza rzymskiego Józefa II (1765-1790), oświeceniowego „koronowanego rewolucjonisty”, narodziła się w niej jedna z najbardziej brutalnych odmian erastianizmu, od imienia swego twórcy nazwana józefinizmem. Praktyki józefińskie utrzymywały się w cesarstwie Habsburgów jeszcze w latach czterdziestych XIX wieku. Na opisanie wielości perfidnych środków, stosowanych przez aparat austriackiego państwa do walki z Kościołem, nie starczyłoby tu miejsca; obszernie uczynił to polski konserwatysta i inicjator krakowskiej szkoły historycznej o. Walerian Kalinka CR (1826-1886) w dziele „Galicja i Kraków pod panowaniem austriackim” (1853).
Poprawa położenia Kościoła w Austrii nastąpiła dopiero w „erze Bacha” (1852-1859), to jest w okresie urzędowania gabinetu Alexandra barona von Bacha (1813-1893). Zaprowadzony przezeń system polityczny („system Bacha”) w dawniejszej i nowszej historiografii nie miał dobrej opinii: oskarżano go o centralizację państwa, rozbudowę biurokracji, rządy policyjne, germanizacyjne zapędy wobec ludów cesarstwa – w czym należy zapewne widzieć pretensje o przekreślenie przez niego „zdobyczy” rewolucyjno-demokratycznej „wiosny ludów” 1848 roku. (Nikt chyba natomiast nie oskarżał Bacha o rugowanie tradycyjnego porządku społecznego – poprzez zniesienie sądów patrymonialnych i uwłaszczenie chłopów). Jednak to właśnie gabinet Bacha doprowadził do zawarcia w 1855 r. konkordatu pomiędzy Austrią a Stolicą Apostolską. Zapisy konkordatu anulowały urządzenia józefińskie i potwierdziły katolicki charakter państwa, wprowadzając m.in. nadzór władz kościelnych nad szkolnictwem (kontrolę programów nauczania pod kątem ich zgodności z nauką Kościoła).
Austro-Węgry powstały z przekształcenia cesarstwa Austrii w państwo dualistyczne na mocy konstytucji z 21 grudnia 1867 r. Wkrótce potem na bazie większości parlamentarnej, złożonej z liberałów, sformowany został rząd Karla księcia von Auersperga, znany jako „gabinet mieszczański” (Bürgerministerium). Przystąpił on energicznie do realizacji żądań zniesienia postanowień konkordatu, podnoszonych na forum parlamentu przez antyklerykalnie nastawione środowiska liberalne od 1861 r. 25 maja 1868 r. Rada Państwa przegłosowała przygotowane przez „gabinet mieszczański” trzy ustawy: o małżeństwie, o szkole i o stosunkach międzywyznaniowych. Powstały one jako akty mające precyzować zawarte w konstytucji obietnice „wolności sumienia” i „wolności wyznania”, które to hasła były już wówczas w Europie standardowymi narzędziami walki przeciw religii (przede wszystkim katolickiej). Ustawy majowe zaprowadzały daleko idącą (w porównaniu ze stanem wcześniejszym) laicyzację systemu prawnego Austro-Węgier. Liberalne ustawodawstwo złamało większość norm zawartych w konkordacie (m.in. poprzez wprowadzenie „ślubów cywilnych” czy ustanowienie reguły, iż opłaty na rzecz „związków religijnych” mogą być nakładane wyłącznie na osoby w nich zrzeszone, w wyniku czego austriacki Trybunał Administracyjny zaczął uchylać decyzje gmin o dofinansowaniu budowy kościołów z budżetu gminnego). Katolicki charakter państwa został tym samym jeśli nie zniesiony, to z pewnością zakwestionowany. W jego obronie stanął jednak zdecydowanie inicjator konkordatu z 1855 r. – arcybiskup wiedeński Joseph Othmar kardynał von Rauscher. Wraz z innymi biskupami wezwał wiernych do oporu wobec praw godzących w katolickość państwa. Rząd odpowiedział represjami karnymi, wymierzonymi przez ministra spraw wewnętrznych Karla Giskrę w osoby niezłomnych hierarchów. Ich uskutecznienie uniemożliwił wszelako liberałom Franciszek Józef I, stosując względem biskupów prawo łaski. Następny (od 1868 r.) szef „gabinetu mieszczańskiego”, Edward hrabia von Taaffe, doprowadził w 1870 r. do formalnego zerwania podeptanego już wcześniej konkordatu. Wydarzenia lat 1867-1870 określane są często jako austriacki Kulturkampf.
W świetle powyższych faktów wizerunek naddunajskiej monarchii jako „ostatniego katolickiego cesarstwa” okazuje się, przynajmniej do pewnego stopnia, dyskusyjny. Ta część współczesnej rodzimej publicystyki prawicowej, która podąża za wzorcami endeckimi, zarzuca Austro-Węgrom (oprócz najcięższej w tej optyce wady, czyli właściwej imperiom wielonarodowości zamiast drobno-państwowej monoetniczności), iż jako państwo miały charakter „archaiczny” czy „skostniały”, tj. nienowoczesny. Rzeczywiste mankamenty cesarstwa Habsburgów wyrastały tymczasem z jego modernizmu, nie zaś z braku tego ostatniego. W idealizowanej często belle épocque rewolucyjnej modernizacji ulegały jednak wszystkie państwa zaborcze – także carska Rosja i, bodaj najszybciej, Prusy. Wydaje się, że w Austro-Węgrzech ów rozkładowy proces postępował najwolniej i z największymi oporami.
Po zniszczeniu Austro-Węgier przez ośrodki laickiego postępu, dokonanym w latach 1917-1918, a zaplanowanym przez nie jeszcze przed I wojną światową, tylko jeden podmiot geopolityczny mógł zastąpić dawne cesarstwo w jego historycznej (acz nie zawsze realizowanej) misji: skupić wokół siebie katolickie narody Europy Środkowej i Wschodniej, a także inne ludy tego subregionu, nie chcące żyć pod dominacją niemiecką ani rosyjską – co nie uległo dezaktualizacji po dziś dzień. Podmiotem tym była i jest Polska.

Adam Danek

O Żydach i "Żydowniku Powszechnym"

Powtarzane niekiedy przez złośliwych i z pewnością bezpodstawnie uprzedzonych antysemitów porzekadło (mające podobno swe źródło w Talmudzie), że „Dobry Żyd, to zakonspirowany Żyd” - jeśliby traktować je poważnie - z pewnością musiałoby prowadzić do wniosku, że ostatnia „autodemaskacja” szanownych pań i panów redaktorów "Tygodnika Powszechnego", którzy przemianowali jubileuszowy dodatek swojego pisma na "Żydownik Powszechny", dowodzi, że środowisko to nie przyswoiło sobie tajemnych nauk „mędrców Syjonu”. W końcu już w artykule wprowadzającym, spisanym piórem naczelnego x. Adama Bonieckiego, czytamy, że „po sześćdziesięciu pięciu latach nadszedł czas, by zdjąć maskę. „Żydownik Powszechny” ? Ależ proszę bardzo.

Złośliwi i z pewnością bezpodstawnie uprzedzeni antysemici odpowiedzieliby niechybnie, że „wiadomym środowiskom” udało się na przeciągu minionych lat tak bardzo przeorać świadomość czytelników prasy, że oczywistością dziś stało się to, co dawniej było nie do pomyślenia, czyli występowanie tychże środowisk „z otwartą przyłbicą”. I znowu, dla podparcia swych z pewnością bezpodstawnych uprzedzeń, mogliby złośliwi antysemici sięgnąć do cytowanego tu już wstępnego artykułu x. Bonieckiego, w którym to znajdujemy uwagę, że „właśnie ta oczywistość jest wspaniałym owocem (naszego, czyli „tygodnikowego” – przyp. R. L) wczorajszego trudu”.

Zostawmy jednak złośliwych antysemitów i ich z pewnością bezpodstawne uprzedzenia, by pochylić się nad zawartością samego „Żydownika”. Znajdujemy tam sporo artykułów, w których „przepracowuje się” relacje polsko-żydowskie, oczywiście ze szczególnym uwzględnieniem tych ich epizodów, które zdaniem szanownych pań i panów redaktorów, zaciążyły na tych relacjach w sposób negatywny, czemu jakoby winne miały być złośliwe i z pewnością bezpodstawne uprzedzenia antysemickie żywione przez potrzebujących „uwolnienia” od nich Polaków. Kto bowiem wie, "gdzie byśmy dziś byli, gdyby nie artykuł Jerzego Turowicza „Antysemityzm”, napisany w 1957 r. ? Jaki byłby stan naszych umysłów bez eseju „Biedni Polacy patrzą na getto” Jana Błońskiego (1987) ? Jak byśmy się bez niego i bez debaty, którą sprowokował, uporali choćby z problemem Jedwabnego ?"

Żywiąc ambicję wpłynięcia na zmianę postaw Polaków wobec Żydów, autorzy "Żydownika" wychodzą z założenia, że tak zwane „stosunki polsko-żydowskie” pozostają kwestią na tyle istotną, że w imię zmiany ich treści, należy dokonać przeobrażenia świadomości i pamięci historycznej narodu. Pomijając już wątpliwą metodologiczną poprawność posługiwania się przez środowiska „okołożydownikowe” terminem „stosunki”, który poprawnie winno się odnosić do wzajemnych relacji ustrukturyzowanych, wewnętrznie skonsolidowanych i sterownych podmiotów jak państwa, organizacje czy inni abstrakcyjni uczestnicy polityki, zwraca uwagę nie tylko przypisywanie owym „stosunkom” (które w trafniej byłoby nazwać "wzajemnymi postawami") niepomiernie istotnego znaczenia, ale też ich jednostronne, pozbawione krytycyzmu wobec Żydów, odczytanie historyczne. Naszym zdaniem, obydwa wymienione zniekształcenia percepcyjne wynikają z tego samego powodu, mianowicie z przyjmowania „perspektywy żydowskiej” w spojrzeniu rzeczone kwestie.

Istotne stają się tu nie postawy wobec problemów współcześnie aktualnych, do których należy się ustosunkować, gdy ktoś zabiega o dobro narodu polskiego lub szerzej, wspólnoty chrześcijańskiej czy Europy, lecz znaczenia nabiera pozycja zajmowana w sporze wokół problemów istotnych być może dla interesu Izraela, Stanów Zjednoczonych, dla upowszechnienia ideologii demoliberalnej lub dla dobra narodu żydowskiego, czy przynajmniej pewnej jego części. Tak więc dla identyfikacji jakiegoś uczestnika rzeczywistości politycznej, lub w każdym razie dla podmiotu aspirującego do takiego miana, kluczowe jest jego stanowisko w sporze wokół artykułów Turowicza, Błońskiego, Cichego, Michnika, wokół książek Kosińskiego, Kąkolewskiego, Siedleckiej, wokół filmów Lanzmana, Wajdy, Spielberga, Polańskiego, Zwicka i im podobnych. „Pojęciami-stygmatami” w tym sporze stają się wyprane z wszelkiej wartości eksplanacyjnej „antysemityzm” i „filosemityzm”, których użycie przez jedną ze stron sporu wobec drugiej, równoznaczne jest z desygnowaniem tak nazwanego, na schmittiańskiego „wroga politycznego”.

I choć uczciwie trzeba przyznać, że w masowym odbiorze frakcja „filosemicka” zdecydowanie bierze górę zagłuszając niemal doszczętnie frakcję „antysemicką”, niosąc przy tym zazwyczaj w swoim sztafażu ideologię liberalno-lewicową, to naszym zdaniem, nie usprawiedliwia to bynajmniej mechanicznego dołączenia do strony „antysemickiej”. Nie usprawiedliwia nie dlatego, aby wiązało się to z jakimiś "stratami wizerunkowymi", o których tak lubią dywagować polityczni koniunkturaliści i oportuniści, rozpisujący niekiedy w drętwych tekstach swą strategię „dywersji w świecie popkultury”, lecz dlatego, że samo ustosunkowanie się wobec wszystkich pseudo-problemów wymyślanych przez szanowne panie i panów redaktorów "Żydownika Powszechnego", byłoby już z naszej strony formą przyznania im racji w zakresie uznawania szczególnej rangi „tematyki żydowskiej”. Naszym zdaniem tymczasem, zarówno tematyka ta jak i hałdy intelektualnego śmiecia i tony makulatury produkowane przez jej fascynatów, nie są warte by poświęcić im choćby ułamek naszego czasu. Nie zamierzamy tłumaczyć się ani tym bardziej „przepraszać” za antyżydowskie działania przedwojennych polskich nacjonalistów, co bynajmniej jednak nie oznacza, że jesteśmy gotowi wobec nich wyrażać jedynie bezkrytyczny zachwyt. Być może, żyjąc w tamtych czasach bylibyśmy zwolennikami zupełnie odmiennej polityki, być może zaś takiej samej. Tak czy inaczej, ten rozdział historii polskiego ruchu narodowego i prawicy należy już do przeszłości, gdyż większość polskich Żydów zniknęła w czeluściach historii, my zaś ani nie „tęsknimy za Żydem”, ani też nie będziemy bezustannie świętować jego odejścia – uznajemy je po prostu za obiektywny fakt historyczny, za coś, co się stało i nad czym nie ma sensu bezustannie się pochylać. Na obecność Żydów w polskiej i europejskiej historii patrzymy tak samo beznamiętnie, jak na wojny punickie lub rozpad unii kalmarskiej.

Przed nacjonalizmem polskim stoją współcześnie istotne wyzwania i kwestie warte podjęcia jak globalizacja, ekologia, przekształcenia gospodarki kapitalistycznej, komercjalizacja i indywidualizm niszczące wspólnoty narodowe i regionalne, obumieranie tradycyjnych identyfikacji, w tym również kryzys religijności, problem zorganizowania politycznego zarówno makroregionów geopolitycznych jak Europa, jak też nowej architektury stosunków międzynarodowych w skali globalnej, demograficzna inwazja Orientu na Europę Zachodnią, wreszcie zadanie odnalezienia nowej formuły dla uniwersalnych i transhistorycznych idei jak Tradycja, Imperium, hierarchia etc. Tym właśnie zamierzamy zajmować się w Falandze, gdy tymczasem "Żydownik Powszechny" wraz z rozterkami jego szanownych pań i panów redaktorów, naszym zdaniem, należy posłać do kosza na makulaturę.


Ronald Lasecki