Ideologia endecji – zwłaszcza w jej popularnej wersji – odznacza się tym, że według ukutych przez siebie stereotypów wyróżnia wśród państw i narodów automatycznie identyfikowane jako „złe” bądź „dobre”. Do „złych” zalicza Niemcy, Ukrainę, Litwę czy Węgry, do „dobrych” – przede wszystkim Rosję, a oprócz niej Czechy. Sympatia dla Czech widoczna była w szeregach endecji przez cały okres międzywojenny. Fakt ten wystawia znaczące świadectwo obrońcom polskiego „interesu narodowego”, jakimi szumnie głosili się endecy, jeśli wziąć pod uwagę, iż państwo czeskie (Czechosłowacja) przez cały ów okres konsekwentnie działało na szkodę państwa polskiego.
W latach poprzedzających wybuch I wojny światowej elita polityczna Czech pozostawała największym w Europie Środkowej zwolennikiem panslawizmu – ideologii i polityki ukierunkowanej na podbicie całego świata słowiańskiego przez Rosję. Po 1918 r. czeskie rusofilstwo płynnie przeszło w prosowieckość. Podstawowym celem swej polityki zagranicznej uczynili Czesi uzyskanie łączności terytorialnej z Rosją Sowiecką, uznane przez nich za najlepszą gwarancję geostrategicznego bezpieczeństwa ich państwa. Na drodze do stworzenia takiego połączenia stała jednak Polska. W wojnie polsko-bolszewickiej Czechy otwarcie dopingowały bolszewików (ramię w ramię z Niemcami), także podczas przełomowego sierpnia 1920 r. Kiedy ta nadzieja na uzyskanie styczności granicznej z Sowietami rozbiła się o mur polskich wojsk, czeska klasa polityczna skupiła wysiłki na dążeniu do budowy korytarza terytorialnego wiodącego do Rosji. W tym celu Czesi bezwzględnie dławili separatystyczne dążenia Słowacji i Rusi Karpackiej, tworzących ramię Czechosłowacji wyciągnięte na Wschód. Konsekwentnie – od 1918 r. – parli też na arenie międzynarodowej do rozbioru Królestwa Węgier, najbardziej propolskiego państwa w regionie i jedynego, które przed bitwą warszawską chciało udzielić Rzeczypospolitej bezpośredniej pomocy zbrojnej. Został on usankcjonowany traktatem „pokojowym” w Trianon z 4 czerwca 1920 r., zezwalającym Węgrom istnieć w skrajnie okrojonej, kadłubowej formie. Mimo to Czesi dwukrotnie proponowali Francji i Jugosławii całkowity rozbiór państwa węgierskiego – w 1921 r. (nie uzyskali zgody mocarstw zachodnich) oraz w 1934 r. na międzynarodowej konferencji w Genewie (projekt miał upaść w wyniku ostrej interwencji polskiej dyplomacji). Choć Czechy zdołały więc opasać Węgry od północy i oddzielić je terytorialnym klinem od Polski, na drodze do uzyskania upragnionego połączenia ze Związkiem Sowieckim wciąż znajdowała się jedna przeszkoda: Galicja Wschodnia, należąca do państwa polskiego. Dla usunięcia tej przeszkody Czesi wspierali (środkami finansowymi i propagandowymi) ukraińską irredentę w Galicji, licząc na destabilizację sytuacji wewnętrznej w tym kraju i, w rezultacie, na utratę kontroli nad nim przez Polskę. Według informacji polskich wojskowych służb specjalnych (II Oddziału Sztabu Głównego WP), po zamordowaniu przez OUN polskiego ministra spraw wewnętrznych gen. Bronisława Pierackiego (1895-1934) zaangażowanie Czechosłowacji we wspieranie organizacji ukraińskich nie tylko nie zmalało, ale wzrosło. Procederowi temu kres położył dopiero dramatyczny rok 1938.
Skąd zatem w historii oraz w myśli politycznej narodowej demokracji takiego bogactwo pozytywnych odniesień do, eufemistycznie mówiąc, nieprzyjaznego Polsce czeskiego sąsiada? W naszej ocenie, wyrastało ono z fundamentalnej dla endecji idei, szczególnie ostro i wyraziście artykułowanej w pierwszym etapie historii tego ruchu, ale nie porzuconej nigdy potem: z postulatu uczynienia z Polaków „nowoczesnego narodu”, czyli celowej modernizacji polskiego społeczeństwa (a mówiąc wprost – rewolucji społecznej). Endecja przedstawiała sobą społeczny i polityczny modernizm. Wzorem modernizacji wśród Słowian pozostawali zaś Czesi. Byli narodem plebejskim, narodem-ludem, który od czasów wojny trzydziestoletniej utracił własną warstwę szlachecką, a ocalała arystokracja stanowiła w czeskim społeczeństwie bardzo niewielką grupę. Polacy, z niezwykle liczną szlachtą i względnie liczną arystokracją, plasowali się na przeciwnym biegunie, co wczesnych endeków popychało do podnoszenia haseł walki ze „szlachetczyzną”. Czesi byli społeczeństwem silnie zlaicyzowanym, czemu trudno się dziwić, biorąc pod uwagę związaną z husytyzmem, kacerską (anty-łacińską, anty-rzymską) genezę czeskiej idei narodowej, a także późniejszą podatność tego kraju na wszelkie nowoczesne, mniej lub bardziej areligijne (bądź antyreligijne) doktryny. W Polsce natomiast katolicyzm trwał silnie zakorzeniony w szerokich masach narodu – co z kolei modernistycznie nastawionej wczesnej endecji kazało wysuwać postulat (przez niektórych jej przedstawicieli podtrzymywany do połowy lat dwudziestych) walki z polskim „klerykalizmem”. Czechy uległy daleko idącej industrializacji i urbanizacji, gdy w Polsce istniało wciąż społeczeństwo przeważnie rolnicze, agrarne, zdominowane przez ziemiaństwo i chłopstwo – uważane nie bez racji za dwie najbardziej zachowawcze (bo związane z ziemią) warstwy społeczne. W Czechach szybko rozwinęła się społeczność typu mieszczańskiego, z jej wszechobecnym egalitaryzmem i równościowym etosem „obywatelskim”, uważanymi za niezbędny grunt dla reżimu demokratycznego. W łonie polskiej wspólnoty narodowej, choć także nadszarpniętej zębem nowoczesności, zachowały się zaś zręby hierarchicznego ustroju społecznego i liczne tradycyjne instytucje społeczne. Endeccy publicyści rugali własny naród za to, iż długo nie kwapił się do osiągnięcia „nowoczesnej polityczności” na wzór społeczeństw zachodnich. Czesi osiągnęli ją bodaj najszybciej w świecie słowiańskim: najszybciej zrealizowali – lewicową w swej istocie – koncepcję narodu z 1789 roku.
Do rzeczników „czechizacji” Polski spoza ruchu narodowo-demokratycznego należał m.in. Stanisław Stomma, rozumiejący przez nią budowę etosu zbiorowego w oparciu o „wartości” mieszczańskie, zorientowane głównie na dobra materialne. Sam związany przed wojną ze środowiskiem mocarstwowców, po 1939 r. nieustannie krytykował rzekome skłonności Polaków do idealizmu i nieprzemyślanego heroizmu, ze szczególną natarczywością pastwiąc się nad polskim „romantyzmem”. Pastwił się oczywiście tylko werbalnie, czego nie można już powiedzieć o tych, z którymi Stomma kolaborował. Po wojnie podążył bowiem typową ścieżką „realizmu politycznego”: przystał do koncesjonowanych przez komunę (i legitymizujących ją) „katolików postępowych”, dzięki czemu w latach 1957-1976 mógł zasiadać w sejmie PRL. Spod jego pióra wychodziły wówczas liczne wypowiedzi utrzymane w takim mniej więcej stylu: „Polityka Polski Ludowej stanęła na mocnym fundamencie, wybrała sojusz zgodny z perspektywami rozwojowymi naszego narodu. Jest to sojusz ze Związkiem Radzieckim.” („Życie Warszawy”, 1960). Albo: „Obywatele z PZPR mówią: internacjonalizm proletariacki, my zaś mówimy: uniwersalizm w duchu chrześcijańskim. Inne podłoże filozoficzne, ale wnioski są w pewnej mierze podobne i prowadzą wielokrotnie do wspólnego celu. (…). Stwierdzaliśmy wielokrotnie, że ogólny kierunek rozwoju społeczno-politycznego wytyczony dla Polski po II wojnie światowej uważamy za słuszny.” („Tygodnik Powszechny”, 1961). Po udziale w obradach okrągłego stołu posiwiały weteran „realizmu politycznego” kończył swą karierę w senacie Republiki Okrągłego Stołu, gdzie zasiadał z ramienia Unii Demokratycznej, a jeszcze później jako działacz Unii Wolności.
Niniejszy szkic nie ma bynajmniej służyć deprecjonowaniu historii czy kultury Czech; przeciwnie, piszący te słowa mógłby w nich wskazać elementy zasługujące na prawdziwy szacunek – choć akurat nie te, jakich dopatrywali się w nich rzecznicy „czechizacji” Polski, chwalący siebie samych za rzekomy „realizm”. Jego celem jest raczej wskazanie, do czego naprawdę wzywa dyskurs „realistyczny”, zgodnie z którym przyjęcie bardziej „przyziemnego”, materialistycznego i programowo pragmatycznego stosunku do rzeczywistości gwarantuje jakoby danemu społeczeństwu „nadążanie” za „wyzwaniami nowoczesnego świata” oraz zapewnia mu większą siłę, skuteczność i pomyślność w działaniach. Zasadniczo sprowadza się on do przekonania, że w zamian za spodziewane względnie szybko korzyści opłaca się ignorować normy niesione przez religię, tradycję i historię – podczas gdy w rzeczywistości wykalkulowane w ten sposób korzyści często nie następują, a odwrócenie się od wspomnianych norm przynosi społeczności wymierny efekt w postaci anomii i degrengolady. „Realiści polityczni”, chowu endeckiego i innego, stawiali czeską obrotność za wzór rzekomym polskim romantykom, idealistom i kabotynom, podobno przy byle okazji chwytającym za szable, by na prawo i lewo szafować krwią narodu. Dowodem na wyższość tej pierwszej postawy ma być fakt, iż w wyniku wieków domniemanych nieodpowiedzialnych i krwawych zrywów „romantyczni” Polacy są w przybliżeniu czterokrotnie liczniejsi od „realistycznych” Czechów…
Adam Danek