FALANGA

Oficjalny blog publicystyczny Falangi

Przeszukaj blog

niedziela, 8 listopada 2009

Pod sztandarami Krzyża i Orła.

W twórczym tyglu ideowych inspiracji stojących u podstaw Falangi miesza się i łączy wiele różnorakich prądów: od narodowego radykalizmu po reakcyjny konserwatyzm, od mocarstwowej estetyki po idee państwa organicznego. Symbolicznym wyrazem tego "kulturowego imperializmu" i "integralnej prawicowości" są barwy naszej organizacji: biały symbol falangi na czerwono-czarno-czerwonej fladze nawiązującej do Falangi Hiszpańskiej. Oczywiście, warunkiem inkorporacji idei oraz podstawą ich integrowania jest istnienie zwornika będącego zarazem punktem odniesienia; tym niepodlegającym dyskusji clé de voûte jest dla nas rzymska wiara katolicka. Uniwersalizm kontrrewolucji wynika więc z uniwersalizmu Krzyża. Pragnienie obrony łacińskich podstaw Europy łączy się w jedną harmonijną całość z chęcią wywyższenia własnego narodu w służbie Panu.

Szacunek i przywiązanie do wiary i narodowych tradycji zwłaszcza dziś stają się (bez cienia przesady!) kwestią życia i śmierci, przetrwania lub całkowitej utraty tożsamości. Należy zdać sobie jednak sprawę, że tradycje, którymi żyje patriotyczna, wciąż malejąca część narodu, nie są owocem arbitralnych politycznych rozstrzygnięć, lecz skomplikowaną i delikatną materią, w której sentyment splata się z symbolem a pieśń z historią przodków. Doprawdy, nie śmielibyśmy nazywać się Polakami, dumnymi synami swej Ojczyzny, gdybyśmy nie rozumieli i nie podzielali tych wzruszeń, związanych przede wszystkim z II Rzeczypospolitą. Lekceważenie uczuć i przywiązania do konkretnych aspektów historii i dziedzictwa narodu w imię ideologii to droga już nawet nie lewicy, ale lewactwa. Podejmując dziedzictwo polskiego ruchu narodowego, nie widzimy powodu, by w imię nieaktualnych sporów politycznych popełniać taką niegodziwość jak plucie na tradycję piłsudczykowską. Tradycję, dodajmy, która przejawia się nie w jakiejkolwiek partii systemu mającego na celu prezerwację czerwonych gnid, lecz przede wszystkim w etosie polskiego żołnierza. Żołnierza, który pomimo ciągłego osłabiania polskiej obronności i morale przez czynniki polityczne wciąż odznacza się niesłychanym honorem i heroizmem, który wciąż potrafi się bić -czego dowód dał na spalonej słońcem irackiej pustyni, pod City Hall'em w Karbali.

Dzielenie narodu na linii endecy-piłsudczycy jest anachronizmem. Współcześnie nad legionowym orłem widnieje korona z Krzyżem, a gdy zagrożona będzie Ojczyzna, narodowcy i strzelcy znów pomaszerują ramię w ramię. W śpiewniku Falangi "Wymarsz Uderzenia" sąsiaduje z "Pierwszą Brygadą"."

Michał Prokopowicz

Żródła siły

Niepotrzebny jest już dzisiaj Prometeusz; to człowiek zasiada na Olimpie, który sam, dla swej chwały, wybudował. A jednak każdy, nawet średnio rozgarnięty obserwator spoglądając na Stary Kontynent niechybnie dostrzeże, iż pod fasadą ludzkiego samo-zachwytu kryje się cmentarna pustka, kompletne zgnuśnienie społeczeństw, rodzaj chronicznej impotencji duchowej, w której nie ma miejsca na prawdziwe, realne siły twórcze.

Ludzkość sięgnęła gwiazd. Żyjemy w epoce triumfu myśli technicznej człowieka, czasach dobrobytu niezanotowanego dotąd w historii ludzkości. O współczesnej nam, europejskiej jakości życia, żaden Europejczyk wiodący swój żywot w wiekach minionych nie śmiał nawet marzyć. Wielkie domy handlowe stały się pałacami orientalnego przepychu – przedmioty zbytku wystawia się wśród miękkiej wykładziny, bursztynowego światła, nieustającej muzyki. Elektryczność potrafi wydłużyć i rozciągnąć pojedynczą nutę w nieskończoność, a komputery mogą ją z harmonią układać warstwowo. Inżynieria genetyczna dotyka istoty ludzkiej fizyczności, nagina odwieczne prawa dziedziczenia, a nawet życia i śmierci – sfery zarezerwowanej dotąd dla bogów. Niepotrzebny jest już dzisiaj Prometeusz; to człowiek zasiada na Olimpie, który sam, dla swej chwały, wybudował. A jednak każdy, nawet średnio rozgarnięty obserwator spoglądając na Stary Kontynent niechybnie dostrzeże, iż pod fasadą ludzkiego samo-zachwytu kryje się cmentarna pustka, kompletne zgnuśnienie społeczeństw, rodzaj chronicznej impotencji duchowej, w której nie ma miejsca na prawdziwe, realne siły twórcze.

Każdy człowiek działa, a przynajmniej powinien działać według trzech głównych namiętności, skąd z kolei płyną daleko idące konsekwencje dla teorii kultury, historiozofii, systemu wartości etycznych, społecznych, itd. W szerokim zestawieniu będą to:
1) instynkt utrzymania się biologicznego poprzez zdobywanie i stwarzanie środków żywności – a zatem instynkt zaspakajania głodu.
2) instynkt rozrostu biologicznego poprzez zaspakajanie popędu płciowego. (Freud)
3) instynkt woli mocy, zdobywania potęgi. (Nietzsche, Croce, Bergson, Adler)
Gdy wnikliwiej przyjrzymy się temu zagadnieniu, odkryjemy, że wszystkie te pragnienia są trzema odsłonami jednej i tej samej namiętności widzianej z różnych stron. Niemożliwym jest, by pożądanie potęgi i mocy zaspokoić bez uprzedniego zdobycia pożywienia; popęd płciowy to nic innego jak podbój, który w dalszych swych fazach przemienia się w siły twórcze, na których opiera się cywilizacja. Widzimy zatem, że wszystkie te dążenia możemy nazwać jednym terminem, a jest nim: wola twórcza.

Historię kształtują ludy posiadające najsilniejszy potencjał, największy głód zaspokajania trzech głównych namiętności ludzkich, będących emanacją woli twórczej. Nie jest to tylko teoria - tak było i jest w istocie. Jesteśmy w stanie dokładnie wskazać moment wielkiego, historycznego przełomu, który ospałemu biegowi dziejów nadał nagle i niespodziewanie obłędnego wręcz tempa. Tą przełomową chwilą jest bezwątpienia zderzenie się dwóch indoeuropejskich, aryjskich kultur – starożytnej cywilizacji śródziemnomorskiej z wojowniczymi ludami przybyłymi w okresie Wędrówek Ludów ze Wschodu. Błędem jest poczytanie tego starcia za wydarzenie destrukcyjne, choć przecież w jego wyniku upadło Imperium Rzymskie. Tylko szersza perspektywa jest w stanie pokazać prawdziwy efekt tego spotkania dla dziejów świata. Upadek Rzymu był nieunikniony, gdyż Rzymianie pogrążyli się w gnuśnieniu i rozkładzie, a przecież powierzchnia ziemi nie jest muzeum do przechowywania okazów etnograficznych, zaś cywilizacje bez zdolności twórczych i sił życiowych upadają pod naporem innych; wciągane są w życie ludów silniejszych, które zużytkowują je jako materiał dla własnej siły twórczej.

Nowi przybysze dali Europie nie tylko wysokość swej postawy, oraz oczy w których euroazjatyckie nieba przez wieki składały swój lazur, lecz przede wszystkim siłę, która tchnęła nowe, pełniejsze życie w monumentalny, choć wówczas już osowiały i pozbawiony energii życiowej fundament grecko-rzymski. Czynnikiem cementującym, kluczowym dla europejskich przeobrażeń, które zmieniły losy świata, była w oczywisty sposób wiara w jednego Boga. To ona stanowiła główną płaszczyznę i punkt odniesienia całego dualistycznego układu, za pośrednictwem którego, jedna, najwyższa, okcydentalna kultura rozpoczęła nieposkromioną ekspansję.

Dualizm triumfującego porządku europejskiego polegał na podzieleniu dominium mundi między dwa ośrodki:
1) Papiestwo - ośrodek kapłańskiej władzy duchowej, sprawującej pieczę nad cementującym pierwiastkiem metafizycznym, źródłem jedności, będącym jednocześnie sensem istnienia, oraz rezerwuarem kultury.
2) Święte Cesarstwo – ośrodek władzy i ekspansji militarnej, rezerwuar naturalistycznych sił życiowych.
Podczas gdy dla ośrodka władzy duchowej ideałem człowieka jest gatunek stricte ewangeliczny, typ świętego, ascety, abnegata, tak narzędziami cesarza będącego dysponentem chrześcijańskich sił polityczno-militarnych, są królowie, hrabiowie, książęta i stan rycerski. Ideałem pionu naturalistycznego jest zatem rycerz, człowiek wolny, pragnący siły, dostojny, upajający się mocą, zdobywca zwrócony całkowicie ku życiu, kipiący gwałtownymi namiętnościami. Ktoś kto jest w stanie nie tylko obronić nową cywilizację, ale także rozszerzyć ją ogniem i mieczem na wszystkie znane krańce świata. Wola mocy, umiłowanie blasku ognistych łun czerwieniących się na nocnym niebie, szczęk oręża, chwała zdobywcy i wspólnie wzniesione kielichy po wygranej bitwie – tacy byli indoeuropejscy przybysze ze Wschodu. Tacy też pozostali po zaślubinach ze śródziemnomorską kulturą Imperium i jej Świętą Wiarą Katolicką.
Pomiędzy Papiestwem, a Świętym Cesarstwem dochodziło, rzecz jasna, do sporów, co jest przy takiej strukturze podziału całkowicie naturalne. Mechanizm obronny, którego celem była walka przeciwko siłom pogańskim i muzułmanom, jednak zadziałał, a nowa cywilizacja wywalczyła dla siebie nie tylko potrzebną do przetrwania, „ratzelowską” przestrzeń życiową, ale także stała się fundamentem przyszłej ekspansji, która ogarnęła niemalże cały świat.

Czas w historii świata jest jednak nieubłagany. Każde imperium miało swój początek, jak i koniec. Cywilizacje starzeją się, tak jak starzeje się człowiek, tracą siły życiowe i wolę twórczą – wreszcie umierają, zaś ich dorobek zostaje spożytkowany dla własnych celów przez ludy młode. Bogata i stara, niedołężna Europa XXI wieku posiada biednych, lecz młodych i energicznych sąsiadów. Nietrudno zatem przewidzieć jak zakończy się ten etap dziejów. Jako aktorzy epilogu mamy niewielkie pole manewru. Musimy pogodzić się z nieuchronnym biegiem wypadków i przyznać sami przed sobą, że w istocie jesteśmy tacy jak nasz Kontynent – mentalnie starzy i niedołężni – albo spróbować nieludzkim i być może beznadziejnym wysiłkiem zawrócić bieg dziejów. By wskrzesić trupa cywilizacji, potrzeba czegoś znacznie więcej, niż odpowiedniej polityki podatkowej, gospodarczej, czy reformatorskiego pakietu ustaw. Nie pomoże też sentymentalne wspominanie przeszłości, bo tej nie da się wskrzesić w innym niż tylko groteskowym kształcie. Gdy bandy pogan oddające hołd antywartościom, konsumpcjonizmowi, bożkom kapitału, ucztują na ruinach Cywilizacji pospołu z hordami imigrantów, którzy pragną na naszych trupach wybudować swój własny ład, potrzeba polityki t o t a l n e j, zmian, które dotkną każdego Europejczyka budząc w nim na nowo wolę walki, mocy, pogrążone w starczym śnie siły twórcze. Walka jest zwykłym stanem rodzaju ludzkiego, a z jej oczyszczającego ognia wyłania się brzask każdego nowego porządku.

Bartosz Bekier

Tradycjonalizm i geopolityka - myśl Konstantina Leontjewa

Konstantin Nikołajewicz Leontjew (1831-1891) był niewątpliwie najbardziej radykalnym konserwatystą w historii myśli rosyjskiej i jednym z najbardziej radykalnych reprezentantów konserwatyzmu w ogóle. Prof. Andrzej Walicki ochrzcił go mianem „integralnego reakcjonisty”. Skrajny konserwatyzm przenikał zarówno filozofię dziejów Leontjewa, jak jego filozofię kultury i koncepcje prawno-ustrojowe. Ujawniał się również w jego – mówiąc współczesnym językiem – myśli geopolitycznej, którą w niniejszym szkicu pragniemy przypomnieć, z uwagi na jej oryginalny charakter, a także rosnące zainteresowanie problematyką geopolityki jako takiej.
Leontjew wychodził w swoich rozważaniach od konstatacji, iż państwo rosyjskie pogrąża się w słabości i zaawansowanym rozkładzie wewnętrznym – co już, samo w sobie, świadczyło o oryginalności jego myśli, skoro w czasie, gdy wypowiadał swe przemyślenia, ogromna większość obserwatorów, zarówno życzliwych, jak i niechętnych, widziała w Rosji kraj u szczytu potęgi. Jako przyczynę tego stanu rzeczy wskazywał poddawanie się przemianom kulturowym mającym źródło w Europie Zachodniej. Nie hołdował przy tym upraszczającemu antyokcydentalizmowi, często spotykanemu u rosyjskich myślicieli. W przeciwieństwie do innych prawicowych nurtów intelektualnych, jak słowianofile w pierwszej połowie XIX wieku czy eurazjaci w XX wieku, nie uważał wszystkiego, co przychodzi z Zachodu za z definicji złe i wrogie rosyjskiej tradycji. Jako jeden z nielicznych rosyjskich konserwatystów nie krył zachwytu dla tradycyjnej, przednowoczesnej kultury zachodniej. Nie negował ponadto możliwości czerpania przez kulturę rodzimą wartościowych inspiracji od innych kręgów kulturowych. Natomiast bezkrytyczne naśladownictwo urządzeń i wzorów podpatrzonych na zewnątrz ujawniało w jego ocenie kryzys kultury ojczystej, utratę przez nią zdolności do samodzielnego rozwoju i, co za tym idzie, być może wchodzenie przez nią w fazę schyłkową. Tak też przedstawiała się jego diagnoza sytuacji w dziewiętnastowiecznej Rosji, usiłującej pospiesznie upodobnić się do państw zachodnioeuropejskich i zatracającej przez to swą wspólnotową tożsamość. Według Leontjewa tendencja ta niosła ze sobą niebezpieczeństwo, gdyż przeszczepiała na grunt rosyjski nie elementy tradycyjnej kultury Okcydentu, lecz sztuczne wymysły europejskich sił rewolucyjnych, w istocie swej kosmopolityczne, bo nie wyrosłe z żadnej kultury tradycyjnej, w tym również z zachodniej, a wręcz stanowiące jej zaprzeczenie. Myśliciel określał je pogardliwym mianem „postępu liberalno-egalitarnego”.
Okcydentalizm, a w rezultacie także wejście pod glajchszaltujący wpływ „postępu liberalno-egalitarnego”, przyszły do Rosji jako konsekwencje wyboru orientacji geopolitycznej przez twórcę rosyjskiej mocarstwowości, Piotra I, na przełomie XVII i XVIII wieku. Monarcha ten obrał zwrot na północ i zachód, decydując się oprzeć państwo rosyjskie o Morze Bałtyckie – zwrot ku Europie. Wybór wektora geopolitycznego znalazł najdobitniejszy wyraz w przeniesieniu przez Piotra stolicy na północno-zachodnie rubieże kraju. W jego planach Petersburg miał stać się (i rzeczywiście tak było) pomostem trwale wiążącym Rosję z Europą. Tego nowoczesnego miasta, wybudowanego od podstaw według racjonalistycznego projektu, nic nie łączyło z tradycyjną kulturą Rosji. Port wzniesiony przez imperatora nad bałtycką Zatoką Fińską otworzył państwo rosyjskie na penetrację przez obce wpływy kulturowe, zwłaszcza niemieckie i francuskie. Jako miasto portowe, nadmorskie, silnie związane z państwami basenu bałtyckiego, a za jego pośrednictwem z innymi krajami północnego wybrzeża Europy, Petersburg z konieczności musiał zyskać charakter nie rosyjski, lecz kosmopolityczny.* Sytuując w nim stolicę kraju, Piotr przesądził o dalszej drodze jego rozwoju. W krótkofalowej perspektywie przyniosła ona znaczny wzrost politycznej potęgi Rosji, lecz za cenę erozji rosyjskiej substancji kulturowej, która w dłuższym planie czasowym doprowadzi państwo do wewnętrznego rozprzężenia, a w rezultacie również do utraty siły zewnętrznej.
W ocenie Leontjewa możliwe było jeszcze zatrzymanie, lub przynajmniej radykalne spowolnienie, rozkładowych procesów prowadzących Rosję ku upadkowi. Wymagało to jednak odwrócenia dotychczasowej orientacji przestrzennej państwa carów. Rosyjski archaista postulował obrót geopolitycznego wektora Rosji, dotąd wymierzonego na północ i zachód, ku południu i wschodowi. Jak wektor północno-zachodni wskazywał Morze Bałtyckie, tak wektor południowo-wschodni wytyczał drogę na Morze Czarne i Morze Egejskie. Przenosząc swe centrum nad Morze Czarne – Pont starożytnych Greków – państwo rosyjskie zawróciłoby ze ścieżki niwelującej europeizacji. Dokonałoby powrotu do zapomnianych od czasów Piotra I źródeł rosyjskiej kultury – rewaloryzacji pozaeuropejskich czynników cywilizacyjnych: dziedzictwa Bizancjum oraz związków z Azją.
Bramą do obszaru zarówno bizantyjskiego, jak i azjatyckiego pozostawał, położony na przeciwległym brzegu Morza Czarnego, Konstantynopol – Stambuł – Carogród (Cargrad). Otwarcie bramy wymagało odebrania Turcji tej starożytnej metropolii. Oznaczałoby ono zarazem odzyskanie dla świata chrześcijańskiego siedziby najważniejszego, ekumenicznego patriarchatu prawosławnego. Tak przedstawiało się pierwsze dziejowe zadanie, jakie Leontjew stawiał Rosji. Pisał on: „Za zakrętem naszej drogi historycznej dostrzegam jasno cel: zielone ogrody, wielobarwne budowle i złoty krzyż Hagii Sophii nad pięknymi falami Bosforu. Nad jego brzegami będziemy mogli, nareszcie, zerwać z siebie tę europejską maskę, którą nałożyła na nasze oblicze żelazna ręka Piotra Wielkiego.” Odwojowany z rąk sułtanów Konstantynopol chciał Leontjew uczynić nowym centrum religijnym imperium carów. Jeżeli jednak miało ono zawrócić z dotychczasowego kierunku rozwoju geohistorycznego, centrum państwowe i polityczne nie mogło pozostać w nadmorskim, europejskim, niemiecko-sfrancuziałym Petersburgu. Myśliciel postulujący przebycie wstecz drogi „od Rusi do Rosji” proponował przesunięcie jej w stronę Morza Czarnego, z północy na południe, do serca dawnej Rusi, jej pierwszego ośrodka państwotwórczego – śródlądowego Kijowa. W rezultacie zeuropeizowane państwo Piotra I, usiłujące „dogonić Zachód” za cenę odrzucenia własnego dziedzictwa historycznego i kulturowego, przeistoczyłoby się w państwo wschodnie, eurazjatyckie, wyrastające z tradycji bizantyjskiej – lub też, jak wyrażał się sam Leontjew, „Rosję Petersburską” zastąpiłaby „Ruś Carogrodzka”.
Integralny reakcjonista stawiał dalej rosyjskim władcom za zadanie budowę związku państw reprezentujących wschodni pierwiastek cywilizacyjny, a zarazem zagrożonych ekspansją kulturowych czy politycznych wpływów zlaicyzowanej, modernistycznej Europy Zachodniej. Wśród jego przyszłych członków obok prawosławnych monarchii Rosji, Rumunii i Grecji wymieniał także monarchie azjatyckie – Turcję i Persję. Brakowało wśród nich, jak widać, państw słowiańskich. Leontjew nie przewidywał integracji z krajami słowiańskimi. Radykalnie różniło go to od zwolenników panslawizmu. W przeciwieństwie do panslawistów, postrzegających narody słowiańskie jako jeden lud i w związku z tym uznających ich polityczne zjednoczenia za dziejową konieczność, nie przypisywał cechom etnicznym żadnego wpływu na politykę, a w przedstawianym przez nich jako monolit świecie słowiańskim dostrzegał szereg samodzielnych kultur, które nie powinny ulec sztucznemu zmieszaniu. Swą wizję polityczną określał mianem „konfederacji wschodniej”, przeciwstawnej panslawistycznej „konfederacji słowiańskiej”. W panslawizmie widział naśladownictwo europejskich konstrukcji ideologicznych (pangermanizmu). Bronił idei wschodnich przeciw zachodnim nowinkom – odgórnej genezy władzy i prymatu państwa przeciw „suwerenności ludu” i prymatowi społeczeństwa. Tradycyjne zasady polityczne Orientu miały tworzyć ideowy fundament przewidywanego przezeń tworu geopolitycznego: „I tak będą dwie Rosje, splecione nierozerwalnie w osobie Władcy: Rosja – imperium z nową stolicą administracyjną (w Kijowie) oraz Rosja – głowa Wielkiego Związku Wschodniego z nową stolicą kulturalną nad Bosforem.” Związek Grecko-Słowiański, jak go niekiedy nazywał myśliciel, miał również stanowić sojusz monarchii Wschodu i Południa, zwrócony tarczą na północny zachód, przeciw Europie i jej liberalno-egalitarnemu ideałowi „federacyjnej republiki”.
Czy myśl Konstantina Leontjewa można odnieść do świata współczesnego? Rosyjski archaista przekonywał, że Rosja pozostaje bytem odrębnym kulturowo od Europy – wyrasta z osobnej, własnej tradycji, czego nie powinna się w żadnym razie wstydzić, lecz, przeciwnie, czerpać z niej żywotne siły. Nie powinna dążyć do zlania się z Europą, ani na poziomie kultury, ani geopolityki. Realizacja ideologicznie umotywowanych postulatów zawładnięcia krajami słowiańskimi mogłaby jej przynieść tylko szkodę – europeizację. Oznaczało to całkowite odwrócenie od Europy rosyjskich dążeń ekspansywnych, dla których naturalnym obszarem pozostawał, według Leontjewa, Wschód. Wszystkie te spostrzeżenia nie straciły do dziś na wartości. Począwszy od lat dziewięćdziesiątych, ideę powrotu Rosji z Zachodu na Wschód, jako sposobu na odzyskanie więzi z własną tradycją duchową oraz wewnętrzną konsolidację państwa, zaczęli rozwijać myśliciele tacy, jak geopolityk Wadim Cymburskij czy „hiperborejczycy nowej epoki” skupieni wokół pisma „Inacze” pod redakcją Wadima Sztiëpy.

Adam Danek

* Kosmopolityzm i sztuczność tej metropolii po mistrzowsku odmalował Adam Mickiewicz w „Dziadów części III ustępie”.